Jeśli pozostajemy w klimacie świętowania, to dnia jutrzejszego przypada dwusetna rocznica urodzin Sørena Kierkegaarda. Niestety - nie spodziewam się, by media maści wszelkiej raczyły o tym chociażby wspomnieć; najistotniejszy bowiem spór dni ostatnich, w którym to zawierają się wszystkie świata naszego problemy dotyczy tego, czy orzeł może, a jeśli tak, to z kim, gdzie i jak.
Nie zamierzam tutaj produkować kolejnej notki z kategorii „wspominki”; nie zaprezentuję tutaj wyimków z biografii Sørena, nie będę bełkotał o Reginie Olsen, nie będę również przezentował jego myśli w tzw. „wikipedyjnym” zarysie (co byłoby iście barbarzyńskim aktem). Zamiast tego powołam się na jedną z moich koleżanek która ma w zwyczaju mówić: „Gdyby Søren wstał z grobu i zobaczył, co się tutaj wyprawia, zaśmiałby się i powiedział: No, ludzie...!”.
Cóż... Nie ma rycerzy wiary, próżno również szukać estetów. Mamy za to całą armię ludzi etyki, którzy z niepohamowaną i niegasnącą pasją przerzucają się swoimi „-izmami” i „-ościami” wśród których, z konieczności, muszą zawsze pozostać sobie tożsami. Oj, nie wstawaj Sørenie, nie wstawaj! Połykanie „ości” grozi bowiem zadławieniem, którego efektem zawsze jest brak powietrza... Jeśli tak naprawdę pozostajesz tylko w innym „teraz”, po cóż miałbyś wracać tutaj, gdzie czeka prawdziwa, bez-powietrzna Śmierć?