bren bren
294
BLOG

Mokra sobota, cz. 2; odc. 17

bren bren Kultura Obserwuj notkę 28


Początkowo wszystkim się zdawało, że Maciek powie coś jeszcze, ale jego plecy pozostawały nieme. Maciek opierał się rozłożonymi szeroko ramionami o bar; głowę pochylił, i tylko stojąca niemal naprzeciw Tola mogłaby dostrzec jego twarz. Lecz ona, znieruchomiała, wpatrywała się akurat w kogoś innego.
Hałas ucichł był nagle, i znów jak fatum zawisła nad knajpą nieruchomość. Jednak powrót do poprzedniego stanu był już niemożliwy. Odwracając wzrok od pleców Łysego Maćka, zaczynali mówić – nie w przestrzeń, ale do najbliższego sąsiada. Kolejno, nie przekrzykując się, uzupełniając gestami – bo i one nabierały cech indywidualnych. Pojedyncze pochodnie rozmów kołysały się w mroku łagodnie. Korowód płomieni żarzył się i przygasał, wskazując nieuchronnie porę przepłukania gardeł, zwilżenia ust, zatankowania paliwa.
Kolejne ręce zwracały się w stronę baru z tradycyjnym sygnałem. Raz, drugi, trzeci. Całkowity brak reakcji zaniepokoił wreszcie milczącą większość. Słusznie. Za barem działo się coś dziwnego. A raczej dziwnie nie działo się nic.
Tola wyglądała jak przekrzywiona, wycięta z kartonu postać, reklamująca skoki na bungee. Wzrok utkwiła w kiwającym się na wysokim stołku Gutku, który wpatrywał się w Puszkina, który patrzył w dół, na wycieraną niezwykle starannie szklankę, którą usiłował wyjąć mu z rąk Żółw, którego pociągała za rękaw Martynka, na którą – już prawie zza filara, za którym drzemał Były Bydlak – kiwała Marta, którą ktoś namolnie, rozczapierzając dwa palce w literę, której nie ma w języku polskim, nagabywał o dwa piwa. Ale i to, wydawałoby się, najbliższe finalizacji zamówienie nie zostało zrealizowane.

W chwili, gdy Łysy Maciek opierał ręce na barze, zaszło kilka wydarzeń, które umknęły ogólnej uwadze. Ni stąd ni zowąd ponownie wysunął się naprzód Patton; krocząc na sztywnych nogach, odsłaniał zęby z cichym powarkiwaniem. Kolega Steffana zamiast ściągnąć smycz, pochylił się i dla pewności umieścił Pattona na swoich kolanach. Ale Patton, dziwnie niezadowolony z wygodnej przecież pozycji, ześlizgnął na powrót pod stolik, i tam zaległ. Zupełnie niespodziewanie z kranu trysnęła woda. Zgromadzone w zmywaku szklanki zanuciły pieśń nieszczęśliwą. Były Bydlak zachrapał, ale i tego chyba nikt nie odnotował.
Z sanitariatu (najelegantszego miejsca w Knajpie u Grubego) wychynęła jakaś postać. Człowiek, który zwał się Papą. Zbliżył się do swojego stolika, a siedzący przy nim unieśli się z szacunkiem. Papa nie wrócił jednak na zajmowane uprzednio miejsce. Nachylił się do jednego z akolitów; poszeptali przez moment, po czym Papa wyprostował się, i obrócił. Spojrzał na osobnika usiłującego zamówić dwa piwa, a ten natychmiast zrezygnował ze swoich roszczeń.
Papa wystąpił na środek, i automatycznie znalazł się w polu widzenia wszystkich, których spojrzenia wisiały na plecach Łysego Maćka.

(cdn.)

 

Zobacz galerię zdjęć:

bren
O mnie bren

Nie ma takiego poświęcenia, na które by się człowiek nie zdobył, byle tylko uniknąć wyczerpującego wysiłku myślenia. /sir Joshua Reynolds/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura