capa capa
2180
BLOG

Apel do Tomasza Nałęcza

capa capa Polityka Obserwuj notkę 116

Chciałem napisać list, ale się rozmyśliłem. Listy mógł pisać Zola. List od Zoli ("Stokroć pochwalam") minister Nałęcz zapewne raczyłby przeczytać, mimo ogromu pracy, ale przecież nie będzie czytać listów pisanych przeze mnie. Też bym nie czytał. Zamiast apelu czy listu pozwolę sobie pomarzyć.

Tak rzadko marzymy, a bez marzeń życie traci sens. Nawet w kraju, w którym marzenia są zbyteczne. W naszym. W naszym są zbyteczne, bo o czym tu marzyć? Żeby było jeszcze lepiej? Na tak durne marzenie nie wpadłby nawet Dyzio. W naszym kraju wszystkie ukryte marzenia dawno się spełniły. Wygląda na to, że się zaplątałem, ale tylko z pozoru. Marzeniem - dla niepoznaki - nazwałem, wstyd przyznać, własną fanaberię.

Byłoby wspaniale, jeszcze wspanialej, gdyby pan prezydent porozumiewał się z narodem, twittując. Wydusiłem to z siebie. Myślę, że wszyscy odczuwamy to samo. Orędzia, przemówienia, nieliczne wywiady - jesteśmy wdzięczni, ale czujemy niedosyt. Zwłaszcza że największe arbuzy polskiej polityki (pełniący obowiązki rompuja, dawniej pan premier, pan marszałek, dawniej pan minister, i niezastąpiony minister Graś) twittowały. Jeden taki twitt poprawiał pogodę (nie tylko ducha), trzy - wprowadzały globalne ocieplenie lub oziębienie. To czyniły arbuzy polskiej polityki, cóż więc mogłoby się dziać, gdyby twittował "pierwszy obywatel"?!

Po tej wędrówce w chmurach wracam do rzeczywistości. Do tej swojej fanaberii. "Pierwszy obywatel", któremu wola ludu powierzyła wszystko, mimo że na swój sposób nadludzki, też jest przecież tylko człowiekiem. Z czasem nie wygrał nawet Donald Tusk, który wygrywał z wszystkimi i ze wszystkim. A był tak wysportowany. Pan prezydent z czasem, mówię o tym z przykrością, nie wygra. Musiałby porzucić część obowiązków, by spełnić moje fanaberie. Takiego daru nie mógłbym jednak przyjąć. Zszedłbym ze zgryzoty, gdyby okazało się, że "pierwszy obywatel" ślęczy nad twittem, a w tym samym czasie dzwoni prezydent jakiegoś mocarstwa. Albo dzwonią ze Związku Łowieckiego. Nie, ze Zwiazku Łowieckiego nie dzwonią, bo pan prezydent już nie łowi. Mogliby jednak zadzwonić z Wytwórni Kotylionów. I co? Pech mógłby spowodować, że 11 listopada mecenas Giertych szedłby w pochodzie z kotylionem barwy kawa z mlekiem.

"Pierwszy obywatel" twittować nie może. A gdyby tak w zastępstwie, p.o. twittującego, twittowali ministrowie kancelarii? Albo chociaż jeden. A któż najgodniej mógłby zastąpić pana prezydenta w roli twittującego, jeśli nie minister Nałęcz. Mając w pamięci jego wypowiedzi publiczne, jego przemówienia pisane dla prezydenta (tak przynajmniej wróble ćwierkają), jego oddanie - byłby jako p.o. twittującego kimś niezastąpionym.

"Głowa Państwa czuje się dobrze."

"Głowa Państwa czuje się jeszcze lepiej".

"Głowa Państwa kocha Państwo. I kocha demos. Demos kocha Głowę Państwa".

"Ładna dziś pogoda. Pan Prezydent wraz z Małżonką wybiera się na spacer po pokojach Pałacu Prezydenckiego."

"Duch >Zachęty< nas nie zachęca. Duch Berezy też nie. Na temat ducha Tadeusza Brezy Pan Prezydent nie ma zdania."

"Pan Prezydent od dawna łączy. Pan Prezydent chce łączyć jeszcze bardziej. W łączności siła, ale tylko wtedy, gdy nikt nie przecina kabli."

Tak to sobie wyobrażam. Trochę pokracznie, bo pan minister nie jest mną i pisałby o niebo lepiej. Gdyby tak moje fanaberie się spełniły.

 

 

Jeśli Tomasz Nałęcz już twittuje, a ja o tym nie wiem i ekshibicjonizuję się do granic gęsiej skórki, to jest skandal. Niemal międzynarodowy.  

capa
O mnie capa

"Jestem jak harfa eolska, która wyda kilka pięknych dźwięków, ale nie zagra żadnej pieśni."

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka