Brockley Sid Brockley Sid
2547
BLOG

Teatr Telewizji – „Tango” Mrożka czyli różne stopnie fiksacji

Brockley Sid Brockley Sid Kultura Obserwuj notkę 5
 
Stefan Kisielewski podkreślał, iż nie lubił chodzić do teatru gdyż nie znosił kiedy ludzie robią z siebie idiotów. Rzeczywiście, po wczorajszym spektaklu zaprezentowanym szerokiej widowni, przez Telewizję Polską, dochodzę do przekonania, że mógł mieć rację.
 
Tango Mrożka jest tym typem twórczości, które najlepiej rozumie i potrafi zinterpretować jedynie jej twórca. Reszta czyli odbiorcy, muszą popuścić przy okazji oglądania wystawianej sztuki, całkowicie cugle wyobraźni. Błądzić w labiryntach i z pojedynczo rzucanych słów odgadywać, mniemać, interpretować. Wbrew znaczeniu tytułu sztuki nie chodzi tu o taniec lecz o potyczkę słów, szarganie namiętności, bicie luster i talerzy, przytupywanie nogami. Ale przede wszystkim nieustanną awanturę o słowo lub walkę słowami. Te siłują się bez przerwy w ustach aktorów, wypadając na widza na przemian to w uniesieniu radosnym, to przez szalony płacz i stękanie. Pojawia się chaos, dekonstrukcja, absolut, śmierć, istota, abstrakcja, tożsamość, byt, sens, schemat, perspektywa, śmiałość, radość jednym słowem absurd. Głównie jednak mamy do czynienia z różnymi etapami obłędu serwowanymi nam przez Marcina Hycnara tytułowego Artura.
 
 
Gdy zmęczymy się całkowicie gonitwą myśli własnych poszukujących stosownego rozwiązania tej wspaniałej i jakże polskiej sztuki, pomocną dłoń wyciągnie do nas niezawodny w takich sytuacjach Oxfordzki Słownik Teatrologii. Tam na 566 stronie pod literką M znajdujemy Sławomira Mrożka. I mimo, iż to słownik skomponowany w angielskim języku i stylu, opierający się w swych założeniach na wyspiarskiej megalomanii, to nasz rodak zapisał się na jego kartach. Przecież sztuki Mrożka grane są na deskach całego świata, można by rzec z przytupem. Nawet, co warto dodać, można się czegoś zeń dowiedzieć o polskim brylancie, zalewającym mózgi licealnej młodzieży, jest przecież Mrożek lekturą obowiązkową. Otóż Tango zostało pokazane po raz pierwszy w 1965 roku i było:
 
„pierwszą współczesną polską sztuką mającą znaczące oddziaływanie na teatry Europy Zachodniej i Ameryki”
 
Powtarzam, już bez przytupu, chodzi o ABSURD polski, jako materiał eksportowy. Ubrany w dumę z powodu niewątpliwego sukcesu i polskości ABSURDU Mrożka, wracam myślami do odgadywania rzeczywistej wymowy tego co pokazała telewizja, a co zostało wykonane w Teatrze Narodowym w Warszawie. Dodajmy w znakomitej oprawie, Jan Englert i inni.
 
Otóż, kolejną podpowiedź podsunął mi Martin Esslin oraz Becket – życie ludzkie nie ma najmniejszego znaczenia i celu. Ludzie natomiast nie potrafią się komunikować. Jakże oczywista dramatyczna forma absurdu. Tylko ta nielogiczność w swoim obliczu wchodziła swobodnie na pole przypisane do ludzkiego obłędu. Całkowitego szaleństwa, postaci, aktora, młodzieńca.
 
To właśnie dostrzega widz. Nie zastanawia się nad filozoficzno - dramatycznym absurdem jako Mrożkowym towarem eksportowy, lecz nad tym jak dalece może jeszcze się posunąć artysta dramatyczny by zrobić z siebie durnia. Plującego pełnego min szaleńca. I to wydaje się jest najbardziej doniosła lekcja z wczorajszego Teatru Telewizji.
 

Dwie godziny zupełnie stracone na szczęście tylko przed telewizorem nie w teatrze.

 

P.S Dla odtrutki o niebo lepsza wersja Teatru Współczesnego znaleziona na Youtube

 

 

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura