czester czester
39
BLOG

Zimowa pogoda przeszkadza w romantyźmie

czester czester Kultura Obserwuj notkę 1

Nie zapukał. Nie powiedział: cześć, to ja; właściwie to nic nie powiedział, tylko wrąbał się w butach do mojej kuchni, w międzyczasie rzucił niechlujnie kurtkę w korytarzu, zajrzał do lodówki i zaczął głośno stękać.

-To wszystko co masz? – krzyknął do mnie, kiedy ja w pokoju próbowałem wstać i rozruszać ścierpniętą rękę.

-Pytam się, czy to wszystko, co masz, bo z tego nie można zrobić śniadania.

-To wszystko co mam.

-No żesz kurwa, jak ty żyjesz.

Piotr wygrzebał jednak coś i to coś zaczął smażyć.

Dotarłem w końcu do kuchni, pokręciłem żaluzją i przypaliłem ostatniego papierosa.

- Mamy – powiedział, nie patrząc się na mnie.

- Co macie, towarzyszu, przyjaciółkę kiłę?

- Dziewczynę dla ciebie, kutasie. Nawet niczego sobie.

- Chyba sobie przysłowiowe jaja robicie.

- Nie pierdol. Dzisiaj na szóstą się umówiłeś. Do boju.
*********
Tego dnia, kiedy dwaj zbóje zrobili sobie widowisko z mojej intymności, to znaczy wtedy, gdy zostałem umówiony na spotkanie z Bogu ducha winną dziewczyną, padał śnieg. Nie było w tym nic dziwnego, przecież koniec marca, to co prawda w teorii już nie zima, ale praktycznie i nie wiosna. Padał śnieg, a właściwie to nie padał, tylko go zawiewało ze wszystkich znanych mi kierunków świata, z czterech znaczy się, autobusy stanęły, właściwie to wszystko stanęło, nawet latarnie uliczne co chwilę gasły, by zaraz tryumfalnie się zapalić, a ja parłem przez tą Syberię i nie mogłem pozbyć się myśli, że spotkanie już na starcie jest odwołane. Byłem pewien, że dziewczyna przeznaczona mi na ten wieczór, musiałaby być jakąś masochistką, albo osobą naprawdę zdesperowaną, żeby przez tą burzę przedzierać się na widzenie z nieznajomym facetem. Kiedy dotarłem już na miejsce, pierwsza do mnie podeszła. Widocznie dewocyjny marketing Piotrka dotyczący mojej osoby okazał się nadzwyczaj skuteczny. I nie potrzebne okazały się różne hasła rozpoznawcze. Zbytecznym okazał się też tulipan, który dzierżyłem pod kurtką i który, z okazji zimna i niewygody, stracił większość płatków. Po prostu podeszła, wymieniła moje imię, zapytała się jeszcze czy ja to na pewno ja, przyjrzała mi się dokładnie i bezwiednie pokręciła głową.

- Niestety to ja- powiedziałem, wręczając jej resztki tulipana- chyba umarł

Spojrzała jeszcze raz dokładnie na mnie, jakby doszukując się podobieństwa do wyimaginowanej osoby, którą stworzył w jej umyśle, nie kto inny, jak tylko Piotr.

- Dziękuję- powiedziała w końcu- bardzo ładny.

Ciężko to zdzierżyłem, ten dowcip wisielczy z jej strony, bo nazywanie tą zamrożoną łodygę ładnym kwiatem, było równie rozsądne, jak nazywanie mnie przystojnym facetem. W odpowiedzi tylko się głupio się uśmiechnąłem i za wszystkie przykrości zacząłem ją sobie oglądać. Powolutku. I ze zdziwieniem stwierdziłem, że nawet ładna z niej istota.

***************************
Nic nigdy nie mogło się odbyć bez Piotrowego błogosławieństwa, a zwłaszcza taka historia. Ja, w końcu na randce. Ta chuda, mizerna istota, czyli ja, mogła przecież zostać narażona na wiele nieprzyjemności. I on dobrze o tym wiedział. Wkurwiało mnie to nieraz, że zachowywał się jak matka Polka, albo raczej matka Mongołka, ale on chyba o mnie dbał w ten sposób, natarczywy i upierdliwy. Dlatego tym razem zanim wybrałem się w tą podróż, odwiedził mnie z kwiatami.

- To nie dla ciebie, durniu- powiedział, widząc mój głupkowaty uśmiech w drzwiach- to dla tej umówionej dziewczyny.

Jego optymizm zawsze mnie porażał, a nawet nieraz pieścił jak prąd.

- No przestań tak stać, tylko przynieś coś na te badyle- rzucił jeszcze i rozsiadł się u mnie w kuchni.

- Że tak się wybierasz?- przyjrzał mi się- o stary, długa droga przed nami.

No i stało się, za niecałe pięć minut, pojawił się Mariuszek z żelazkiem.

-Kupiłbyś sobie w końcu. Daj, wyprasuję ci koszulę.

Tak więc Mariuszek począł prasować, a Piotrek wybrał mi, w co mam się ubrać. I oczywiście uraczył mnie kilkoma radami. Sposobami, którymi miałem się kierować. Ale jedna rada miała być najważniejsza, tą miałem się koniecznie kierować. Być bezczelnym. I być chamem.

******************

Kiedy już usiadłem z tą kobitą dwudziestotrzyletnią, która raczyła mnie nieustającym uśmiechem, pokazując zęby, które rzeczywiście były ładne, może troszkę przyduże, włączyłem swój uśmiech, z lewym końcem ust podniesionym na wysokość nosa. Zostałem oczywiście przyuczony, jakim uśmiechem powinienem się posługiwać, i ten został dobrany jako najbardziej mi pasujący, oraz najmniej męczący. Kiedy już wybrałem wino, udając, że ta długa hiszpańska nazwa jest dla mnie zrozumiała, spojrzałem kątem oka na koniec sali. Spotkaliśmy się w ubikacji, parę chwil później.

- Co wy tu kurwa robicie?- omal nie krzyknąłem Piotrkowi w twarz.

-Piwo pijemy. W ładnej knajpce ci stolik zarezerwowałem, co?

-Weź Mariuszka i proszę, błagam, spierdalajcie.

-Nie będziemy przeszkadzać, tak sobie posiedzimy.

-Ile?

- Ty mnie tu za dziwkę nie bierz. Kiedyś się odwdzięczysz.

Wróciłem do stolika, włączyłem znowu uśmiech.
**********
Czym jest uśmiech jednej kobiety, kiedy możesz mieć dwadzieścia takich uśmiechów? Czym jest dwadzieścia kobiet, kiedy możesz mieć jedną kobietę? Nie wiem, co przyświecało Piotrowi, gdy wydymał się, wypowiadając te słowa. Ale chyba po trochu zaczynałem rozumieć, co miał na myśli, kiedy tego ranka, tego pierdolonego, prześlicznego ranka obudziłem się nie sam.

Cóś leżało koło mnie, dosyć skrzętnie opatulone kołdrą, lekko oddychając w rytm tego poranka. I nie był to mężczyzna.

Po dwóch czy nawet lepiej latach abstynencji, po tak długim czasie oczekiwania, coś leżało koło mnie. Coś bardzo ładnego i miłego w dotyku. Coś ładnie pachnącego i ciekawego. W skrócie kobieta. Przyglądałem się temu czemuś, jak śpi. Świat kompletnie przestał mnie obchodzić. Erupcje wulkanów, trzęsienia ziemi, lawiny błotne i inne kataklizmy były niczym, były czymś głupim. Gdyby się właśnie się przytrafiały na mojej ulicy, wszystkie te nieszczęścia naraz, gówno by mnie to obchodziło. Co tam lawiny, ulica mnie gówno obchodziła. Ja sam siebie też nie obchodziłem. Tylko ona mnie obchodziła w tym momencie.

No i Wisła Kraków.

Ale kiedy przebudziła się w końcu, może pod wpływem mojego wzroku, tak dokładnie ją oblepiającego, nic nie powiedziała, tylko przetarła swoje oczęta i pobiegła do łazienki. Ja przez ten czas wygodnie ułożyłem się na łóżku, prawdopodobnie gwiżdżąc bezwiednie. Czekałem na nią w sumie krótko. Kiedy wróciła, oparła się o futrynę, i swoim porannym głosem powiedziała:

- Jesteś fajny.

Zacząłem kasłać tym porannym kaszelkiem, a kiedy przestałem i już miałem coś powiedzieć na temat jej urody, charakteru i nóg, kiedy ona znów się odezwała:

-Ale muszę już iść.

I po prostu zaczęła otwierać drzwi na klatkę. Wyskoczyłem szybko z łóżka i zacząłem ją wołać, co prawda nie po imieniu, bo nigdy nie byłem dobry w zapamiętywaniu tych jakże nieistotnych szczegółów, ale na rozpaczliwe : czekaj, czekaj

w końcu zareagowała i zamknęła te cholerne drzwi.

-Nawet nie mam twojego numeru- powiedziałem

-Pewnie - odpowiedziała. Pisz.

*********

Nigdy nie byłem dobry z kombinatoryki. Ile do cholery może być kombinacji liczbowych w numerze komórki. Bo może źle zapisałem jedną cyfrę, może dwie, a może po prostu przestawiłem. Może nie taki początek, a może nie taki koniec. Bo kiedy nie wytrzymałem i może po godzinie od jej raptownego wyjścia wykręciłem zapisany numer, odezwał się miły, co prawda, głos, jakiegoś faceta z Katowic, który nie, nie wiedział gdzie jest dziewczyna o tym imieniu, i chyba takowej nie znał. Spróbowałem chyba czterdzieści parę kombinacji numerów, najprostszych błędów, jakie mogłem popełnić przy zapisywaniu, ale w większości te numery nie odpowiadały, albo były to zdecydowanie nie te numery. Zrezygnowany wypiłem może co najwyżej setkę, co wydawać się może niezdrowe o godzinie dziesiątej rano w niedzielę. I wtedy doznałem olśnienia, że któryś z numerów, który bezczelnie się nie zgłaszał, mógł być właśnie tym numerem. Tak więc spisałem wszystkie na kartce, rozszerzając spis o nowe dwadzieścia. I znów dzwoniłem.

*********

Przestań- powiedział Mariuszek, kiedy już drugi dzień dzwoniłem, sprawdzając coraz to nowsze układy cyfr. Nikomu o tym nie powiedziałem. Owszem mówiłem, że wspaniała z niej kobieta, że okres posuchy się szczęśliwie zakończył, że jak nowo narodzony, że wspaniale. Ale o tym, że nie mogę się do niej dodzwonić, nie powiedziałem. A sprawa wyszła na jaw, kiedy kolejna kombinacja cyfr okazała się numerem Mariuszka. Kazał mi od razu przyjść, kiedy rozpoznał mój głos. Później pojawił się Piotrek. I kiedy zbierałem się do wyjścia, żeby poszukać jej tam, gdzie ją niekiedy widywałem, Piotr powiedział:

- Nigdzie nie pójdziesz. Siadaj.

- Panowie, to już przesada.

-Powiedz mu- odezwał się z kąta Mariuszek

-Co powiedz? O co chodzi- naprawdę byłem zdezorientowany

-To jest kurwa- wycedził Piotr

- Hej, to dopiero przesada. To, że ja źle zapisałem numer wcale nie oznacza, że od razu zła kobieta, że afe, że od razu kurwa.

- Nie zrozumiałeś, kurwa, to znaczy dziwka. Inaczej prostytutka.
- Taki prezent na urodziny- powiedział po chwili ciszy Mariuszek- cholernie głupi pomysł

 --------------------------------------------------------------------

 

(no to tak to wygląda dalej ;) salonowcy)  

czester
O mnie czester

Jestem nieznośny

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura