coryllus coryllus
14644
BLOG

Jak krasnale Postęp i Humanizm historię pisali

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 71

 Chciałbym dzisiaj znów napisać coś o rynku literackim, bo dyskusja nie milknie, ale chyba zrobimy sobie jednodniową przerwę. Dziś będzie coś ekstra. Kupiłem sobie oto w księgarni „Semper” przy ul. Bednarskiej w Warszawie rocznik wydawany przez PAN, który nosi tytuł „Odrodzenie i reformacja w Polsce”. Pierwszy zaś artykuł w tym roczniku jest tak uwodzicielski, że aż mnie zatkało. „Rzeczpospolita obojga narodów we wczesnych, angielskich publikacjach prasowych 1620-1642”. Przeczytałem całość i prócz rozważań na temat wiatrów jakie wiały podczas redagowania angielskich gazet w początkach XVII wieku oraz dróg ich transportu do Londynu, bo niech się nikomu nie zdaje, że były one wydawane na miejscu, znalazłem także kilka istotnych informacji. Podam jedną, moim zdaniem najważniejszą. Oto cały akapit:

 

Oczywiście publikacja w jednym numerze większej liczby interesujących nas doniesień mogła być też związana z kwestiami czysto technicznymi, które wpływały w istotny sposób na to, jak wiele czasu minęło od opisywanych wydarzeń do momentu publikacji opisujących je doniesień. Wśród nich należy z pewnością wymienić czynniki takie jak: miejsce pochodzenia doniesienia, odległość, warunki atmosferyczne czy sytuacja militarna w danym rejonie i ich wpływ na tempo podróży czy funkcjonowanie połączeń pocztowych.

Wydaje się, że wiadomości przekazywane z głównych centrów informacyjnych i ośrodków lokalnych miały szanse na dotarcie do odbiorców w dość podobnym czasie. Dobrze ilustruje to przykład dwóch raportów na temat śmierci Zygmunta III; pierwszy datowany na 29 kwietnia 1932 pochodzi z Warszawy i wyraźnie stwierdza, że przedstawione w nim wydarzenia rozegrały się tego właśnie dnia (choć jak wiadomo Zygmunt III zmarł 30 kwietnia), drugi, przesłany z Gdańska opatrzony jest datą 4 maja (nie podano według jakiego kalendarza, ale można się spodziewać, że mamy do czynienia z datacją według starego stylu). Doniesienie z Warszawy opublikowano 6 czerwca, natomiast z Gdańska 23 czerwca, czyli ok. 50 dni od opisywanych wydarzeń.

 

Mamy oto angielskie gazety, które stanowią źródło informacji dotyczące wypadków wojny 30 letniej oraz sytuacji na dworach mogących aktywnie wpływać na te wypadki. No i umiera król Polski Zygmunt, który jest poważnym zabezpieczeniem interesów habsburskich w regionie. Umiera jak wszyscy wiedzą 30 kwietnia 1632 roku, opublikowana dwa miesiące po tym wydarzeniu angielska gazeta informuje zaś swoich czytelników, że Zygmunt zmarł dzień wcześniej. Dlaczego? Autorka nie pisze, gdzie ta gazeta została wydana, bo nie wszystkie one wydawane były w Londynie, większość przemycano z drukarni holenderskich. Król Jakub I zabraniał bowiem kolportowania tych pism. I nie ma się co dziwić, przecież to jego córka została potraktowana jako pretekst do wywołania tej wojny. Doniesienie o śmierci Zygmunta pochodzi z Warszawy, ciekawe czy z tej komnaty, gdzie umierał król, czy z jakiegoś przedsionka, w którym czaił się korespondent angielskiej prasy? Nie wiemy, a autorki Anny Kalinowskiej te sprawy nie interesują. Żeby nadać z Warszawy korespondencję o śmierci króla korespondent jeśli nie bazował na oficjalnych komunikatach dworu, musiał mieć zaufanych ludzi w zamku. Jeśli nie było komunikatu o zgonie, a autor korespondencji wiedział coś, czego my nie wiemy to może warto się zastanowić dlaczego jego datacja różni się od oficjalnej. Oczywiście, można wzorem autorów publikacji naukowych zwalić wszystko na burdel panujący w dawnych czasach i na przyrodzone ówczesnym ludziom lekceważenie dla faktów i dat. No, ale to jest niepoważne. Mamy do czynienia z korespondencją natury agenturalnej, która jest na Wyspie zakazana. Drukują ja Holendrzy, którzy finansują wojnę 30 letnią. Pisma zaś, o których mówimy to po prostu protestancka propaganda. Wróćmy do początku – dla czynnego w Warszawie agenta brytyjskiego król Zygmunt umarł dzień wcześniej niż podały to oficjalne komunikaty. Pismo z tą informacją ukazało się dwa miesiące po zgonie króla. W tym czasie o śmierci Zygmunta doniosły na pewno inne gazety, włoskie, wiedeńskie, francuskie. Dwór ogłosił komunikat oficjalny, ale Anglicy, a raczej ci, którzy do Anglii wysyłali owe pisma daty śmierci króla nie zmienili. Dlaczego? Z pewnością nie dlatego, że lekceważyli swoje obowiązki. Możemy śmiało założyć, że wielu z nich pamiętało jeszcze sir Francisa Walshinghama. O lekceważeniu więc nie mogło być mowy. No więc sprawa ma się tak: albo król umarł 29 kwietnia 1632 roku, a dwór był zainteresowany przedłużeniem jego agonii i podał datę o dzień późniejszą, albo ci, którzy zlecali wydawanie angielskich gazet w Holandii mieli w grafiku zaplanowany zgon Zygmunta na 29 kwietnia. Donosiciel, to znaczy chciałem rzec, korespondent, traktujący poważnie swoje obowiązki, znał grafik i nie chciał robić przykrości swoim mocodawcom. Być może także coś od podania takiej, a nie innej daty zależało. Wpisał więc tę datę, która została zaplanowana, ale ten dziad Zygmunt, ku rozpaczy wszystkich pociągnął jeszcze całą dobę. Daty w gazecie zaś nie zmieniono, bo zaplanowany porządek rozgrywek środkowoeuropejskich musiał iść swoim trybem.

