bren bren
333
BLOG

Mokra sobota, cz. 2; odc. 16

bren bren Kultura Obserwuj notkę 50


Głos Łysego Maćka rozległ się donośnie, zresztą i szept dotarłby do każdego.
„– Dzielnica zdycha”.
Wypowiedziane wyraźnie słowa nie dawały pretekstu do mnożenia interpretacji. Spełniły przewidywaną rolę, choć nie wprost. Kolejne usta otwierały się raptownie, jak po długim nurkowaniu. Na wydobywające się z nich dźwięki składały się jednak głównie partykuły i przyimki, a bardziej rozbudowane wyrażenia, mimo godnej niekiedy podziwu inwencji formalnej, w aspekcie merytorycznym niewiele wnosiły do rodzącego się dyskursu.
Gdyby coraz liczniejsze komunikaty oczyścić z funkcji emotywnej, a następnie przełożyć na język akceptowalny dla kogoś niezdecydowanego – czy chce widzieć wszystkie treści w tekście, którego nie widzi – można by zgrupować je w kilku nurtach.
Pierwszy (najbardziej uniwersalny) zajmował się analizą psychiki oraz poziomu intelektualnego Łysego Macka, ze szczególnym uwzględnieniem krytyki aktualnego stanu tychże.
Drugi (marginalny) dotyczył genealogii, przy czym większość opinii i refleksji skupiała matka Łysego Maćka. Pominięcie tego toku rozważań wydaje się uzasadnione nie tylko ze względu na duże prawdopodobieństwo związku z odległą przeszłością, której wpływ na toczące się właśnie wydarzenia byłby niezwykle trudny do ustalenia, ale także z powodu przypuszczalnych motywacji indywidualnych o skomplikowanym podłożu, znacząco zaburzających ogląd.
Trzeci (najciekawszy, i zarazem najistotniejszy) był do pewnego stopnia autotematyczny. Jak zawsze, gdy nie unika się samooceny, rokował największe nadzieje na wyłuskanie zeń obrazu zbliżonego do faktów. Rozpatrywał zagadnienia percepcji, kwestionując sprawność funkcjonowania organów słuchu i wzroku. Co warte podkreślenia, nie przybierało to formy zarzutów, kierowanych do innych. Podmioty wypowiadające się podawały w wątpliwość własne akty poznawcze.
Zastosowanie metody statystycznej, jakże często zawodnej, także w tym wypadku potwierdziłoby jej ułomność. Sugerowałoby zdominowanie dysputy przez elementy metafizyczne. Tymczasem – w istocie nadużywane – wyznania: „nie wierzę” (własnym uszom) były jedynie zwrotami retorycznymi, wprowadzeniem do właściwego przekazu. Brzmiał on na tyle zgodnie, że znów łatwo było ulec złudzeniu, dopatrując się w nim jednostronności.
Bowiem z symfonii głosów wcale nie żałobnych wyłaniał się dość spójny komunikat. Nikt nie był w stanie (nie chciał?) zaakceptować wygłoszonego przez Maćka zdania prostego. Rowerowe rundki, podczas których „lepiej mu się myślało”, dla pozostałych przekształciły się w wyczekiwanie. Właściwie na co? Dlaczego? Nie padła przecież uprzednio prośba, zapowiedź czy żądanie. I nie wypatrywali powracającego jak posłańca z Błoń.
Maciek krążył, krążył, a następnie obwieścił nowinę, którą wszyscy znali. Aż za dobrze. Na tyle długo, że brak rozwiązania przestali traktować jak wyzwanie. I to zapewne było najbardziej szokujące. W jednej chwili uświadomili sobie, że przenieśli na Maćka własne udręki i pragnienie uzyskania odpowiedzi. Jakby miał ją przynieść, gotową, z zewnątrz. Dlatego tkwiące w nich przekonanie – wy-po-wie-dzia-ne – zamiast aprobaty wywołało wściekłość. Dlatego czymś tak nienowym zdumieli się słuchacze, i razem z wielu gardeł buchnął dźwięk, jakby stara rockowa kapela potężnym riffem zerwała tamę niezwykłej ciszy.
Gniew musiał znaleźć ujście, i oczywistość wypowiedziana przez Łysego Maćka obróciła złość przeciw niemu. Wiedzieli, że bezzasadną, co irytowało jeszcze bardziej; a jeśli naprawdę mieli o coś do niego pretensje, to raczej o zmarnowanie pierwszej kwestii, którą im „zabrał”. Nie nadając jej waloru zaskoczenia ani szczególnej wagi. Pozbawiając szans powtarzania dalej i dalej, utrwalenia w pieśni. Nie da się z powszechnie dostępnej konstatacji, banalnej jak „teraz pada deszcz”, uczynić szlagieru. A jednak słowa Maćka, które odebrali niemal jak kpinę, miały dla nich większe znaczenie niż gotowi byli przyznać.
Zbyt szybko zapomnieli, że przed jego wyjściem, i w trakcie oczekiwania, nikt – nawet przed sobą – nie przyznałby, że sprowadził go tu jakiś cel, a zwłaszcza, że jest on związany z niewymawialną Dzielnicą.

(cdn.)

 

Zobacz galerię zdjęć:

bren
O mnie bren

Nie ma takiego poświęcenia, na które by się człowiek nie zdobył, byle tylko uniknąć wyczerpującego wysiłku myślenia. /sir Joshua Reynolds/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura