10 kwietnia 2010 roku odcisnął się w psychice Antoniego Macierewicza diabelskim kopytkiem paniki. Tę zdeformowaną racjonalność słychać w jego wypowiedziach o tym zdarzeniu. Tylko Macierewicz był dla Jarosława Kaczyńskiego wielce pomocnym, aby zbudować mit o „bohaterszczyźnie” (a w rzeczywistości: odpowiedzialności za katastrofę) Lecha Kaczyńskiego.
Do osoby Macierewicza potrzeba dobrego pióra, aby go opisać. Nie każdy pisarz chce się babrać w takiej marności, zresztą usprawiedliwieniem jest, iż Macierewicze sa opisani w literaturze.
Nieracjonalność łatwo poddaje się panice, bo sama jest funkcją braków normalności, dlatego musi budować światy alternatywne, aby względnie egzystować.
Nie dziwi mnie, iż Macierewicz uciekał ze Smoleńska, zachowywał się, jak paranoik: „w pociągu kazał zablokować wszystkie drzwi, pozamykać okna i zaciągnąć zasłony, by uniknąć strzałów snajperów”.
Tacy ludzie otaczają się niepełnowartościowymi osobnikami, jak Bartłomiej Misiewicz. Przez to stają się w jakiś sposób dla siebie wartościowi, nie mają wówczas kłopotów z otoczeniem, bo niepelnowartościowy nie będzie sankcjonował normalności.
W normalnej Polsce po 1989 roku z Macierewicza wyszła nienormalność, jak karaluch z Gregora Samsy.