Nie pamiętam kiedy ostatnio w polskich mediach tak szeroko opisywano dzień z życia Parlamentu Europejskiego A szkoda, bo to jak w kinie, od komedii do sensacji (choć więcej tej pierwszej).
W sumie jestem bardzo zadowolony. Po pierwsze lekkiego pstryczka dostało to zielone, socjalistyczne towarzystwo wspólnej adoracji. Premiera Tuska mniej będą bolały plecy (od poklepywania) i prawica (od ściskania). No i na salony polskiej prasy i telewizji przebił się nawet Nigel Farage. Czego chcieć więcej?
Swoją drogą, brakuje mi takiego polskiego Farage'a. Nie chodzi mi nawet o poglądy, choć też by mi się marzyła w sejmie prawdziwa dyskusja o wolności (najlepiej gospodarczej), ale aż takim marzycielem nie jestem. Chodzi mi bardziej o charyzmę i elokwencję. Jak nudne czasami są posiedzenia polskiego sejmu wie ten kto ogląda. A mi się widzi debata z udziałem takiego polskiego Farage'a i... pana Niesiołowskiego? Obojętnie, można przebierać wśród mas nudnych filozofów-celebrytów z Wiejskiej.
A tutaj próbka umiejętności pana Nigela: