bren bren
502
BLOG

Mokra sobota, cz. 2; odc. 15

bren bren Kultura Obserwuj notkę 44


P
owietrze zgęstniało od niewyrażonych pragnień, rozczarowań, obaw. Niema niemoc zawisła nad stolikami, napełnionymi i na wpół opróżnionymi naczyniami, schodami. Czy ktoś tam stał? Czy tylko złudzenie mamiło w przygaszonym na moment świetle, gdy trzech delikwentów zasysało „Lamborghini”? Jednak efektowne zanikanie płomienia w szkle nie wywołało zwyczajowego pomruku.
A cóż dopiero wypowiedzieć słowo. Wszystkich kneblowało idiotyczne przekonanie, że odezwanie się teraz wymagałoby tłumaczenia, dlaczego nie zrobiło się tego wcześniej.
Nawet postać klikająca palcami w stolik w kącie (jedynym, w którym ściany łączyły się pod kątem prostym) zrezygnowała z ponawianych uprzednio prób dowiedzenia się od każdego, kto się nawinął, co poeta miał na myśli, tytułując w taki a nie inny sposób książkę, którą onegdaj przeczytała. Wyjaśnienia, co oznacza tytuł Czy humanoidalne elektroniczne kserokopiarki śnią o wielokrotnych orgazmach? nie uzyskała, ale zamilkła. Choć problem nurtował ją nadal.
Siedzący, stojący, ten ukryty (a może nieistniejący?) w cieniu pod schodami; ktoś oparty plecami o bar, i wpatrzona w niego Tola; Żółw pomaleńku, bezszelestnie wkładający kieliszki do zmywaka; kolejne głowy; ci tam, tkwiący przed sanitariatem (najelegantszym pomieszczeniem w Knajpie u Grubego); stołki, nogi; oczy Pattona spod stołu; pochrapywanie Byłego Bydlaka za filarem. Wszystko w znieruchomiałym wirze oczekiwania.

Pewnie mało kto znał tu powiedzonko „dobry pisarz przeważnie pisze słabe dialogi”, a jeśli – to niezależnie od własnych doświadczeń gotów był uznać życie za świetnego pisarza. Byle drgnęło, byle się zaczęło; żeby pierwsze słowo wyrwało się z ciężkiej zawiesiny, otwierając dialog – niechby i koślawy, kulejący, nieporadny. Żeby ruszyć za nim, usłyszeć własne słowa. Przekroczyć bezpieczną barierę milczenia. Wystawić to, co chciało się powiedzieć na gniew, drwiny, zaprzeczenie. Cokolwiek. Bronić i wycofywać, w narastającym współbrzmieniu różnych, niezestrojonych głosów, słuchać i krzyczeć, nie unikając niegroźnego już milczenia, sprowadzonego do roli bezbronnej a niezbędnej pauzy.
Czy ten ukryty w cieniu mógłby tego dokonać? Wygłaszając swoje: „– To piękny dzień. To dobry dzień, żeby um…”. Nie przerwał, bo ust nie otworzył, i nikt mu przecież nie przerwał, nie widząc go. Stał niewzruszony, trzymając zaplecione na piersiach ręce; długie, umięśnione, ciemne, jak dąb, konar nabrzmiały sękami, potężny. W tło wtopiony jak skała, włosy w tył odrzucił. I milczał. Czy ktoś mu rzekł, że przed laty zszedł; czy sam zgadł, że już dawno padł? Milczał, niewidoczny dla nikogo, skoro jedyna osoba, która mogła, i chciałaby go dostrzec, odwrócona do niego plecami pochylała się właśnie nad dziwnym pudełkiem ni to czekoladek, ni to kandyzowanych płatków róży.
Wszystkim się zdawało, że tak musi pozostać; że nadzieja zniknie w zaklętym kręgu bezgłośnej melancholii; nigdy nie zalśnią bezużyteczne ostrza, przygięte karki zesztywnieją w nienaturalnych pozach; biała płachta przesłoni paletę barw, resztki jadła, posadzkę i twarze.

Za oknem mignęła ciemna postać, ale nic nie wskazywało, by choćby ci z nosami przy szybie zauważyli cokolwiek. Przez drzwi otwarte gwałtownie chlusnął gwar Placu, który nigdy nie zasypia, i znów przycichł.
Łysy Maciek wpadł do wnętrza, i zanim Patton wychynął spod stolika, już był przy barze. Obracając się, spacyfikował Pattona gestami peace & cool; a ten, jakby wcale nie zdradzał zainteresowania odnóżami Łysego Maćka, wycofał się na poprzednią pozycję. Wszystko stało się tak szybko, że Kolega Steffana przekonany był, iż smycz w ogóle nie drgnęła, a pozostali nie mieli pojęcia, skąd wziął się taki kawał wolnej przestrzeni przy barze, ani w jaki sposób zmaterializował się w niej Łysy Maciek. Dopiero łomot wywracającego się roweru, nazbyt niedbale podpartego, upewnił ich, że nie mają do czynienia ze zjawą, lecz że to szaleńcze rundki w celu przywołania natchnienia dobiegły końca.
Łysy Maciek odstawił do góry dnem podaną mu przez Puszkina pustą szklankę; rozejrzał się, przenikając wszystkich od krańca do krańca, a każdy miał wrażenie, że odpowiada właśnie na jego spojrzenie, i oznajmił:
– Dzielnica zdycha.

(cdn.)

 

 

Zobacz galerię zdjęć:

bren
O mnie bren

Nie ma takiego poświęcenia, na które by się człowiek nie zdobył, byle tylko uniknąć wyczerpującego wysiłku myślenia. /sir Joshua Reynolds/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura