chinaski chinaski
1392
BLOG

K. Piesiewicz - człowiek bez honoru(?)

chinaski chinaski Polityka Obserwuj notkę 47

Piesiewicz, uznany polityk i adwokat, postanowił po raz kolejny kandydować w wyborach parlamentarnych. Uczynił to mimo skandalu związanego z ujawnieniem dwa lata temu przez "Super Express" zdjęć i filmu, na których widać ubranego w sukienkę senatora wciągającego nosem biały proszek. Dziś Piesiewicz oświadcza:

"Nikomu nie zrobiłem krzywdy, jestem uczciwym człowiekiem. W d... to mam. Na żadne ataki nie będę odpowiadał. To wyborcy zdecydują. Ludzie doskonale wiedzą, pomimo tego incydentu, że ich nigdy nie zawiodłem."


Wielu innych polskich parlamentarzystów po podobnej aferze, zostałoby zmuszonych przez opinię publiczną (, zwłaszcza prasę) do wycofania się z polityki. W bardziej dojrzałych demokracjach  - takie zachowanie to standard (vide: skutki afery z demokratycznym kongresmanem z Nowego Jorku Anthony Weinerem). K. Piesiewicz może jednak liczyć na tłum wpływowych, wyrozumiałych usprawiedliwiaczy, którzy przekonali senatora, iż w zasadzi nic się nie stało:

- Zawsze głosowałam na Piesiewicza, gdy kandydował na senatora. Tym razem również zagłosuję. Panie Krzysztofie, mój głos już pan ma -
zadeklarowała Janina Paradowska w TOK FM. - Czy można skreślać człowieka z powodów, które wyglądają i chyba były prowokacją? - zapytała.

Są inne powody, dla których Piesiewicz powinien odejść z polityki. Powody, których Pani Paradowska i jej podobni nie chcą lub nie potrafią zaakceptować. Pan Piesiewicz to dorosły, doświadczony człowiek, podobno rasowy adwokat. Winniśmy oczekiwać od niego pewnego profesjonalizmu; czegoś więcej od jakiegoś Leppera, nie mówiąc o zwykłym szaraczku. Nie ma usprawiedliwienia dla zachowania pana senatora. Piesiewicz dając się w centrum stolicy poderwać przez kobietę znikąd, wciągnąć w wyrafinowaną grę z udziałem narkotyków i kontekstem seksualnym, podjął pewne ryzyko. Już sam fakt zażywania przez senatora kokainy go w sposób oczywisty dyskredytuje. Ale to przecież nie wszystko. Gdy okazało się, że chodzi o jego skompromitowanie, Piesiewicz zamiast powiadomić o wszystkim odpowiednie służby, podjął z bandytami zabawę. Zapłacił im kilkaset tysięcy złotych, wierząc iż odpuszczą. Cóż za niebywały infantylizm i bark odpowiedzialności. Tak czyni adwokat, znający meandry działania przestępców, mający pojęcie czym ryzykuje, na co się naraża.

Jasne, każdy może w takich okolicznościach zgłupieć. Ale potem płaci się za to określoną cenę. W przypadku Piesiewicza cena ma charakter polityczny i moralny. Senator ani myśli ją zapłacić. Jego "spowiedź" udzielona Tomkowi Lisowi z "Wprost" razi pyszałkowatością i ignorancją wobec faktów. Wyjaśnienia Piesiewicza zupełnie nie przekonują, a czasem wręcz przerażają. Trudno uwierzyć, że Pan Krzysztof zaufał - w dobrych intencjach - kobiecie z ulicy, nie wiedział, że przeznaczone szantażystom pieniądze stanowią cenę nieujawnienia kompromitujących materiałów. Piesiewicz doskonale wie, że gdyby w podobny sposób tłumaczył się przez sądem jego zeznania nie uzyskałyby przymiotu wiarygodności. W jakim więc celu to robi?

To paliwo dla takich, jak Paradowska. Ona (i jej podobni) będą nauczać, że w zasadzie nie ma powodów, by cokolwiek złego mówić o tak wspaniałym człowieku jak Pan Krzysztof. Kto nie popełnia błędów? Ta narracja załatwi sprawę. A wartości? Świecenie przykładem? Honor?

Któż nimi się przejmuje w dobie postPOlityki.

 

chinaski
O mnie chinaski

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka