dzbytek dzbytek
155
BLOG

Przyszłość demokreatycznej Europy

dzbytek dzbytek Polityka Obserwuj notkę 0

Konieczność polityki ekonomicznej nowej, demokratycznej Europy

Biuro statystyczne amerykańskiego Ministerstwa Pracy (Department of Labour) ogłosiło, że w styczniu 2012 roku Stany Zjednoczone zanotowały przyrost miejsc pracy w wysokości 243 tysięcy, co oznacza spadek stopy bezrobocia do poziomu 8,3% siły roboczej, oraz wzrost dochodu narodowego na poziomie 1,5%. W lutym ten wzrost był nieco wyższy, 1,8%. Nie są to wyniki powodujące zawrót głowy, ale świadczące, że gospodarka rozwija się, tym bardziej w porównaniu do roku 2011, gdy bezrobocie wynosiło ponad 9%. W tym samym okresie dług państwa przekroczył 100%, ale nie stanowi on istotnego argumentu ani dla ekonomistów, ani dla polityków. Co prawda opozycyjna Partia Republikańska (opozycyjna wobec demokratycznej administracji Prezydenta Obamy, ale dysponująca większością w Izbie Reprezentantów amerykańskiego parlamentu) jeszcze miesiąc temu sprawę deficytu uczyniła swoim głównym hasłem wyborczym na zbliżające się wybory prezydenckie, ale dla wyborcy istotne są miejsca pracy a nie dług publiczny, pojęcie zrozumiałe dla ekonomistów, a nie dla społeczeństwa. Lepsza sytuacja ekonomiczna poprawiła notowania ubiegającego się o reelekcję Obamy i pozbawiła znaczenia anty deficytowy program konserwatywnych republikanów.

Kryzys ekonomiczny w Stanach Zjednoczonych rozpoczął się w roku 2008 zapaścią rynków finansowych. Bankructwo szeregu banków spowodowało upadek szeregu przedsiębiorstw, w tym największego koncernu, General Motors, zatrudniającego setki tysięcy ludzi. Bank centralny, noszący nazwę Systemu Rezerwy Federalnej (Federal Reserve System – w skrócie Fed) zainterweniował błyskawicznie, wpompowując w system finansowy i przemysł biliony dolarów, znacznie zwiększając poziom deficytu budżetowego, mimo, że zgodnie z oficjalną ideologią ówczesnego prezydenta G.W.Busha, wszelka interwencja rządu w gospodarkę przyczynia się do pogłębienia kryzysu. Wieloletni prezes banku FED, Alan Greenspan, uznał, że jego polityka likwidacji ograniczeń dla banków, przede wszystkim inwestycyjnych, była błędna, bo to one w największym stopniu wywołały kryzys, tworząc fikcyjny obrót finansowy. Nowy prezes, Ben Bernanke, wpompował w gospodarkę biliony dolarów, co zaowocowało, jak się okazało już w roku 2011 powolnym, co prawda, ale oczywistym wzrostem.

Wzrost gospodarczy w USA oznacza równocześnie, że znaczenie deficytu, jako problemu finansów państwa straciło na znaczeniu. W roku 2009 roczny deficyt budżetowy wynosił 1,3 biliona dolarów tj. 9,2% dochodu narodowego brutto, natomiast w roku 2011 spadł do poziomu 8,5%, a przy założeniu, ze obecny poziom wzrostu utrzyma się, wyniesie on ok. 5,5% w roku 2013 i ok. 3% w kolejnych latach, czyli na poziomie zrównoważonym inflacją, czyli inaczej mówiąc, nieistotny ekonomicznie.

Nie ma, więc wątpliwości, że zastosowana polityka gospodarcza, sprowadzająca się do istotnej interwencji państwa w gospodarce, odniosła sukces – nie do końca, gdyż poziom bezrobocia, mimo, że spada, pozostaje wysoki a wzrost dochodu narodowego także trudno uznać za rewelacyjny, niemniej jest faktem, że wolno, co prawda, ale skutecznie, amerykańska gospodarka nabiera rozpędu, przezwyciężając skutki błędnych decyzji administracji Prezydenta Busha młodszego. Bush nie tylko podjął decyzje interwencji wojskowych w Iraku i Afganistanie, które spowodowały ogromny wzrost wydatków wojskowych, ale kierując się mylnymi radami republikańskiej prawicy, iż niższe podatki dla przedsiębiorców spowodują wzrost nakładów na działalność gospodarcza i tym samym wzrost miejsc pracy, obniżył opodatkowanie najlepiej zarabiających grup obywateli oraz zlikwidował ograniczenia dla banków i instytucji inwestycyjnych, zapewniając im jednak gwarancje rządowe. W rezultacie dochody państwa spadły, ale miejsc pracy nie przybyło, wprost przeciwnie. Dodatkowo spekulacje finansowe na instrumentach pochodnych, funduszach wysokiego ryzyka (hedge funds) nieograniczone przepisami bankowymi, które po prostu Bush zniósł, skumulowały się w największy od „Wielkiego Kryzysu lat 1929-1933” kryzys ekonomiczny USA. Był to, więc kryzys sprokurowany działaniami konkretnych osób, a nie jakiś obiektywny cykl ekonomiczny, jaki próbuje się nam wmówić. Administracja amerykańska uchwaliła pakiet działań, zwanych ustawą Franka – Dodda, narzucająca reguły działania dla systemu finansowego, a dodatkowo były prezes Fed, Paul A. Volker zaproponował całkowite oddzielenie banków handlowych od inwestycyjnych, pozbawiając te ostatnie zabezpieczeń finansowych państwa – mają działać na własne, i swych udziałowców ryzyko, czyli powrót do czasów prezydentury F. Delano Roosevelta, który takie ograniczenia wprowadził. Oczywiście wywołało to oburzenie spekulantów bankowych, pozbawiając ich krociowych dochodów, ale z wola regulacje rynku finansowego są wprowadzane z niewątpliwą korzyścią dla amerykańskiej gospodarki. Kapitalizm jak z tego wynika jest dobry dla innych, ale gdy chodzi o duże pieniądze, gwarancje (odpowiedniego poziomu zysków) rządowe muszą je zapewnić, nawet na koszt podatnika. Spekulacje finansowe są niewątpliwie szkodliwe dla działalności ekonomicznej, tworząc równoległą, do rzeczywistej, działalność finansową, której skutki obciążają realną produkcję i handel. Banki nie są zainteresowane w finansowaniu często ryzykownych przedsięwzięć produkcyjnych, w sytuacji, gdy spekulacje przynoszą im krociowe zyski, – co prawda tylko w zapisach na kontach, ale prowizje dla prezesów baków są jak najbardziej realne.

Stany Zjednoczone realizują w dalszym ciągu z powodzeniem interwencyjny model gospodarki, natomiast sytuacja w Unii Europejskiej ulega pogorszeniu. Uwaga koncentruje się przede wszystkim na Grecji, której dług publiczny w relacji do dochodu narodowego brutto przekroczył 159%, czyli nieco więcej niż w USA, ale znacznie poniżej japońskiego (197,5 wg Eurostat, 220,0 wg IMF). Najkorzystniej ten wskaźnik kształtuje się w Północnej Korei (o,4%) i Libii – 3,3%, ale oba te kraje trudno uznać za symbole sukcesu ekonomicznego, czy jakiegokolwiek innego. Po prostu poziom długu jest tylko jednym z wielu czynników określających sytuację ekonomiczną danego państwa, ale nie najważniejszy, nawet nie nazbyt istotny.

Istotny jest natomiast poziom bezrobocia, szczególnie wśród młodzieży. To młodzi ludzie w krajach arabskich zainicjowali „Arabską wiosnę roku 2011”, która trwa, bo żaden z nowopowstałych, po obaleniu dyktatorów, rządów Maroka, Libii, Egiptu, Jemenu nie potrafi, i właściwie nie jest w stanie spełnić oczekiwań społecznych. Podobna sytuacja jest też w krajach Unii Europejskiej, które znajdują się w najtrudniejszej sytuacji ekonomicznej: Grecji (bezrobocie wśród młodzieży przekroczyło 46%), Hiszpanii (48,7%), Włoch (33%). Kraje, gdzie pojęcie kryzysu ekonomicznego nie jest znane, czyli Niemcy, Austria, Holandia, poziom bezrobocia wśród młodzieży utrzymuje się na poziomie ok.5%, czyli nie odbiega znacząco od ogólnego wskaźnika bezrobocia. Wysoki poziom bezrobocia wśród młodzieży, jak uczy przykład arabski, grozi zachwianiem ogólnej sytuacji społecznej – burzliwe demonstracje w Atenach i innych miastach Grecji organizują ludzie młodzi – nie maja nic do stracenia, żadnych nadziei i szans na godne życie.

Na tym tle sytuacja w Polsce, patrząc na statystyki, wygląda równie fatalnie jak w krajach południowych peryferii Europy. Bezrobocie wynosi ponad 13%, w tym wśród młodzieży blisko 30%. Gospodarka nasza funkcjonuje, jako zaplecze kooperacyjne niemieckiego przemysłu, co samo w sobie nie byłoby najgorsze – podobnie od dziesięcioleci funkcjonują kraje skandynawskie i Beneluksu. Problem w tym, że „wyspecjalizowaliśmy się” w wyrobach o niskim nakładzie innowacyjności, pracochłonnych. Uznawaliśmy, i dalej tak się reklamujemy, jako kraj taniej siły roboczej. Zagraniczni inwestorzy wykorzystują ta możliwość, przenosząc pracochłonną produkcję do Polski (konkurujemy, co prawda z Chinami i Indiami, ale nasza zaleta jest położenie – blisko głównych producentów, stad niższe koszty transportu). Nie ma pracy dla ludzi lepiej wykształconych, zdolnych przysporzyć gospodarce wyższy poziom wartości dodanej i tworzyć dodatkowe miejsca pracy dla ludzi o niższych kwalifikacjach. Z tych trzech milionów Polaków, którzy po roku 2004 wyemigrowali na Zachód, największy procentowo udział, wyższy niż w kraju, mają absolwenci wyższych uczelni i szkół zawodowych, czyli ci, którzy w największym stopniu tworzą konkurencyjną gospodarkę – oni ja tworzą, ale na zachód od Odry. Od wielu lat absolwenci biotechnologii, najszybciej rozwijającej się dziedzinie gospodarki (także w Chinach), nie mają szans na zatrudnienie w kraju, nie ma dla nich miejsc pracy. W rezultacie emigrują, a wysokie nakłady na ich studia wykorzystują inne kraje.

Niemcy, póki, co, rozwijają swoją gospodarkę, przede wszystkim przemysł (w tym stoczniowy, który jak wiemy z powodzeniem u siebie zlikwidowaliśmy) – eksport w roku ubiegłym wzrósł o 5%, nadwyżka handlowa to kilkadziesiąt miliardów Euro. Duży udział w ich eksporcie mają rynki europejskie – Francja, Włochy, Hiszpania i pozostały plankton ekonomiczny – wszystkie mają niższy poziom importu niż dwa lata temu, a pogłębiający się kryzys oznacza, że popyt na niemieckie towary ulegnie zmniejszeniu. Gospodarki krajów rozwijających się – Chin, Indii, Brazylii także notują spadek tempa wzrostu eksportu, czyli popyt na niemieckie maszyny także będzie malał. Niemiecki rynek pracy, który był główną pompą ssącą polskich bezrobotnych, niewątpliwie przestanie nim być, możemy się natomiast spodziewać, że oszczędności spowodują zwolnienia – przede wszystkim imigrantów, z których duża część będzie musiała wrócić do krajów macierzystych. Cóż Polska ma im do zaoferowania? Czy też tylko ulice, jak grecki rząd swojej młodzieży? Pokolenie JP2 będzie za to mogło maszerować w pielgrzymkach, modlić się do ampułek z krwią tego Papieża lub innych świętych szczątków, jak we wczesnym średniowieczu, gdy pierwsze przykazanie nie było jeszcze nazbyt znane (nie mówiąc o drugim, które Kościół Katolicki wykreślił z boskiego oryginału, dzieląc dziewiąte na dwie części, aby liczba się zgadzała).

W Polsce póki, co największa partią opozycyjną jest Prawo i Sprawiedliwość, która właściwie winna nazywać się P3D, czyli, bez obrazy: Partią Durniów dla Durniów. To krajowa odmiana bushyzmu, czyli próba tworzenia masowej partii w oparciu o najmniej wykształcone i podane na populizm masy. Jej program oparty na ideologii tragedii smoleńskiej jest kompromitujący dla zdrowego rozsądku. Katastrofa lotnicza, która była rezultatem niechlujstwa organizacyjnego instytucji państwowych, w tym w dużym stopniu Kancelarii Prezydenta, prezentowana jest, jako klęska narodowa, porównywalna do mordu w Katyniu, co jest po prostu obrazą dla pamięci jej ofiar i polskiego narodu.

Partie masowe były przekleństwem XX wieku. Umożliwiły dojście do władzy skrajnym cynuikom jak Mao Tse Tung, czy psychicznym dewiantom, jak Hitler czy Stalin. Po tak smutnym doświadczeniu, zachowując oczywiście proporcje, Polska dziś to nie Niemcy lat trzydziestych XX wieku, manipulowanie tłumem tylko i wyłącznie po to, aby umożliwić dojście do władzy grupie chorych na władzę politykierów, prowadzi tylko do pogłębienia sytuacji kryzysowej. Rządzenie państwem to odpowiedzialna i wymagająca wiedzy i inteligencji dziedzina ludzkiej działalności. Oczywiście, ideał rzymskiego konsula Cincinnatusa, który oddał władzę po pomyślnym zrealizowaniu postawionych mu zadań, jest nierealnym ideałem, ale ideałem do którego winniśmy dążyć, uznając, że państwo ma służyć jego obywatelom a nie interesom grupy nie odpowiadających przed nikim polityków.

Nie ma wątpliwości, że polityka ekonomiczna preferowana przez europejskie elity, gorliwie promowana w Polsce przez „pierwszych ekonomistów” prywatnych banków zagranicznych (innych zresztą de facto nie ma), panów Balcerowicza, Orłowskiego i im podobnych, polegająca na braku jakichkolwiek reguł dla działalności ekonomicznej, ograniczaniu płac i programów socjalnych jest nie tylko błędna ekonomicznie jak to wskazuje amerykański przykład, ale przede wszystkim jest niebezpieczna społecznie, także dla jej beneficjentów. Ekonomia nie jest sztuką dla sztuki, to działalność mająca na celu zaspokojenie potrzeb materialnych ludności – kapitalizm okazał się systemem skutecznym, ale tylko wtedy, gdy był kontrolowany i nadzorowany przez niezależne siły społeczne. Zyski, liczone w bilionach dolarów, w ciągu kilku minut mogą stać się w najlepszym razie stertą nic nie wartych wydruków komputerowych (jak to miało miejsce w USA w 2008 lub dziś w bankach Europy Zachodniej). Stany Zjednoczone zbudowały największa gospodarkę świata a jej ludność cieszyła się najwyższym dochodem narodowym dzięki regulacjom wprowadzonym przez Roosevelta. Bushyzm amerykańskiej prawicy to nie tylko obłędne ideologicznie krucjaty „na nowo nawróconych chrześcijan” w Iraku i Afganistanie, ale także po prostu nieodpowiedzialna polityka ekonomiczna, propagowana przez prostackich polityków i usłużnych ekonomistów, którzy nie są godni, aby ich tak nazywać. Lenin swego czasu usłużnych intelektualistów Zachodu gotowych uzasadnić „ideowo” każda jego zbrodnię określał mianem „poputczików, – czyli po drodze” potrzebnych aktualnie propagandowo, ale o ich realnej przydatności miał jak najgorsza opinię.

Polskie elity polityczne zapatrzone w kraje Zachodniej Europy przyjęły bezkrytycznie model gospodarki propagowany swego czasu przez angielska premier Thatcher, co świadczyło o braku rozeznania w skutkach realizowanej przez nią polityki ekonomicznej. Uznano, że model skandynawski jest błędny, bo tak go określali doradcy bankowi z Waszyngtonu i Londynu, dla których Szwecja czy Norwegia były niedostępne na skutek kontroli działalności spekulacyjnej. Niewątpliwie duży w tym udział miały zagraniczne banki inwestycyjne i fundusze wysokiego ryzyka, dla których Polska była szansą na spore zyski, choć zdawano sobie sprawę, że na krótką metę – zasoby są dość ograniczone. Dziś Szwecja, kraj o najwyższych w świecie kosztach pracy, notuje 5% wzrost dochodu narodowego, ponad 8% wzrost produkcji przemysłowej – w wytwarzaniu wyrobów o najwyższym poziomie technologicznym.

Pole manewru w zakresie polityki ekonomicznej w Polsce roku 2012 jest bardzo ograniczone. Pozbyliśmy się własnych banków handlowych oraz samodzielnej działalności produkcyjnej obejmującej wszystkie etapy wytwarzania – od przerobu surowca po produkt gotowy, – co było podstawą sukcesu Brazylii, dziś dostarczającej światu samoloty a jest także fundamentem chińskiej polityki ekonomicznej. Brak własnego przemysłu oznacza z jednej strony, że generowany przez kapitał służy rozwojowi innowacyjnemu w innych krajach, a w razie potrzeby, jak to boleśnie się przekonaliśmy w przypadku fiatowskiej Pandy – bez ceregieli produkcja jest przenoszona tam, gdzie zadecyduje właściciel ignorując protesty w kraju wyrobników.

Upatruję naszą szansę w Unii Europejskiej, ale zdecydowanie zreformowanej, demokratycznej. Aktualna Komisja Europejska, to zbiór trzeciorzędnych polityków, których, z różnych względów, pozbyto się w krajach macierzystych, nieodpowiedzialnych i nieodpowiadających przed wyborcami. Nad zwalczaniem obecnego kryzysu w UE pracują dziś Merkel i Sarkozy, czyli realni politycy, – po co nam, więc jest potrzebna kosztowna banda eurokratów z Brukseli? Stworzono biurokratyczny twór sowicie opłacanych urzędników zupełnie nieprzydatnych społeczeństwu Europy. Europa potrzebuje jedności – przede wszystkim, jako wspólnota demokratyczna i dopiero po utworzeniu posiadającego realne prerogatywy parlamentu, można tworzyć struktury urzędnicze, – ale tylko według aktualnych potrzeb i pod ścisłą kontrolą wyborców.

Brak demokratycznej Unii Europejskiej powoduje również, że kraje członkowskie realizują swoją własną, wycinkową politykę gospodarczą – jak w przypadku Niemiec, gotowych wspierać greckie banki, ale niezainteresowanych w tworzeniu nowych miejsc pracy w tym kraju, – bo pewnie spowodowałoby to wzrost konkurencji dla niemieckiej gospodarki. Utrzymuje się, więc szkodliwe finansowe status quo, które na dłuższa metę przyniesie tylko straty. Ale kogo nad Renem interesuje bezrobotny Grek? To, że dotychczas Niemcy korzystali na eksporcie do Grecji to jedna sprawa, ale skutki tego eksportu to już sprawa Greków.

Konieczna w tej sytuacji jest jednolita, europejska polityka gospodarcza wypracowana z myślą o wszystkich Europejczykach. Oznaczać to będzie ograniczenie samodzielności elit politycznych w krajach członkowskich, ale jak obrazuje przykład Grecji czy Polski, ich rzeczywiste pole manewru jest dziś bardzo ograniczone. Te kraje są już częścią nowej Europy, powiązanej wzajemnymi zależnościami, mimo, że zarówno jej obywatele, ani pozostali Europejczycy, jeszcze tego sobie nie uświadamiają.

DSZ

01.03.2012

 

dzbytek
O mnie dzbytek

Starszy pan, były stoczniowiec, absolwent SGH (d.SGPiS)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka