capa capa
4118
BLOG

Debata? Ale z kim?

capa capa Polityka Obserwuj notkę 181

Prezydent, w końcu mąż stanu bez dwóch zdań, powtarza bez przerwy, że nie będzie debatować, bo nie ma z kim debatować. W Polsce nigdy nie czczono autorytetów, obrusy rwano na strzępy, wino wlewano do gardeł. Bądź tu prorokiem we własnym kraju. Prezydent mówi, że nie, wrogowie postępu, że tak. Gadał dziad do obrazu.

Prezydent, jak pani w pierwszej klasie, tłumaczy, że nikt spośród kandydatów nie ma takiego doświadczenia politycznego, zwłaszcza w polityce zagranicznej, jak on, a nierozgarnięte dzieci odpowiadają, że inni mają. Jakie - pytam ja, dziecko grzeczne, które kocha nauczycieli? Prowadził któryś z nich rozmowę na najwyższym szczycie z prezydentem Obamą? Nie prowadził. A prezydent prowadził, do przerwy 1:0, po przerwie 3:0. Nie tylko nie prowadzili, ale taki kandydat Jarubas prezydenta Obamę oglądał chyba tylko w telewizorze, czyli tak jak ja. Ja oglądałem w kolorowym, bo mam. Radziecki, ale mam.

Po prostu nie ma wspólnych tematów do dyskusji. Przecież prezydent nie będzie rozmawiać z kandydatem Dudą o szusowaniu. Kandydat Duda szusuje, bo na południu jest śnieg, a prezydent, który też od czasu do czasu littleszusuje, jak Duda nie szusuje, bo w Warszawie śniegu nie ma. Mógłby szusować z froterką po Pałacu Prezydenckim, ale to nie to samo. Z kandydatką Ogórek prezydent też nie ma o czym mówić, bo o kaszalotach nie wypada, a na wetowaniu ustaw kandydatka Ogórek się nie zna. Może kiedyś wekowała, ale nigdy nie wetowała. Kandydat Jarubas jest kandydatem chłopskim, prezydent jest kandydatem obywatelskim. Po prostu nie uchodzi, w końcu prezydent nie jest Gucwą. Kandydat Korwin-Mikke też nie wchodzi w grę, kandydat Korwin-Mikke zamiast dyskutować bije. Nieborak Boni po takiej dyskusji nadal nie może przyjść do siebie. Dziś głoduje, jutro może zacząć stepować. Na cześć Freda Astaira. Prezydent nie może sobie pozwolić na to, żeby z dnia na dzień stać się głodówkowiczem. Co by pomyśleli prezydenccy kucharze? Kandydat Palikot gotów przyjść na debatę z ryjem dzika wielkości mamuta, co mogłoby prezydenta doprowadzić do apopleksji. Z zazdrości. Z kandydatem Kukizem prezydent mógłby sobie ewentualnie pośpiewać przy ognisku, pod warunkiem, że udałoby się im ustalić wspólny repertuar.  O innych kandydatach nie wspomnę, bo musiałbym siedzieć przy komputerze do rana, a za chwilę zastępuje mnie żona, która chce zapisać wywenowany dytyramb: "Prezydent, który się kandydatom nie kłaniał".

Do debaty, powtórzę raz jeszcze, bo może ktoś ma krótką pamięć, potrzebna jest równowaga sił i woli. Oraz (zacznę od tego '"oraz" dla lepszego efektu) kompetencji. Gdyby żył Dersu Uzała, prezydent mógłby z nim debatować, ale Dersu Uzała od dawna nie żyje. Prezydent mógłby debatować z Filipem Macedońskim (z Aleksandrem nie mógłby, bo Aleksander pod względem doświadczenia życiowo-politycznego przy naszym prezydencie to dzieciuch), ale ten też, niestety, zszedł był. Trochę jakby przedwcześnie i też jakiś czas temu. Z Napoleonem mógłby, o, z Napoleonem rzeczywiście mógłby, z pierwszym i trzecim jednocześnie, zapędzając ich obu do sedanów, co oznacza, że ze wstydu zamknęliby się w bagażnikach. Innych kandydatów nie widzę, prezydent może widzi, bo jako former łowca ma lepszy wzrok, ale to w niczym nie zmienia sytuacji.

To, co napisałem, wcale nie oznacza, że prezydent nie mógłby debatować, żeby zadowolić malkontentów i przekonać niezdecydowanych. Może debatować, ale wyłącznie na najwyższym poziomie merytorycznym. I motorycznym. Oraz mnemotechnicznym. Prawdziwi eksperci zadają podchwytliwe, piekielnie trudne pytania o meandrach rządzenia, których, rzecz jasna, prezydent przed debatą nie zna, a prezydent odpowiada. Taki poziom mogliby zapewnić wyłącznie ci, którzy mają wiedzę i dostęp do większej wiedzy niedostępny innym. Minister Koziej mógłby podchwytliwie odpytywać prezydenta ze spraw związanych z obronnością. Profesor Kuźniar mógłby jeszcze bardziej podchwytliwie i podszczypliwie odpytywać prezydenta z zagadnień zagranicznych. Minister Lityński mógłby podchwytliwie, podszczypliwie i podprogowo sprawdzić wiedzę i pamięć prezydenta o UW. UW to nie Uniwersytet Warszawski ani Układ Warszawski, ani nawet Ukamoto Waganate (japoński rywal Szalapina), ale Unia Wolności. Minister Wujec mógłby w tym czasie trzymać kciuki za prezydenta. A minister Nałęcz, podchwytliwie, podszczypliwie, podprogowo i pompatycznie, mógłby odpytać prezydenta z historii, prezydent jest bowiem magistrem historii. 

Po takiej debacie prezydent ledwie trzymałby się na nogach ze zmęczenia, ale raz na zawsze udowodniłby wszystkim niedowiarkom, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.

Takiej debaty żądajcie, czciciele zabobonów, udowodnijcie, że dobro Polski naprawdę leży wam na sercu. Nie na wątrobie.

capa
O mnie capa

"Jestem jak harfa eolska, która wyda kilka pięknych dźwięków, ale nie zagra żadnej pieśni."

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka