coryllus coryllus
5938
BLOG

Neonazista w synagodze czyli integracja rynku

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 111

Najpierw opowiem trochę o targach w Łodzi. Oto w niedzielę podeszli do mnie dwa mężczyźni, jeden młody, a drugi mocno odeń starszy i z miłymi uśmiechami zaczęli oglądać książki. Kupili kilka i poprosili o dedykację. I wtedy okazało się, że starszy z nich ma na imię Makary, a młodszy Damazy. Jak już mówiłem na targach pomagał mi w rozładunku Wawrzyniec z Brzezin, a pod koniec imprezy pojawił się jeszcze Dobrosław. No, ale wracajmy do pana Makarego. Usiadł przy mnie i zapytał czy nie przełożyłbym jego naukowej książki na bardziej przystępny język. Zapytałem co to za książka, a on powiedział, że rzecz nazywa się 'Twórczy i harmonijny rozwój człowieka”. Nie powiem, zdziwiłem się. Cały czas, konsekwentnie starałem się trzymać dystans do pana Makarego, ale on skrócił go szybko i zaczął mi mówić na ty. Ja zaś starym zwyczajem starałem się używać jakichś form bezosobowych, bo bardzo nie lubię jak ktoś zaczyna się tak bezceremonialnie kolegować z całkiem obcym człowiekiem. Chętnie opowiadałem panu Makaremu o tym jak wygląda moja praca, a on był coraz bardziej zaciekawiony i coraz bardziej zdziwiony. Jak wiecie opowiadam głównie o dystrybucji i sprzedaży, bo to mnie najbardziej interesuje ostatnimi czasy. W pewnym momencie zapytałem, jak on dystrybuuje swoją książkę. On zaś powiedział mi, że w ogóle tego nie czyni. Nie musi, jest bowiem właścicielem jednej z największych, prywatnych uczelni w Polsce, sławnej łódzkiej Szkoły Humanistyczno Ekonomicznej. Czyli – nazywając rzecz po imieniu – jest właścicielem rynku. Nie małego dodajmy od razu. Opowiedział mi też w jaki sposób został zniszczony przez gazownię, która pisała na jego temat różne brzydkie rzeczy i jak powoli odbudowuje swoją pozycję. Nie jest lekko, ale jakoś daje radę, choć miał udar i nie jest już najmłodszy. Potem zapytał czy nie poprowadziłbym w jego szkole kursów pisania. Nie mam zamiaru prowadzić takich kursów, ale pan Makary nalegał. Powiedziałem, że przez pierwsze pół roku kursanci będą wyłącznie wymyślać tytuły. Nie zraził się. Powiedziałem jak to będzie wyglądać potem i stwierdziłem, że połowa kursu zwieje. Troszkę się zastanowił i rzekł, że może bym jednak to uprościł. Zapytałem jak on to honoruje. - Coś tam płacimy – odrzekł, a ja uznałem sprawę za zamkniętą, choć nie dałem tego po sobie poznać. Pan Makary zadeklarował jeszcze chęć odwiedzenia mnie w domu, ale sprzeciwiłem się temu stanowczo. Pożegnaliśmy się miło i ciepło, choć przecież wiadomo, że ja nie będę jeździł do Łodzi na żadne kursy, pomijając już kwestie honorarium, mam za dużo zajęć.

Pan Makary zrobił na mnie dobre wrażenie, albowiem nie obawiał się nazwania szkoły wyższej rynkiem. Ja zaś mogę dodać jeszcze, że taka szkoła, to rynek wręcz doskonały, jak każda szkoła wyższa, bo klient ma obowiązek kupować produkty przez nią firmowane. Im więcej zaś studentów i młodych pracowników naukowych tym zyski są większe. Tak działa każda uczelnia i szkoła pana Makarego nie jest tu żadnym wyjątkiem. On rzecz jasna, poprzez swoją aktywność, wszedł w drogę kilku ludziom i skończyło się to dla niego niewesoło. Po powrocie do domu przejrzałem internet i dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy o Makarym Stasiaku i jego przygodach. Pomyślałem też, o mechanizmach sprzęgających różne rynki od wewnątrz. Szkoła wyższa ma misję i ma kadrę oraz program. I to są główne sprzęgła takiego rynku. Żeby ten mechanizm zniszczyć trzeba uderzyć w misję, czyli jak my to nazywamy w doktrynę. Personalne ataki mają jakieś tam znaczenie, ale bez przesady.

Zastanówmy się teraz jakie mechanizmy powodują spójność i trwałość innych rynków. Ot choćby rynku muzycznego, albo ściślej rynku festiwali odbywających się w kościołach, o których to festiwalach tyle ostatnio gadamy. Muszą być one z istoty tajne, albowiem muzykę, o jakiej tu piszemy od kilku dni gra się zwykle w innych niż kościoły przestrzeniach. Jeśli przyjmiemy na wiarę, że artyści zapraszani na takie festiwale jak krakowski Unsound to sam creme de la creme współczesnej muzyki, wypadnie zadać pytanie – dlaczego w kościołach? Przecież tak wybitnych twórców powinni gościć dyrektorzy obiektów o charakterze świeckim. Kościołowi jest obojętne, kto tam będzie grał, co zostało udowodnione przez Toyaha, oraz jego córkę.

Bo w kościele jest dobra akustyka, powie ktoś. No tak, ale w wielu miejscach jest dobra akustyka, a David Tibet tam nie koncertuje. Dlaczego kościół? Bo przestrzeń sakralna jest istotnym elementem scalającym rynek takich imprez, które – nie ukrywajmy tego – przypominają objazdowy cyrk. Czy ludzie występujący na takim festiwalu mają coś do zaoferowania kościołowi? Poza pieniędzmi za wynajęcie przestrzeni rzecz jasna? Raczej nic. O tym, że przyjdzie tam jakaś młodzież, która po wysłuchaniu koncertu pozostanie jeszcze chwilę, żeby zobaczyć jak wygląda nabożeństwo nie może być mowy. No, ale dlaczego kościół, pytam jeszcze raz? Bo misja kościoła stoi w rażącej sprzeczności z misją artystów, których próbowano tam zaprezentować. Sprzeczność ta zaś jest czytelna dla wszystkich uczestników tej imprezy i mają oni kupę zabawy, ponieważ udało się i to ile razy wprowadzić do świątyń tych grajków, którzy są na bakier nie tylko z wiarą, ale z najprostszymi normami. O panu Cohenie, aresztowanym za pedofilię już pisaliśmy. O Davidzie Tibecie także, ale jeszcze do niego wrócimy. O tym kim są ci ludzie i jakie wątki przewijają się w ich muzyce wiedzą wszyscy, wszyscy też zdają sobie sprawę, że to do kościoła nie pasuje, ale z dziwnym uporem chcą by te występy odbywały się w świątyniach. Dlaczego? Bo to integruje rynek, scala go i czyni spójnym. Wszyscy przychodzą, żeby zobaczyć jawną profanację w świetle dnia i widzą, że kościół nie może nic z tym zrobić, a jeszcze do tego nadstawia drugi policzek, bo przecież proboszczowie coś kasują za te koncerty. Tak więc mamy tu jak na dłoni misję rynku, a ujawniona została ona nie przeze mnie bynajmniej, ale przez organizatorów i ich niepohamowaną wściekłość, która ujawniła się po odwołaniu koncertów w kościołach, oraz przez ludzi komentujących to wydarzenie na różnych forach. Wszyscy wiedzieli o co chodzi i to było clou programu – profanacja i demaskacja rzekomej dwulicowości Kościoła. Teraz zaś zabawka została zepsuta i nie będzie już tak fajnie, bo co to jest za frajda słuchać Davida Tibeta w centrum Manngha. Kim on jest ten cały Tibet, żeby poświęcać mu czas i pieniądze, i siedzieć w nudnej, słabej i ubogiej w wyposażenie sali koncertowej? Nikim po prostu. Całe szczęście, że na potrzeby festiwalu wynajęto jeszcze budynek dawnej synagogi, ale to przecież nie to samo co czynny kościół. Efekt nie będzie adekwatny do oczekiwań.

Teraz trzeba się zastanowić, co jeszcze prócz muzyki jest towarem na takim rynku. Natura rynków jest bowiem taka, że mają one budowę piętrową. Coś co dystrybuuje się oficjalnie, w świetle dnia, nie musi być wcale głównym daniem. W przypadku rynku festiwali towarem głównym nie jest muzyka, ale konflikt pomiędzy przestrzenią sakralną a muzyką wyrażającą inne niż sakralne treści. Ktoś może zaprotestować i powiedzieć, że muzyka nie wyraża żadnych treści, a ludzie przychodzą na koncerty po to, by posłuchać pięknych dźwięków. To jest, przepraszam za kolokwializm, gówno prawda. Gdyby to była prawda, ta cała banda nie gadałaby tyle o swoich inspiracjach różnymi filozofiami i postaciami z dawnych czasów. To ich demaskuje i demaskuje ich nieprofesjonalizm. Mozart nie filozofował tylko grał, a Tibet musi gadać o thelemie i innych głupstwach, żeby jego muzyka nabrała głębi. Co jeszcze prócz muzyki i emocji związanych z profanacją może być dystrybuowane na takim rynku? Ja nie wiem, ale ludzie gadają, różne rzeczy. Nie będziemy tego teraz dociekać.

Tibeta demaskuje także jego zadziwiająca łatwość do zmiany poglądów. Ten nie stary przecież człowiek zdążył już w swoim życiu zaliczyć fascynację thelemą, okultyzmem, buddyzmem, chrześcijaństwem, a przez parę lat grał z zespołem Death June, którego płyty są w Niemczech zakazane, albowiem promują nazizm. Tak właśnie - nazizm. Teraz pan Tibet nazywa siebie chrześcijaninem i domaga się, by pozwolono mu koncertować w kościołach. Może niech księża go zapytają jaką pokutę odbył po swoim flircie z wielbicielami Adolfa Hitlera? Czy w ogóle czuł się choć przez moment nieswojo, że wchodzi razem z nimi na scenę. Być może dla organizatorów festiwalu Unsound to nie ma znaczenia, być może mają oni tak skomplikowane osobowości, że wpuszczanie faceta zafascynowanego nazizmem do synagogi nie jest dla nich niczym nadzwyczajnym, ale to nas nie obchodzi. Nie interesuje nas to, bo dla nas tutaj ważne jest, by ktoś, kto się zadawał z ludźmi szerzącymi faszyzm, nie był wpuszczany do kościoła w celu innym niż udział w nabożeństwie. Nie ma bowiem żadnej pewności, że za tydzień nie powróci on do swoich ponurych kolegów i nie zacznie znów grać wraz z nimi hymnu S A. Wszyscy widzimy z jaką łatwością zmienia on poglądy i fascynacje.

Pora na wnioski. Wściekłość jaką wywołał Toyah swoim zaangażowaniem w tę ponurą sprawę demaskuje nam opisany tu rynek, jako bardzo spójny i przynoszący duże zyski. Nie ze względu na jakość muzyki, ale na całą otoczkę niesamowitości jaka mu towarzyszyła i na fakt, że Kościół jako instytucja był w to wciągnięty niejako bezwiednie. To dawało temu rynkowi napęd. Co teraz? Nie wiem, czekamy. Okaże się wkrótce, jak bardzo fani przywiązani są do tej muzyki. Ja życzę organizatorom dużo szczęścia i liczę na to, że już nigdy nie wpadną oni na pomysł, by organizować swoje koncerty w kościołach. Tak naprawdę będzie lepiej. Dla wszystkich....

 

Dla pewności podaję jeszcze informacje dotyczące polityki cenowej w naszym wydawnictwie, która zmieni się od przyszłego tygodnia.

Jeśli chcecie kupić Baśń jak niedźwiedź w miękkiej oprawie po 30 złotych za egzemplarz, możecie zrobić to jeszcze przez tydzień. Potem cena wraca do stanu sprzed wiosny roku 2015. Cena zaś Baśni w oprawie twardej wynosić będzie 46 zł. Nowa książka Toyaha kosztować będzie 40 zł, a książka Joli Gancarz o Bereccim 25 zł, za egzemplarz, tyle ile kosztuje egzemplarz Szkoły Nawigatorów.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura