Jutro znów manewry uliczne. Przeciwko nikczemnej władzy ciemnego ludu wylegną na ulice i błonia tłumy urzędników i artystów domagających się powrotu do rządu prawdziwych wolnościowców i filantropów. Na plakatach ojcowie-założyciele protestu, nasi czołowi demokraci - trzej byli prezydenci. Pierwszy z nich, ten w ciemnych okularach, najpierw pełnił rolę ministra w kolonialnym rządzie, a później instalował więzienia ad usum CIA, teraz zaś jest doradcą nie mniej płomiennego wyznawcy wolności z Azji Centralnej. Kolejny przeforsował dwie ultra-ludowładcze ustawy, o demonstracjach (gdyby na serio ją zastosować nikt nie mógłby chyba wyjść na ulicę) oraz stanowiącej o tajności procesu decyzyjnego w urzędach (to już bardzo wysoka forma demokracji). Trzeci zaś…, ten jest ok., tylko czasem gada dziwne rzeczy; raz by strzelał do górników, innym razem czipował decydentów…
Pod patronatem tych dziwnych ludzi, wiedzeni przez bankowca, który od roku w pocie czoła tworzy swój program polityczny oraz nieznanego do niedawna pana z kitką, ruszą do boju tłumy obrońców wolności. Cały wolny establishment umiłowanej ojczyzny. Może, znów przybędzie pan redaktor Barański z niezapomnianego, wojennego dziennika TV, bo pan Turowski, wystraszony na targach książki, tym razem chyba nie. Politycy, prawnicy, znane aktorki, osoby uważające się za dziennikarzy, jednym słowem - znani, piękni i bogaci wyjdą połączeni szczytnym celem odsunięcia od władzy krwiożerczego Kaczora.
Kaczor, faktycznie, przesadne fajny nie jest, i sam bym chętnie pospacerował w proteście przed jego zarówno autokratycznym jak socjalnym zapędom, ale gdy patrzę na jego przeciwników, brrr, chyba bym już wolał na nocną zmianę do kopalni. I coś mi się zdaje, że jak nie jutro, to niebawem potrzeba będzie sporej zaradności sił porządkowych by uchronić obrońców demokracji przed gniewem ludu.