Paweł Leszczyński Paweł Leszczyński
535
BLOG

Podsumowanie roku 2010 cz.1

Paweł Leszczyński Paweł Leszczyński Polityka Obserwuj notkę 0

   Przyszedł najwyższy czas, aby rozprawić się z minionym dziedzictwem, jakie pozostawił nam rok 2010. Dziedzictwem, umówmy się, niezbyt szczęśliwym. Zaczęło się od wielce optymistycznych samochwałek rządu i słynnej już "zielonej wyspy". Wiosną jak grom z jasnego nieba spadła na nas dramatyczna informacja o katastrofie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem. Spadła z równym impetem, co Tu-154 uderzył o przeklętą dla Polaków rosyjską ziemię. Konsekwencją tego wydarzenia była burzliwa i przedwczesna kampania prezydencka, a w tle toczyła się dyskusja na temat opłakanej sytuacji finansów państwa. Jak zatem ten rok zostanie zapamiętany z perspektywy konserwatysty???

   Po pierwsze: Smoleńsk.

10 kwietnia z pewnością był jednym z tragiczniejszych dni w historii powojennej Polski. Zginęło bowiem w jednej chwili 96 osób znanych z codziennego życia publicznego, osób, które w chwili śmierci reprezentowały nasz kraj. Poleciały pod przewodnictwem Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego aby uczcić inne bolesne zdarzenie z pogmatwanych kart historii naszej Ojczyzny - Katyń AD 1940. Na chwilę cała Polska zastygła, zamarła. Ta chwila trwała 3-4 tygodnie, do momentu złożenia w grobie ostatniej trumny, może trochę dłużej. Jeszcze w kampanii prezydenckiej wydawało się, że nastąpi jakiś przełom. Nie miałby on w żadnym razie polegać na tym, że w jednej sekundzie wszyscy zaczęliby się zgadzać ze sobą. Ale że można się ze sobą nie zgadzać jakby piękniej, mądrzej w efekcie. Osobiście w takowy przełom nie wierzyłem. Pamiętam dość dobrze co działo się po innym dziejowym momencie, jakim było odejście Jana Pawła II. Poczucie narodowej wspólnoty nigdy w Polakach nie potrafi przezwyciężyć podziałów. Warto zatem postawić pytanie, czy takiego przezwyciężenia w ogóle chcemy? Czy zasypywanie rowów ma mieć postać pompatycznych deklaracji w obliczu narodowej apokalipsy? Wydaje się, że Polacy jako naród ze szczerym bólem pożegnali Ś.P. Prezydenta, pomimo, że przez oświecone elity III RP był on uważany za śmiecia. I pomimo, że los wywinął tymże załganym elitom niezły numer. Zginął Lech, czyli człowiek, który w rankingu znienawidzonych był zaledwie drugi. Niekwestionowanym liderem tego rankingu był i jest bowiem jego brat blizniak, Jarosław. Ale on żyje, więc nasz ukochany establishmencik jest niepocieszony. Niezależnie od stosunku do osoby Lecha Kaczyńskiego katastrofę smoleńską wyjaśnić trzeba. Już w tym momencie wiemy, że z powodu błędnej decyzji rządu, jaką było oddanie śledztwa Rosjanom, będzie to niezmiernie trudne. Zresztą, tego typu katastrofy na skalę międzynarodową mają to do siebie, że są jakby "niewyjaśnialne". Lepiej coś zatrzeć, zatuszować. I nie mam tu bynajmniej na myśli zamachu. Chodzi mi raczej o liczne i kompromitujące nieprawidłowości, które w toku wydarzeń feralnego 10 kwietnia się pojawiły. Smoleńsk w 70 lat po Katyniu przeraża nas swą symobliką, ale zamiast być wpatrzonym w magię liczb, trzeba zrobić wszystko, co należy, aby ofiara złożona przez pasażerów Tupolewa nie poszła na marne.

   Po drugie: podatki

"Liberalny" rząd zdecydował się na podwyżkę newralgicznego podatku VAT. Gdyby ta podwyżka mogła doprowadzić nas w przyszłości do sukcesu w finansach publicznych, do obniżki i to znacznej, obciążen podatkowych w pewnej perspektywie, to pół biedy. Niestety, owa perspektywa rysuje się li tylko w czarnych barwach. Otóż rząd zaordynował podniesienie VAT-u z powodu partykularnego interesu budżetowego. Nie ma ani słowa o redukcji długu publicznego. Jest tylko czcze i zadziwiająco spokojne gadanie o "nieszkodliwości" tegoż długu. Rząd jakby nic nie robił sobie z nadciągającej katastrofy. Premier preferuje życie "tu i teraz", a minister Rostowski tłumaczy, że "rząd nie jest od tego, by dbać o dobro państwa, tylko od tego, aby realizować wolę wyborców". Jeśli dodać do tego wygłoszoną jakiś czas temu deklarację szefa klubu parlamentarnego PO, Pana Tomczykiewicza, że "Platforma nigdy nie była partią liberalną, i że zrobi to, czego chcą ludzie" to wyłania się tworzący przerażająco logiczną całość obraz. Wychodzi jednoznacznie na to, że nasza demokracja dojrzała. Wnioskuje tak z jednego, prostego powodu. Otóż rząd zwęszył szansę utrzymania stołków na kolejną kadencję. W obliczu zawładnięcia korytem na długie lata nie warto się przejmować ludem, który nie ma wyjścia i musi nas wybrać, no bo ten Kaczyński... itp. Zatem dotarliśmy do kulminacji najbardziej patologicznej formuły demokracji, czyli takiej, że wszyscy mają głos. Oczywiście nie powinno tak być, nawet w USA demokracja kapitalistyczna nie przetrwała zbyt długo. "LUD" upomniał się o swoje szybciej niż się ojcom-założycielom Ameryki wydawało, albo co gorsza, nie wydawało. Trudno jednak się dziwić beznadziejnej sytuacji kraju, jeżeli największy idiota ma taki sam wpływ na jego losy jak genialny astrofizyk, wybitnie oczytany profesor polonistyki czy człowiek z doświadczeniem międzynarodowym w jakiejś dziedzinie. Nie można marzyć o kompetentnej elicie, jeżeli tę elitę wybierać ma najgorszy motłoch. Ustrój nie powinien dopuszczać do urny wyborczej ludzie bez podstawowej wiedzy z zakresu spraw politycznych, społecznych czy ekonomicznych. To nie jest dzielenie ludzi na kategorie, bo oni są już podzieleni w chwili urodzenia. To postulat w interesie elemntarnego interesu państwa. Idea, której realizacja mogłaby uchronić nas przed skrajnie nieodpowiedzialną władzą szastającą pieniędzmi podatnika, a potem ciemiężącej go kolejnymi daninami na funkcjonowanie urzędniczej mafii. Podatki powinny być jak najmniejsze, równe dla wszystkich i ściągalne. W rozdziale pt. "Podatki" mamy zatem kolejną klapę.

   P.S  Wszystkim czytelnikom jak również współblogerom z Salonu 24 składam serdeczne życzenia Noworoczne. Jednocześnie zapraszam na drugą część mojego podsumowania, która ukaże się już w Nowym Roku, 2011.

  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka