Dariusz Piontkowski Dariusz Piontkowski
342
BLOG

Dlaczego powinniśmy bronić historii?

Dariusz Piontkowski Dariusz Piontkowski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

    Decyzje Ministerstwa Edukacji Narodowej zarządzanego przez polityków Platformy Obywatelskiej spotykają się z niezrozumieniem coraz większej części społeczeństwa. Zaczęło się od niechlujnie przygotowanej „reformy” dotyczącej przymusowego posyłania sześciolatków do szkół, co sprowokowało zdesperowanych rodziców do podjęcia  spontanicznej akcji "Ratuj Maluchy". Dalej było tylko gorzej. Nauczyciele protestowali przeciwko zwiększaniu obowiązków "papierkowych" kosztem czasu przeznaczonego na nauczanie. Nieprzemyślane zamykanie szkół spotyka się z wielkim niezadowoleniem społecznym, a propozycje zwiększenia uprawnień kuratora, który mógłby ten proces powstrzymać, blokowane są przez rządzącą PO. Obecnie wielkie kontrowersje budzi reforma programowa wkraczająca do szkół ponadgimnazjalnych. Dotyczy ona wielu przedmiotów, ale największe emocje powoduje ograniczanie nauczania historii. Kolejna pani minister od edukacji twierdzi, że MEN wie lepiej, co jest dobre dla uczniów i edukacji kolejnych pokoleń. Głosy protestujących są przez rządzący układ i sprzyjające im media ostro krytykowane lub, w najlepszym razie, ignorowane.

    Dlaczego tak się dzieje? Zacznijmy od początku. Co tak naprawdę zmienia rozporządzenie MEN w sprawie podstawy programowej odnośnie historii? Przede wszystkim urzędnicy (eksperci?) ministerialni doszli do wniosku, że nie ma potrzeby powtarzać omawiania historii poszczególnych epok na każdym etapie nauczania (szkoła podstawowa, gimnazjum, szkoła średnia). Po zmianach uczniom ma wystarczyć omówienie zagadnień historycznych w podstawówce i gimnazjum. Zdaniem MEN i polityków PO uczniowie na początku szkoły średniej staną się już takimi ekspertami od historii, że nie będą potrzebowali dalszego systematycznego nauczania w tym zakresie i zamienią ten obowiązek na wyrywkowe i hobbystyczne poznawanie wybranych fragmentów dziejów. Władze oświatowe zapominają jednak, że do takiego potraktowania przedmiotu można przystąpić w momencie, gdy uczeń opanował już podstawową wiedzę i sam jest zainteresowany pogłębianiem wiedzy w konkretnym obszarze. Tymczasem od dawna wiadomo, że ćwiczenie czyni mistrzem, niezależnie od dziedziny. Historia nie jest tu wyjątkiem, ale tę oczywistą prawdę MEN pomija milczeniem lub tworzy pozory, że historii ona nie dotyczy.

    Politycy, forsujący reformę programową, wydają się zapominać, że zupełnie inaczej postrzegają świat dzieci i dorastająca młodzież. Tak samo jest z poznawaniem historii. Inaczej uczymy kilkuletnie dzieci niż niemal dorosłych uczniów szkoły średniej. Trudno oczekiwać, aby dzieci z podstawówki poznawały pogłębioną, nie pozbawioną wielu drastycznych faktów, wersję historii, a jednocześnie głupotą byłoby uczenie bajek i legend niemal dorosłych ludzi. Ale w zamyśle najpierw minister Hall, a teraz Krystyny Szumilas, tak właśnie chyba ma być. Bo jak inaczej potraktować zapewnienia obu pań, że dwukrotny kurs historii (szkoła podstawowa i gimnazjum połączone z pierwszą klasą szkoły średniej) byłby powtórką tego samego materiału i dłużej nie ma sensu tego kontynuować.

Trudno zrozumieć tłumaczenie, że uczeń po dwukrotnym wspomnieniu o poszczególnych wydarzeniach na przestrzeni 7 lat powinien w pełni przyswoić wiedzę w jakiejś dziedzinie. I że wówczas wystarczą mu już tylko specjalistyczne zajęcia z wybranych zagadnień, by mógł je zgłębiać jako w pełni przygotowany absolwent, wybierając sobie świadomie fragmenty najbardziej go interesujące. Nie wiadomo na jakiej podstawie ministerstwo uważa, że niemal wszyscy nastolatkowie sami zainteresują się historią i uzupełnią wyrywkową wiedzę. Istnieje wszak określony kanon wiedzy historycznej, który należy przekazać na etapie obowiązkowej edukacji. Tak samo jak kanon literatury i wiedzy o języku. Tych podstaw kodu kulturowego nie można młodych Polaków pozbawiać. Tymczasem państwo, w imię wyimaginowanych założeń, rezygnuje z tego obowiązku i liczy, że niedojrzali uczniowie w jakiś cudowny sposób sami nabędą wiedzę, do której dostęp limituje się w szkole.

    Jednocześnie minister Szumilas wyraźnie mówi o tym, że uczniowie coraz rzadziej wybierają historię na maturze. Oznacza to, że traktują ten przedmiot jako trudny i nie czują się w nim mocni. Zmiany programowe te tendencje tylko wzmocnią, gdyż po pierwszej klasie szkoły średniej większość uczniów skończy systematyczny kurs historii. W ten sposób maturzyści, gdyby chcieliby zdawać historię na egzaminie dojrzałości, musieliby we własnym zakresie uzupełniać wiedzę i umiejętności, by przygotować się do zdania matury na poziomie rozszerzonym z historii (poziomu podstawowego już nie będzie).

MEN twierdzi, że reforma programowa wprowadzi korzystne zmiany nauczania historii, ponieważ zwiększy liczbę godzin tego przedmiotu w liceum. Dotąd było to 5 godzin w ciągu 3 lat nauki. Teraz, według Krystyny Szumilas, uczeń w 1. klasie będzie miał 2 godziny tygodniowo i w kolejnych klasach również po 2 godziny tygodniowo. Pani minister zapomina jednak dodać, że od drugiej klasy z rozkładu szkół ponadgimnazjalnych zniknie historia, a w jej miejsce pojawi się nowy przedmiot: „Historia i społeczeństwo", gdzie elementy wiedzy historycznej zostaną połączone z socjologią i wiedzą o kulturze. Będą to zresztą wybrane fragmenty z każdej z tych dziedzin, w ramach kilku bloków zaproponowanych przez ministerstwo. Według większości specjalistów, ten nowy przedmiot nie będzie już jednak nauczaniem historii m.in. dlatego, że wykład historyczny zakłada rozumienie związków przyczynowo-skutkowych. Przy braku systematycznego wykładu okaże się to raczej niemożliwe. W praktyce więc, zamiast 5 godzin nauczania historii w liceum, pozostaną 2 godziny w pierwszej klasie i dodatkowo pogadanki quasi historyczne w starszych klasach. Oczekiwanie, że doprowadzi to do podniesienia poziomu wiedzy historycznej przez uczniów jest co najmniej naiwnością, jeśli oczywiście założy się dobrą wolę twórców zmian programowych.

* * *

    Trudno się dziwić, że ci z nas, którzy pamiętają słowa Jana Pawła II: „Naród, który nie zna swojej przeszłości, umiera i nie buduje przyszłości" chcą zapobiec takiemu fatalnemu rozwojowi wypadków w polskiej oświacie. Wydawało się, że żadna władza wyłoniona w demokratycznych wyborach nie będzie działała na niekorzyść współobywateli. W obliczu realnego niebezpieczeństwa część narodu próbuje powstrzymać te destrukcyjne działania. Wszak tak robili nasi przodkowie, gdy zaborcy dążyli do wynarodowienia Polaków. To właśnie wtedy eliminowano praktycznie nauczanie rodzimej historii ze szkoły i jednocześnie wprowadzono imperialną wersję dziejów, by wychować wiernych poddanych cara czy cesarza. Dziś jeszcze na lekcjach mówimy o tych aktywnych przodkach jako bohaterach, broniących naszej tożsamości. Jednak współcześni obrońcy historii Polski są zbywani milczeniem lub traktowani jak warchoły powstrzymujące konieczne zmiany i modernizację. Podobnie było w okresie „komuny", gdy władza chciała stworzyć sobie nowe, bardziej posłuszne społeczeństwo. Wtedy też wiele kart z naszej historii było nieobecnych nie tylko w szkole, ale także w oficjalnym obiegu informacyjnym. Dziś, podobnie jak w tym słusznie minionym okresie, znowu zaczyna tworzyć się drugi obieg informacji, w opozycji do władzy i kontrolowanych przez nią mediów. Tylko czy taka władza jeszcze realizuje politykę polskiej racji stanu? Czy w takiej sytuacji obywatele mogą już odwołać się do idei „umowy społecznej" i wystąpić przeciwko władzy, która nie działa w interesie „ludu"? Protesty przeciwko rugowaniu historii ze szkół średnich w tym kontekście stają się więc działaniem w interesie narodu, który przekazał władzę rządzącym, ale po to by ci podejmowali decyzje w interesie rządzonych.

    Władza nie przejmuje się jednak protestującymi i nawet nie za bardzo chce z nimi rozmawiać. Próby mediacji podjęte przez prezydenta związanego z obozem rządzącym, także niewiele dają. Wezwanie do kompromisu (kulawego co prawda), polegającego na wprowadzeniu obowiązku realizowania w ramach przedmiotu „Historia i społeczeństwo" bloku tematycznego dotyczącego dziejów Polski, okazał się nie do przyjęcia dla obecnej minister edukacji. Trudno więc dziwić się, że protesty nie ustają, a wielu Polaków porównuje obecną sytuację do prześladowań zaborców lub dyktatury komunistów. Dziś chyba nie ma innego wyjścia, bo ta władza, tak chętnie powołująca się na swoją wyborczą legitymację, zwykła zmieniać swe decyzje tylko pod wyraźnym naciskiem społecznym. Historia zatoczyła koło. Znowu jesteśmy zmuszeni organizować się w obronie pryncypialnych wartości przeciwko wyobcowanej ze społeczeństwa władzy.

 

Dariusz Piontkowski

nauczyciel historii z 20-letnim stażem

 poseł na Sejm RP

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura