Bruno Wilczur Bruno Wilczur
335
BLOG

Ameryka, moja miłość naiwna...

Bruno Wilczur Bruno Wilczur Rozmaitości Obserwuj notkę 16

Amerykanie bywają tak prymitywni!

To mi tak bardzo nie przeszkadza. ... opowiadał mój wuj... W czasie pierwszej wojny światowej walczył we Francji. Wspominał o strasznych miesiącach spędzanych w okopach, o znużeniu, o rozpaczy, o całkowitym załamaniu woli walki, o nocnych dyskusjach... Nicowano wtedy najoczywistsze prawdy, relatywizowano bez końca i do absurdu, dochodziło do tego, że dla zaborczego i służalczego Niemca, siedzącego w przeciwległym okopie, miano więcej serca niż dla własnych oficerów, którzy przypominali o konieczności oporu. Znużenie walką - rzecz ludzka, ale wtedy już z czarnego robiono białe. To nie brak amunicji, lecz zwątpienie rozbrajało Europę i wydawało ją na łup cesarza Wilhelma.

I co się nagle stało? Ameryka przysłała swoich żołnierzy. Zaroiło się w okopach od tej kipiącej młodości. Już sam ich przyjazd był zdumiewający: przyjechali śpiewając. Śpiewali jakieś nieznane piosenki, od których powiało wielkim wiatrem, wielkim oceanem, wielkim krajem, dolinami, kanionami; beztroska i pewność wkroczyły do okopów, gdzie siedzieli Francuzi, skuleni tyloma latami wielkiej wojny, patrzyli ze zdumieniem na tych rosłych, roześmianych chłopców, którzy żyli lekko i umierali łatwo, bez tragizowania, z jakąś świadomością konieczności i z brawurą łowców przygód. Do tego dochodziło jeszcze przekonanie, że przyjechali tu walczyć z zaborczym germanizmem. W niedługi czas potem cesarz Wilhelm skapitulował. Wiem, że z punktu widzenia strategii przeważyły szalę czołgi, ale nie tylko (...) nie tylko. To w ogromnej mierze optymizm tych beztroskich przybyszów ożywił ducha oporu w pesymistycznej Europie.

(J. Narbutt, Ostatnia twarz portretu, Katowice 2002)

Niewytłumaczalne to polskie miłowanie. Kochamy wolność - kochamy Amerykę. Dla mnie mniejsza czy słusznie. Potrzebuję tej miłości, pewnie dla równowagi...

No i kocham Steinbecka. A muzyka...

W kwietniu 2012 "drogą wszystkich ludzi" odszedł Levon Helm, członek legendarnej amerykańskiej (kanadyjsko - amerykańskiej) grupy The Band. Mawiano: "najlepszy wokalista wśród perkusistów", ale to krzywdzące - wokalnie bronił się bez bębnów i odwrotnie. Jego południowa fraza zawsze będzie dla mnie symbolem amerykańskiej muzycznej tradycji. A The Band to niezwykły amalgamat wszystkiego, co w tej tradycji najlepsze - rockandrollowe Himalaje! I jak tu nie kochać?...

Posłuchajcie... (dzięki Martin;-))

 

 

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości