Zawsze uważałem, że, chińskie, podobno, przekleństwo: bodaj byś żył w ciekawych czasach, wyjątkowo dotyczy mnie.
Już od urodzenia, sam koniec 1943r., gdy tylko zacząłem kojarzyć, a byłem dzieckiem nad wyraz bystrym, zaczął mnie obrabiać system uszczęśliwiaczy mas ludowych.
Zaczęło się więc schizofrenicznie. Rodzice wychowani w okresie II RP, "Boga, Honor i Ojczyznę" przekazywali mi jak tylko mogli i umieli, zaś "nowe" zrywało krzyżyki ze ścian szkół i przedszkoli, organizowało odgruzowywanie Warszawy, manifestacje pierwszomajowe, zagłuszanie RWE. Walczyło z kułactwem i prywaciarzami.
Muszę dodać, że miejsce akcji to warszawski Marymont. Wozacy, ówcześni podstawowi transportowcy, rymarz, kowal i przedwojenny folklor tej dzielnicy to dla mnie codzienność.
Miało być o grudniu 1981r. Jednak uważam, że tło ma jakieś znaczenie.
Wykonywałem wtedy pracę, najlepszego, bo jedynego, kontrolera wewnętrznego w podległej, od ponad dwudziestu lat zlikwidowanemu, MHWiU, instytucji. To też ma związek z tamtymi czasy, ale byłoby za długo.
Jeden z kolegów, dostał paszport i wizę do USA. Bilet zabukowano Mu na poniedziałek 14 grudnia. Trzeba było to uczcić. Nie było obaw, że nie wróci, ale jakaś przerwa w uroczych spotkaniach musiała nastąpić.
Umówiliśmy się w trochę rozszerzonym gronie po pracy w sobotę 12-go. Wcześnie rozpoczęta uroczystość jakoś się nie kleiła. Grono było większe niż zwykle i nie wszyscy się znali. Jednak dobre, jak na tamte czasy, jadło, jeszcze lepsze napoje doprowadziły nas do godz.23.
Jeden z niepijących gości, zupełnie mi nie znany, zaczął się zbierać do domu. Prawie siłą, przy wstawiennictwie gospodarza zgodził się podwieźć mnie w rejony domu. Jechaliśmy z Jelonek na Żoliborz, ale kierowca, dzisiaj myślę, że miał swoje powody, nie wykonał uprzejmego gestu i mogąc przejechać koło domu, w którym mieszkałem wypuścił mnie ponad 1 km od niego.
I tak byłem mu wdzięczny.
Był lekki mrozek, trochę wiatru i ślady śniegu. Podczas jazdy zaskoczyły mnie wyjątkowo długie kolejki przy stacjach benzynowych, na co jako kierowca zwracałem uwagę, zwłaszcza w tamtych czasach.
Spacer wyraźnie mnie otrzeźwił. W domu żona już leżała, a ja nie byłem zbyt skory do rozmów. Zacząłem wlewać wodę do wanny, niezbyt szybkim strumieniem by podczas rozbierania się zobaczyć co tam jeszcze w telewizorze. Na I podrygiwały jakieś Kubanki, II nie pamiętam, a z Moskwy nadawano informacje. Wyłączyłem telewizor i wlazłem do wanny. Było około 24.
Leżąc w wannie usłyszałem "plumkanie" w aparacie telefonicznym i tak faktycznie rozpoczął się stan wojenny!
Wyszedłem z łazienki i podniosłem słuchawkę. Cisza!
Chciało mi się spać więc się położyłem.
Obudziłem się 13 grudnia około 9 rano. Żona, już po spacerze z psem, spojrzała na mnie, oceniając rozmiary bibki i stwierdziła: radio się popsuło, telefon też.
Ona na tym spacerze nie widziała niczego dziwnego!
Rytualnie, w niedzielę o 10 rano, słuchaliśmy IMA na III. Sprawdzam, rzeczywiście cisza. Przełączam na inne zakresy, radio sprawne, nic szczególnego.
Godz. 10.10 dzwonek do drzwi. Otwieram, za drzwiami stoi kilkanaście lat starsza, zaprzyjaźniona, zapłakana sąsiadka, w futrze z nutrii, które kupiła ok. rok wcześniej, ale nigdy go na niej nie widziałem i zbolałym głosem: - Co Wy nic nie wiecie. Wojna! Popatrzcie na Broniewskiego.
Wybiegam na klatkę schodową. Ul. Broniewskiego jedzie złowieszcza kawalkada wojskowych pojazdów opancerzonych.
Kropelki, herbatka, to Panie. Ja do radia i telewizora. Słyszę wreszcie komunikat o tym, że generał stworzył WRONĘ i będzie ją napędzał dla mojego dobra.
I tutaj puenta: gdzieś przed 12.00 na ekranie naszego rubina 714p pojawia się P. Krystyna Loska. Widać, że nie ma pojęcia iż jest na wizji. Inne studio, podobno wojskowe, a to wyraźnie próba. Padają pytania: mieszczę się w kadrze?, dobrze siedzę? itd., itp. Trwało to kilka minut.
Nagle wszystko gaśnie a o okrągłej godzinie, ta sama Pani zapowiada wystąpienie, które zna cały, cywilizowany świat: Jaruzelski w konserwie z WRON.
Tak wystartowałem w stan wojenny trzynastego grudnia.
Czy ktoś to widział, a winny odsiedział?