Ja chciałem zwrócić jeszcze uwagę na ten moment, kiedy autorka obwinia warunki atmosferyczne o wydłużenie czasu publikacji doniesień i przypomnieć, że wiadomość o śmierci żony Zygmunta Augusta szła z Wilna do Londynu całe 7 dni. To była ważna wiadomość, jedna z kluczowych. Informacja o śmierci Zygmunta III, który zabezpieczał jako tako rozwalane właśnie na kawałki cesarstwo musiała mieć znacznie większą wagę. Przypomnieć także chciałem, że jeden z najdłużej panujących w Polsce władców, Zygmunt III Waza nie doczekał się porządnej biografii, cała jego szwedzka rodzina ma takie biografie napisane przez socjalistyczno- nacjonalistycznych szwedzkich propagandystów zwanych pisarzami, a Zygmunt nie. On ma tylko taką broszurkę w brązowej okładce, która liczy może 150 stron, albo nawet mniej.

Wyobrażam sobie co by się działo wśród szwedzkich historyków, gdyby Zygmunt był jednak królem Szwecji, nie Polski i dostaliby oni w ręce angielska gazetę, gdzie śmierć najdłużej panującego władzy byłaby antydatowana czarno na białym.

Idźmy dalej. W tym samym roczniku mamy inny artykuł pod tytułem „Polska tolerancja czy początki oświecenia? Jonasz Szlichtyng (1592-1661) jako teolog drugiej reformacji”. Tekst zawiera rozważania nad przyczynami tej cholernej polskiej nietolerancji związanej z kontrreformacją zaprowadzoną w kraju przez zmarłego 29 kwietnia 1632 roku Zygmunta III Wazę. Zaczyna się od cytatu z Jana Amosa Komeńskiego, który lamentuje nad upadkiem Rzeczpospolitej, łacze ten Amos, że nie jest już oazą wolności religijnych i politycznych. W zasadzie wszystkie te rozważania, tak Komeńskiego, jak i autora tego artykułu niejakiego Macieja Ptaszyńskiego, można by skwitować stwierdzeniem, że w żadnym kraju wówczas nie było mowy o wolności religijnej i politycznej. Katolicy byli mordowani i pozbawiani własności, albo skazywani na banicję. Rzeczpospolita w porównaniu ze Szwecją czy Anglią, była oazą wolności, a tak bliskich sercu wszystkich humanistów Arian wyrzucono z kraju dopiero po wojnach szwedzkich. Stefan Czarniecki zaś zaczął ich rozstrzeliwać dopiero w obliczu ewidentnej zdrady i kolaboracji. Autora Ptaszyńskiego nie interesuje jednak porównanie Polski i krajów protestanckich, rabujących na wielka skale swoich obywateli, on za sztandarowy przykład polskiej nietolerancji podaje zamknięcie szkoły w Rakowie, i rozproszenie Arian. Najlepsze rzeczy są jednak w tym fragmencie:

 

Wizję charakteryzującą wolność wyznaniową XVI wieku, ganiącą nietolerancję XVII stulecia i gloryfikującą tolerancję XVIII wieku stworzyli już luminarze oświecenia, a wśród setek późniejszych autorów i popularyzatorów należy wskazać: Stanisława Kota, Marka Wajsbluma, Ludwika Chmaja, Janusza Tazbira czy Zbigniewa Ogonowskiego. Ostatnio potwierdził ją także Wojciech Kriegseisen, twierdząc, iż „o ile Rzeczpospolitą początków XVII wieku zaliczano jeszcze do najbardziej tolerancyjnych państw Europy, o tyle w drugiej połowie tego stulecia straciła tę pozycję. To zapewne wtedy narodził się syndrom Polak – katolik, który skutkował wykluczeniem innowierców ze wspólnoty obywateli Rzeczopospolitej.

 

No i pomyślcie teraz. Mamy rok 2014, w Szwecji opublikowano już dawno biografię Gustwa Wazy, oraz jego synów, opublikowano biografię Gustawa Adolfa, Krystyny, jego córki, Karola Gustawa X i wszystkich innych władców. W Polszcze naszej zaś anno domini 2014 uprawia się sport o nazwie „kto był bardziej tolerancyjny w XVII wieku”. Pomyślcie też o tym jakie szczęście mieli ci innowiercy, co ich ze wspólnoty obywateli wykluczono, katolicy w Anglii i Szwecji zostali po prostu wymordowani, a o powstaniu Nilsa Dacke można było w Szwecji zacząć pisać dopiero w roku 1985. Wszystko zaś ze względu na ową charakterystyczną dla państw protestanckich tolerancję.

Gdzie szukać przyczyny tego ogłupienia? Już zdradzam. W pierwszym przypisie pod każdym tekstem zamieszczonym w tym roczniku. Nie będę cytował dosłownie, ale tam jest napisane z jakichś środków sfinansowano napisane owego tekstu. Kto wyłożył kasę na tę hucpę po prostu. A teraz jeszcze jeden fragment dotyczący sporów religijnych w XVII wieku

 

(…) Z kolei dla dla oskarżycieli zwolennicy heterodoksji byli zdrajcami pozbawionymi patriotyzmu, którzy burzyli porządek społeczny i religijny. Zarówno obrońcy jak i oskarżyciele łamali przy tym zasady hermeneutyki, wyrywając cytaty z kontekstu i rozbijając ciągi argumentacyjne; tracili tym samym z oczu teologiczny – i polemiczny – kontekst wielu wypowiedzi. Chcąc nadać sens i znaczenie interpretowanym treściom, odnosili je do współczesnych wartości.

 

Co za świnie - chciałoby się zakrzyknąć! Łamali zasady hermeneutyki i rozbijali ciągi argumentacyjne, przez co kontekst z oczu utraciwszy za szable chwytali i dlatego właśnie Szwed w granice wejść musiał, żeby porządek zaprowadzić. Co za świat...

Że też autor nie widzi tego iż wymienieni przez niego luminarze, co o tolerancji rozprawiają tych samych metod się chwycili i machają tą całą tolerancją jak młotem na długim sznurku. To autora Ptaszyńskiego nie niepokoi wcale, on się cały w ów ciąg rozważań na temat kto był, a kto nie był tolerancyjny wpisuje i zejść z tej ścieżki nie zamierza.

 

Dalej nie czytałem tego rocznika z obawy, by mnie cholera nie wzięła, bym kontekst z oczu utraciwszy, jakiej krzywdy rodzinie własnej nie wyrządził. I to z jakiego powodu....z powodu jakiegoś Ptaszyńskiego?

 

W czwartek będzie nowa książka Toyaha, za tydzień nowy numer „Szkoły nawigatorów”, na stronie www.coryllus.pl jest już nowy numer miesięcznika 'Tatry”. Od 3 do 6 kwietnia trwają targi Wydawców Katolickich, na których spodziewam się być, choć jeszcze nie dostałem faktury, w połowie kwietnia będą targi książki w Białymstoku, gdzie też będę. Będę tam miał także pogadankę o św. Andrzeju Boboli. Same, mówię Wam sensacje, w niej będą. 31 marca zaś, czyli niebawem w Hotelu Tumskim we Wrocławiu, na wyspie Słodowej, będziemy mieli kolejne spotkanie we dwóch: Grzegorz Braun i ja. Zapraszamy.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura