„Szczątki Tu-154M przemieszane z ziemią i zepchnięte do betonowych hangarów na lotnisku Siewiernyj. W takich warunkach przechowywane były szczątki prezydenckiej maszyny, gdy powstawały raporty rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego i polskiej komisji pod przewodnictwem ministra Jerzego Millera. Polska prokuratura przyznaje, że w takich warunkach fragmenty prezydenckiej maszyny leżały do jesieni 2012 roku, a znaczna ich część leży w hangarach do dzisiaj” – informuje portal Interia.pl
Dla człowieka, który nie zajmuje się na co dzień badaniami katastrof lotniczych taka informacja mówi jedno. Badania wraku prezydenckiego TU-154 odbywały ad hoc – bez szczątków, bez wnikliwej analizy zniszczonych części samolotu. Jak można dokładnie zbadać części rozbitej maszyny, które zamiast oddzielone skrupulatnie jedno od drugiego, leżą zmasakrowane w hangarze jak sterta blachy i metalu przeznaczona na złom? Czy raport z miejsca wypadku, który powstał wskutek tak przyjętej metodologii badań może być rzetelny?
Donald Tusk błagał swego czasu o jeden dzień przerwy w sprawie Smoleńska. Niestety przez zaniechania podstawowych działań rządu i Prokuratury, premier i partia rządząca nie będą mogli zapomnieć o Smoleńsku jeszcze przez długi czas. Przykład tej tragicznej katastrofy w stosunku do ekspertów od lotnictwa, powinien być raczej opisany w kategorii: „jak się nie bada katastrof lotniczych”, bo w tej sprawie państwo nie zdało egzaminu.