coryllus coryllus
14593
BLOG

Szpital przy Lindleya w gołoledzi

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 62

 Dobry Pan Bóg obdarza mnie zdrowiem i póki co mam sporadyczne kontakty z aparatem państwowej służby medycznej, z czego czerpię mnóstwo satysfakcji. Tak się jednak złożyło, że musiałem dziś odwieźć moją teściową na Lindleya, bo będzie tam miała operację ręki. Właśnie wróciłem. Nie mogę milczeć.

Zaczęło się od tego, że zawieźliśmy dzieci do szkoły i przedszkola i zaraz potem mieliśmy śmigać na dworzec, na pociąg. To jest całe 5 km, ale mieliśmy duży zapas. Miśka miała wczoraj urodziny i tak się złożyło, że dziś dopiero miała w swojej grupie rozdawać urodzinowe cukierki. W połowie drogi okazało się, że zapomnieliśmy cukierków. Babcia popatrzyła na mnie, ale nic nie powiedziała. Postanowiłem, że do przedszkola dojedziemy, zostawimy dzieci, a potem skrótem wrócimy do domu po cukierki i jeszcze raz śmigniemy do tego przedszkola. Cały zapas naszego czasu szlag trafił w jednej chwili. Zostało nam 10 minut, żeby dotrzeć na dworzec. Jakoś się udało, ale bilety musieliśmy kupić u konduktora. Przy okazji okazało się, że babcia może jeździć od Pruszkowa do Warszawy na dowód osobisty, skończyła bowiem już jakiś czas temu 70 lat.

Na Ochocie wypadliśmy z pociągu i ruszyliśmy do tego szpitala, wszędzie ślisko, wszędzie policja sprawdzająca czy wszyscy aby dokładnie oskrobali szyby swoich samochodów ze szklistej warstwy lodu i mają dobrą widoczność. Wieje jak jasna cholera. Jakoś doszliśmy. Kiedy byliśmy pod samym wejściem, przypomniałem sobie, że nie kupiłem babci wody, wróciłem w Al. Jerozolimskie, a jej kazałem czekać przy głównym wejściu. Pamiętałem, że tuż za zakrętem, w Alejach był kiedyś spożywczy. Okazało się, że już go tam nie ma, po wodę szedłem aż do przejścia podziemnego pod centralnym, bo mi się nie chciało wracać na dworzec Ochota.

Wracam, z tą wodą pod pachą, im bliżej szpitala tym gęściej od inwalidów, połamańców, kalek, z kulami pod pachą i jakimiś powiewającymi na wietrze papierami w rękach. W sercu mym jednak nie ma niepokoju, babcia dostała wezwanie telefoniczne, że ma się stawić na 10, w szpitalu przy Lindleya. Mamy jeszcze pół godziny do 10.00. Podchodzę do głównego wejścia. Babci nie ma. Dookoła pełno połamanych z gipsem na nogach, bandażami na rękach i kartkami formatu A4 pod pachą, w zębach, albo wciśniętymi do kieszeni kurtek. Na głównych drzwiach szpitala napis: wejście od ulicy Oczki. Walę na Oczki, minąłem właściwe drzwi, bo było nad nimi napisane „sklep medyczny” i nic więcej. Za chwilę wracam, wchodzę tam gdzie ten sklep. On zajmuje tylko kawałek poczekalni, a dalej jest normalnie, to znaczy nie jest normalnie, tylko tak jak w szpitalu. Już z daleka słyszę, że nasza babcia kłóci się z kimś okropnie. Wypadam zza zakrętu i widzę całą kolejkę inwalidów, ze 40 osób, a na samym początku stoi babcia i coś tłumaczy pani w okienku. Podchodzę bliżej.

  • To nie tu proszę pana, to nie tu – mówi pani z okienka

  • A gdzie?

  • Musicie wejść od strony kościoła.

    Od strony kościoła to znaczy tam gdzie podjeżdża pogotowie, to jest pierwsze wejście do szpitala, które widzimy idąc od strony Al. Jerozolimskich.

    Ruszamy tam prawie biegiem, czasu jest mało. Po drodze ten sam obrazek zabłąkani inwalidzi z rękami pełnymi papierów szukają ulicy Oczki albo wejścia od strony kościoła. Potrącają się, zadają dziwne pytania i przewracają oczami z niedowierzaniem.

    Wchodzimy w te właściwe drzwi. Idę do recepcji i mówię o co nam chodzi.

  • To nie tu – mówi pani recepcjonistka – musicie wejść od ulicy Oczki

  • Dopiero tam byliśmy i przysłali nas tutaj

  • Gdzie byliście?

  • W kolejce, z samymi połamanymi

  • Źle, to nie ta kolejka, musicie ją minąć i iść dalej korytarzem

    Babcia robi się blada i zerka na telefon komórkowy, bo nie nosi zegraka.

    Wracamy. Połamanych przed głównym wejściem jest jeszcze więcej, machają papierami, za nami biegnie jakiś młodzieniec z obandażowaną ręką i usztywnionym palcem. Kurwa, kurwa, kurwa – powtarza bez przerwy i uśmiecha się jakoś tak dziecinnie.

    Wchodzimy tam gdzie jest sklep medyczny, zbieramy pierwszy zakręt, mijamy kolejkę połamanych, wpadamy na korytarz, gdzie na łóżkach leżą naprawdę ciężko poszkodowani. Leża na korytarzu, a wokół nich kłębi się tłum. Ci na łóżkach są bladzi i przeważnie starzy, mają poowijane bandażami nogi i ręce, przywieźli ich przed chwilą, bo połamali się na tej gołoledzi. Na końcu korytarza jest hol, klatka schodowa i drzwi do mniejszego pomieszczenia gdzie znajdujemy wreszcie właściwą rejestrację. Stoi tam niewielka kolejka. Nad szybą, za którą siedzą panie rejestratorki widać dwa napisy. Jeden brzmi: rejestracja, a drugi: zapisy. Kolejka jest jednak tylko jedna. Wszyscy mają skierowania, my nie mamy, bo zostaliśmy wezwani telefonicznie. Czekamy. Kiedy przychodzi nasza kolej pani za szybką mówi, że nie, że źle zrobiliśmy, powinniśmy iść do pokoju pielęgniarek na II piętrze, wziąć stamtąd skierowanie i dopiero z nim pojawić się w rejestracji.

  • Na drugie piętro – dopytuję się żeby nie zabłądzić

  • Tak, na drugie – pani potwierdza

    Wychodzę na hol, przede mną duża, okrągła klatka schodowa.

  • Gdzie jest drugie piętro – pytam jakiegoś ubranego na biało faceta

    Patrzy na mnie jakbym poszukiwał oddziału dla wariatów, a nie drugiego piętra

  • Trzeba proszę pana wejść po schodach, o tu – mówi z uśmiechem i pokazuje mi największą w okolicy klatkę schodową.

    Pędzę na drugie piętro. Po prawej drzwi na oddział zamknięte, po lewej otwarte. Wchodzę i szukam pokoju pielęgniarek. Jest, a w środku dwie panie z nożyczkami, tnące jakąś dziwną taśmę. Mówię o co mi chodzi. Patrzą z niedowierzaniem.

  • To nie tu

  • A gdzie?

  • Musi pan wejść od strony kościoła

    Nie wierzę własnym uszom

    Pędzę tam raz jeszcze. Po drodze mija mnie młodzieniec z palcem. Kurwa, kurwa, kurwa - powtarza bez przerwy i się uśmiecha. Przed głównym wejściem stoi policja, sprawdza szyby, a funkcjonariusze gapią się bez uśmiechu na poszkodowanych, co z tymi gipsem na nogach i papierami w rękach usiłują odnaleźć ulice Oczki.

    Idę do recepcji. Ta sama pani, która wcześniej odesłała mnie na główny hol, wejście od ulicy Oczki mówi, że muszę mieć skierowanie na badania i w tym celu powinienem wejść do pokoju nr 12.

  • Gdzie – dopytuję się nieufnie

  • Do pokoju 12 chyba mówię wyraźnie – pani jest spokojna, ale bardzo stanowcza. Nie ma się co dziwić tylu inwalidów tu chodzi, z kulami w rękach.

    Idę pod dwunastkę. Tłum. Mówię o co mi chodzi. Jakaś pani twierdzi, że mnie nie wpuści po to skierowanie, ale inna pani mówi, że tak nie wolno, bo po skierowania wchodzi się bez kolejki. Czekam. Dzwoni babcia.

  • Gdzie jesteś?

  • Przy wejściu od strony kościoła

  • Dobra, idę

  • Nie, lepiej zostań gdzie jesteś

  • Nie, idę

  • Zostań

  • Idę

  • Zostań

    Odłączyła się

  • A ma pan kartę – pyta mnie ta milsza pani

  • Nie mam

  • No to niech pan idzie po kartę

    Idę po kartę

    Pani w recepcji patrzy na mnie z zaciekawieniem

  • Karta jest już u lekarza, nie rozumie pan, że jak każę panu iść pod pokój 12 to znaczy, że karta już tam jest?

    Rzeczywiście, nie rozumiem tego. Wracam. Stoję pod drzwiami. Za chwilę otwierają się i pan doktor wywołuje nazwisko naszej babci. Wchodzę. Mówię o co mi chodzi.

  • Pan siada – doktor jest chyba z 10 lat młodszy ode mnie i raczej sympatyczny

  • Chce pan skierowanie na badania dla teściowej?

  • Tak

  • Jest na czczo?

  • Kto?

  • Teściowa

  • Tak – mówię, choć to kłamstwo, bo babcia jak raz zjadła dziś z rana kanapkę, czego nigdy wcześniej, ani u nas, ani u siebie nie robiła, nie jada bowiem śniadań. No, ale co mam powiedzieć? Jak powiem, że zjadła kanapkę, gotowi nas odesłać do domu.

    Lekarz zaczyna wypisywać skierowanie, nagle przestaje

  • A kiedy ma być operacja?

  • Jutro

  • No, ale jak dam panu skierowanie na badania teraz to wyniki będą pojutrze, coś się nie zgadza.

    Dzwoni na oddział. Upewnia się, że operacja ma być jutro i mówi mi, że badania zrobią na oddziale.

  • To pan wcale nie przyszedł po skierowanie na badania – patrzy na mnie ciekawie i się uśmiecha – pan przyszedł po skierowanie do szpitala.

  • Zgadza się.

  • No to na co pan czeka? Ono jest w pokoju pielęgniarek na drugim piętrze.

  • To nieprawda

  • Jak to nieprawda

  • Byłem tam i niczego mi nie dali

  • Gdzie pan był?

  • Na drugim piętrze

  • To niemożliwe, skierowania tam są

  • Nie ma

  • Którymi drzwiami pan wszedł do budynku

  • Od ulicy Oczki

  • Nie, źle, to nie te drzwi, musi pan wejść tu od naszej strony, na końcu korytarza jest winda.

    W tym momencie do pokoju wchodzi blada babcia, z torbą, butelką wody mineralnej pod pachą i telefonem komórkowym w dłoni.

  • I co – pyta – mamy skierowanie?

  • Jest na drugim piętrze – ja na to

  • Przecież nie ma...

  • Jest, pomyliliśmy piętra.

    Żegnamy się z lekarzem i wychodzimy. Idziemy na koniec korytarza do windy i jedziemy na górę.

    Otwieramy drzwi na właściwy oddział i szukamy pokoju pielęgniarek. Jest. W środku dwie panie. Mówimy z czym nas tu przysłano.

  • No proszę państwa – miła pani na to – musicie państwo poczekać, ja mam teraz krew do opisania.

    Czekamy. Za chwilę odbierają babci dowód i wypisują skierowanie.

  • Niech pan idzie z tym skierowaniem na dół – mówi miła pani - i zarejestruje teściową

  • To znaczy gdzie?

  • Od ulicy Oczki

  • Na pewno?

  • Na pewno

  • A jest tu może jakiś skrót – pytam z nadzieją, bo chcę uniknąć tego tłumu przed głównym wejściem, policji co sprawdza szyby i młodzieńca z palcem wołającego – kurwa, kurwa, kurwa. Przegrywam. Młodzieniec wyłania się zza zakrętu i wita się wylewnie z panią pielęgniarką i staruszkiem co chodzi po korytarzu z ręką na temblaku. Nie przeklina i jest całkiem jakby z innej bajki.

  • Skrót jest – mówi miła pani – trzeba zjechać do piwnicy i przejść podziemiami

  • Jasne – myślę sobie – jeszcze mnie tylko w piwnicy nie było.

Wychodzę na dwór. Kalecy nadal ćwiczą bieganie w gipsie po gołoledzi. Jakby nie rozumieli jakie to niebezpieczne.

  • Panie – pyta mnie jeden – gdzie jest ulica Oczki

Prowadzę go ze sobą. Całe szczęście on na pourazowy a nie do rejestracji szpitalnej, więc nie będziemy się kłócić kto z nas stanie pierwszy w kolejce.

Przed rejestracją tłum. Ustawiłem się w kolejce, a za mną jakąś starsza pani.

  • A to na pewno jest jedna kolejka – pyta mnie jakby nie widziała, że jedna

  • Na pewno

  • Ale tu jest napisane „rejestracja” a tam „zapisy”

  • Ale to znaczy to samo

  • Ale czy aby na pewno, bo ja mam skierowanie na dzisiaj

  • A pani myśli, że ja mam na wczoraj i stoję tu dla frajdy?

    Ucichła. Stoimy.

    W końcu dochodzę do okienka, podaję pani rejestratorce dowód babci i skierowanie, odbieram kartę i idę do wyjścia. Przy ulicy Oczki rzecz jasna. Nagle widzę młodzieńca z palcem, wypada gdzieś z podziemi, uśmiecha się i szepce: kurwa, kurwa, kurwa....

  • To pewnie ten podziemny skrót – myślę sobie i śmiało schodzę na dół.

    Zgadłem, dochodzę do tej samej windy tyle, że na poziomie -1, jadę na górę. Wchodzę na oddział, ale babci tam nie ma.

  • Gdzie babcia – pytam miłą panią

  • Wysłałam ją na rentgen

    Czekam na babcię bo mam jej dowód. Dzwoni moja żona.

  • Zaraz masz pociąg, wracaj szybko

  • Nie mogę, muszę pożegnać się z babcią i zostawić jej dowód.

  • Aha. Następny masz o 11.40

  • Dobra.

    Idę do miłej pani

  • A gdzie jest ten rentgen?

  • Na pierwszym piętrze od holu głównego

  • To znaczy gdzie?

  • Wejście od ulicy Oczki.

    Zjeżdżam na dół i nauczony doświadczeniem idę podziemiami. Wychodzę na hol I piętra. Rentgen jest babci nie ma.

  • Kto jest w środku – pytam panią stojącą przed drzwiami do pracowni RTG

  • Jakiś pan

  • Na pewno?

  • Na pewno

  • A z oddziału nikogo nie ma?

  • Była jedna pani, ale już poszła.

    Wracam na dół. Podziemia. Winda. Do góry, na oddział. Wchodzę, słyszę babcię. Udało się, odnaleźliśmy się wreszcie. Żegnam się, oddaję dowód. Okazało się, że babcia miała badania 16 stycznia, nie musiała być więc dziś na czczo. Wszystko jest w porządku. Jurto operacja. Wychodzę ze szpitala. Na schodach mija mnie młodzieniec z palcem. Uśmiecha się....

  • Panie, ja tu już od wpół do ósmej tak biegam....

    Przed głównym wejściem trenują mistrzowie w bieganiu z gipsem na nodze po oblodzonym chodniku, są naprawdę nieźli, lepsi niż ci co te kamienie kolorowe po lodzie pchają i szorują szczoteczkami nawierzchnię...

  • Panie, gdzie jest ulica Oczki – woła do mnie jeden

  • Prosto i w lewo....

    Wracam na dworzec Ochota....

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka