coryllus coryllus
2464
BLOG

Święty Stanisław albo o postrzeganiu historii

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 45

 Ponieważ sprawa zamordowania biskupa Stanisława jest wałkowana bez umiaru od wielu lat i ciągle powraca, można odnieść wrażenie, że jest to swego rodzaju autorski probierz. Jest lub był. Że autor, który za komuny chciał robić karierę na rynku musiał napisać, że św. Stanisław to zdrajca i świnia. Tak napisał Karol Bunsch, którego już dziś nikt nie czyta i tak napisał Łysiak. Ja jednak napiszę inaczej, ponieważ zawsze piszę inaczej niż wszyscy. Jeśli nie ma po temu wyraźnego powodu robię tak ze złości i przekory oraz dla urozmaicenia krajobrazu.

 

Ponieważ – jak przedwczoraj ustaliliśmy i mam nadzieję, że to zostało zauważone – św. Stanisław został okrzyknięty zdrajcą na wniosek być może cesarsko-królewskiej tajnej kamery, a być może kogo innego, w roku 1904. Wtedy właśnie wybitny lwowski historyk, człowiek nieposzlakowany i uczciwy, jak wszyscy Galicjanie, człowiek kompetentny i rzetelny - profesor Tadeusz Wojciechowski, napisał pracę pod tytułem „Szkice historyczne XI wieku. Praca ta ma znaczenie fundamentalne, bo od niej zaczyna się szkalowanie św. Stanisława i robienie z niego zdrajcy na podstawie bardzo wątłych poszlak, właściwie nie poszlak tylko skutków wydarzeń, których ani nie znamy, ani nie rozumiemy. I oto profesor historii, z obszaru kulturowego, na którym mieszkają ludzie mający rzetelność i prawdę wrośnięte w serca pisze pracę o tym, że biskup był zdrajcą i że mu się należało.

 

Król zaś, który kazał go zamordować, doprowadził do rozkwitu potężne państwo, zaprzepaszczone przez biskupa i jego wspólników. Tak to się tam plecie. Sprawdzić tego poprzez sieć oczywiście nie możemy, ponieważ dostępu do tej pracy nie ma. Nie jest ona zdigitalizowana. Podobnie jak nie są zarchiwizowane rękopisy w Bibliotece Narodowej. To świetny wprost sposób na inwigilację osób, które się tymi rękopisami interesują. Stawiamy w dziale rękopisów tak zwanych swoich ludzi, którzy mają poczucie misji i chronią je przed okiem i ręką profanów, oraz dla dobra tychże rękopisów notują kto, kiedy i jak długo do tych rękopisów zaglądał. I już. Pozamiatane. Czy aby na pewno? Chyba jednak nie.

 

Skoro bowiem można było przeprowadzić taką hucpę jak proces o zdradę przeciwko świętemu, to my możemy także przeprowadzać inne procesy poszlakowe i nie ma w tym nic złego. Metoda na tym nie ucierpi, zwłaszcza, że wielcy lubią ją naginać do swoich nierzadko brzydko pachnących celów. No więc zaczynamy.

 

Mamy oto rok 1904, Wojciechowski publikuje swoje rewelacje o św. Stanisławie, który jest patronem Polski, potężnym symbolem, relikwią i jednym z najważniejszych świętych Kościoła. Sprawdźmy co jeszcze wydarzyło się w tym roku oraz rok wcześniej, może natrafimy na jakąś poszlakę. W końcu to wiek XX, wychodzą gazety, w XI wieku nie wychodziły, a jaką piękną historię udało się z tego wycisnąć. Od samego patrzenia już bolą oczy – mamy oto zebranie rewolucjonistów, na którym dokonuje się podział na bolszewików i mieńszewików, mamy VI kongres syjonistyczny, na którym zapada decyzja o utworzeniu w Palestynie państwa Izrael, mamy początek wojny rosyjsko-japońskiej. Wszystkie te sprawy nie mają oczywiście związku ze św. Stanisławem, ale jak ktoś chce tego związku poszukać, to może. Lwowski profesor Tadeusz Wojciechowski wstawił mu na tę okoliczność carte blanche.

 

Idźmy dalej. Święty Stanisław był zdrajcą, bo kontaktował się z cesarzem, tak więc za tym wszystkim nie powinien stać austro-węgierski aparat bezpieczeństwa, ale z całą pewnością tego wykluczyć nie możemy. Może więc kto inny? Kto? Ja nie wiem, ale ktoś komu zależało na tym, by rozluźnić nieco więzy narodu z Kościołem i zbliżyć ten naród do państwa, tego istniejącego wtedy – nie możemy przez to właśnie wykluczyć więc tajniaków, lub tego, które miało dopiero powstać.

 

Uwodzicielski obraz biskupa zdrajcy zapadł głęboko w serca i jest tam pracowicie podmalowywany przez każde następne pokolenie. Nie można tego póki co zmienić. Nie można, bo Kościół sam nie protestuje przeciwko tej aferze lub protestuje za słabo. Nie można bo św. zdrajca jest ciągle bardzo potrzebny, jest wytrychem do serc i dusz tych, którzy uważają, że można porównywać wybory duchownych dzisiaj z wyborami duchownych w XI wieku. To łatwa pokusa i wielu w nią wpada.

 

Powiedzmy teraz co tracimy wierząc w zdradę św. Stanisława. Przede wszystkim łatwo nam zaakceptować postawę biskupów dzisiaj. Tłumaczymy ją w sposób prymitywny i prosty tym, że już od XI wieku znana jest ta charakterystyczna deprawacja wyższych dostojników kościelnych i nie ma się czemu dziwić. Proszę – sam św. Stanisław zdradził. Tracimy tym samym symbol taki jaki mają Węgrzy w postaci św. Stefana i Czesi w postaci św. Wacława. Miast tego otwiera się przed nami cały korowód cywilnych kacyków, z których każdy ma wielkie zasługi dla Polski, ale niestety żaden nie jest świętym. Wszyscy zaś mają także coś na sumieniu i to skłania ich naśladowców do pewnego rozluźnienia kryteriów własnego postępowania. Czego – przy mocy Kościoła w Polsce zaopatrzonego w solidny symbol o charakterze również państwowym, nie tylko religijnym, nie byłoby na pewno. Tracimy zaufanie do hierarchii. Ktoś powie, że i tak tracimy, no ale to się zaczęło właśnie wtedy, od tego nieszczęsnego tekstu i od tego posądzenia o zdradę. Wszystko ma swój początek.

 

Co zyskujemy? Niejasne przekonanie, nie poparte żadnym źródłem, że król Bolesław był wybitny. Ponieważ takie sprawy mają istotne znaczenie jedynie dla nauczycieli historii, których właśnie zwolniono z pracy, a nie dla ludzi czynnych w polityce, Kościele czy nawet w publicystyce, tracimy więcej niż zyskujemy. Nie ma żadnej realnej łączności pomiędzy nami a wiekiem XI i tamtymi wydarzeniami. Jest ona za to ciągle pomiędzy rokiem 1904 a rokiem 2012. To czas nieodległy, a konsekwencje to paszkwilu są odczuwalne do dziś.

 

Kogo próbowano wcisnąć na miejsce św. Stanisława? Napisałem o tym wczoraj. W roku 1907 cała Galicja zaczęła świętować 500 rocznicę urodzin Grzegorza z Sanoka, wybitnego humanisty, filozofa, pisarza i poety, przyjaciela innego wybitnego humanisty Filipa Kallimacha. Profesor Józef Kalembach zainicjował przetłumaczenie na polski dzieła tegoż Kallimacha zatytułowanego „Życie i obyczaje Grzegorza z Sanoka, arcybiskupa lwowskiego”. Kraszewski wydawał właśnie cykl książek historycznych i specjalnie na tę okazję napisał dodatkowy tom pod tytułem „Strzemieńczyk” poświęcony Grzegorzowi z Sanoka właśnie. Już na samym początku tego dzieła, na pierwszej stronie, przeczytać możemy, że przodkowie Grzegorza – jak głosi legenda – brali czynny udział w porąbaniu biskupa Stanisława przed ołtarzem kościoła na Skałce. To są wszystko fakty, które oczywiście nie muszą mieć ze sobą żadnego związku. Światem przecież rządzi przypadek. Kołami naukowymi również?

 

Przypominam, że moje książki można już kupić w Warszawie w księgarni Tarabuk przy ulicy Browarnej 6, a także w sklepie Foto-Mag przy Alei KEN 83 lok.U-03, tuż przy wyjściu z metra Stokłosy, naprzeciwko drogerii Rossman. Można je też kupić w księgarni "U Iwony" w Błoniu oraz w księgarniach w Milanówku po obydwu stronach torów kolejowych, a także w tymże Milanówku w galerii "U artystek". Aha i jeszcze w galerii "Dziupla" w Błoniu przy Jana Pawła II 1B czyli w budynku centrum kultury. No i już od dawna, o czym zapomniałem, znajdują się w księgarni Polskiego Ośrodka Społeczno Kulturalnego w Londynie. Cały czas oczywiście są one dostępne na stronie www.coryllus.pl  oraz na stroniehttp://www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl/Zapraszam. Uwaga! Atrapia i Toyah dostępne są jedynie w sklepie Foto-Mag, bo tak i już. Może kiedyś będą także gdzie indziej, ale na razie ich tam nie ma. Książkę Toyaha o liściu można kupić jeszcze w Katowicach w księgarni "Wolne słowo" przy ul. 3 maja. Od dziś książki – w tym Toyah - dostępne są także w księgarni Ojców Karmelitów w Poznaniu przy ul. Działowej 25. Trzeba wejść do tak zwanej furty i tam jest ta księgarnia. O każdym następnym punkcie dystrybucji będę informował na blogu.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura