Tocząca się wokół Ukrainy wrzawa osiągnęła apogeum stawiając nas, Polaków, w wyjątkowo niezręcznej sytuacji. Z jednej strony mamy grono czołowych polityków zachodnich i oficjeli unijnych domagający się humanitarnych warunków dla byłej premier z drugiej strony Moskwę która w bojkocie słusznie widzi możliwość "przytulenia" Kijowa. Co w takiej sytuacji powinna dyktować polska racja stanu ?
Relacje polsko - ukraińskie są najlepszymi spośród państw na wschód od Bugu a jako kraj dążący do odebrania Moskwie wpływów na Ukrainie (części tzw. "bliskiej zagranicy") musimy szczególnie ważyć słowa. Nie wchodzi w grę mówienie jednym głosem z UE czy Berlinem i jednoznaczne potępienie Ukrainy. Taka reakcja nie dość że zbliżyła by naszego wschodniego sąsiada do Rosji to także była by zapamiętana przy wszelkich innych negocjacjach. Nie wycofanie się prezydenta Komorowskiego z wyjazdu do Jałty w sytuacji gdy wszyscy inni politycy odwołali już swoje wizyty nie oceniam w kategorii wpadki ale zachowanie się zgodnie z polską racją stanu. Można się śmiać z prezydenta, że gapa, że jako jedyny spośród prezydentów państw zachodnich nie odwołał spotkania z Janukowyczem ale polski interes narodowy nakazuje wspierać Kijów, pokazywać że głos Warszawy jest niezależny od brukselskiego chóru. Krytyczny, nawołujący Ukrainę by w sprawie Timoszenko wykazywała się większym humanitaryzmem ale nie ogłaszający bojkotu a stawiający na dialog.
Apel prezydenta Komorowskiego wpisuje się w przywołane przeze mnie stanowisko. O stanowisku premiera trudno w tej sytuacji mówić - oddał w tej materii pole głowie państwa jak i opozycji. Największym zdumieniem okazało się dla mnie stanowisko PiS'u. Rozumiem, że polaryzacja pomiędzy PiS'em a PO jest w interesie obu partii ale ganienie rządu czy prezydenta za ich stanowisko wobec Ukrainy jest ciosem niegodnym. Mówiąc wraz z resztą Europy byle różnić się od rządu nie jest tym, czego oczekiwało by się od głównej partii mogącej w kolejnej kadencji rządzić krajem.
- m.zemla