Janko Krytykant Janko Krytykant
1302
BLOG

Czy naprawdę kończymy z oświatą

Janko Krytykant Janko Krytykant Polityka Obserwuj notkę 17

 

Pojawiło się ostatnio kilka głosów w dyskusji dotyczącej fundamentalnych zmian w szkolnictwie dokonywanych przez panią minister Hall. O Herostratesie w MEN pisał Elbanowski w Rzepie, wczoraj sporą dyskusję wywołał wpis Eine. Zanim mogłem ten wpis przeczytać, w dyskusji pojawiło się bardzo dużo głosów i ciężko byłoby zaadresować odpowiedzi do poszczególnych dyskutantów. Dlatego postanowiłem napisać ten krótki tekst będący w dużej mierze komentarzem do komentarzy.
 
Najważniejszy konflikt wydaje się dotyczyć zakresu wiedzy z przedmiotów, nazwijmy to, pozakierunkowych. Zagadnienie może być zresztą rozpatrywane na dwóch poziomach: merytorycznym i formalnym. Zastanawiamy się, jak szeroka powinna być wiedza tzw. humanistów z matematyki, czy z fizyki i odwrotnie, w jakim stopniu inżynier, czy fizyk ma znać na przykład historię powszechną. Tego problemu nie da się oczywiście rozwiązać w krótkiej dyskusji, bo każdy będzie tę granicę przesuwał w kierunku bardziej mu odpowiadającym. Poważny problem pojawia się wtedy, kiedy zaczynamy się cieszyć, że poziom wystarczający w szkole średniej to dodawanie ułamków i liczenie procentów. Pod względem formalnym patrzymy po prostu na ilość godzin przeznaczoną na dany przedmiot lub inne, pokrewne, w siatce godzin szkoły. I tu niektórzy zaczynają się cieszyć, że „odpadają niepotrzebne fizyki i chemie”. Otóż nie moi drodzy, bo pojawia się coś noszące nazwę „przyrody”. I tu sugeruję zajrzenie do „Podstawy programowej kształcenia ogólnego”, załącznik 4, od strony 167. Po prostu zamiast spójnego kursu przedmiotów ścisłych zbiór haseł wziętych z Wikipedii. Uczniowie będą siedzieć i zamiast poznawać strukturę przyrody, pojęcia, zjawiska i relacje pomiędzy nimi, będą tylko uczyć się na pamięć haseł i obowiązującej ich interpretacji. Nie wierzycie. Proszę bardzo pkt. 4:           
Dylematy moralne w nauce:
1)         rozwój fizyki a rozwój broni; broń jądrowa a energetyka jądrowa;
2)            wynalazek A. Nobla; broń chemiczna;
3)            nadużycia wniosków z teorii ewolucji: „darwinizm społeczny”, rasizm, seksizm i inne formy nietolerancji; co mówi, a czego nie mówi socjobiologia; dylematy bioetyki w świetle osiągnięć współczesnej genetyki, biotechnologii i medycyny;
4)         czy rosnące potrzeby człowieka uzasadniają każdą ingerencję człowieka w środowisku przyrodniczym?
 
Trzeba też zwrócić uwagę, jak bardzo zmodyfikowana została podstawa programowa w czasie ostatnich, powiedzmy, 20 lat. O przedmiotach takich jak historia mogę mówić tylko porównując z grubsza wiedzę przekazywaną moim dzieciom z tym, co przekazywano kiedyś mnie (porównuję ilościowo, a nie jakościowo). Widzę obniżenie wymagań, ale nie jest ono chyba tak radykalne, jak ma to miejsce w naukach ścisłych. Nie ma racji Eine pisząc „z fizyki -wiedza projektowana w przyszłej "dziesięciolatce" jest równa wiedzy dzisiejszego gimnazjum”. Aby to wykazać wystarczy otworzyć wspomnianą wcześniej podstawę trochę wcześniej, niż proponowałem kilka linijek temu, na stronie 156 i przeczytać, jakie wymagania stawia się przed uczniem. Otóż ma on opisywać, posługiwać się, nazywać, rzadko i im dalej w dokumencie, tym rzadziej analizować, stosować i wyjaśniać. Poziom wymagań z zakresu wszystkich przedmiotów ścisłych ulega obniżeniu w sposób systematyczny.
 
Jaki wpływ ma na to obniżenie instytucja gimnazjum. Uważam, że decydujący. Jeden z dyskutantów napisał o swojej córce, która naukę historii zarówno w gimnazjum, jak i liceum zaczęła od starożytnego Egiptu i skończyła przed I Wojną Światową. Jest rzeczą oczywistą, że inaczej jest w stanie zrozumieć wiele procesów historycznych dziecko ze szkoły podstawowej, a inaczej młody człowiek z liceum. I w dwunastoklasowej (8+4) szkole ogólnokształcącej to powtórzenie miało sens. Tym bardziej, że czas przeznaczony na naukę historii był znacząco dłuższy w danym typie szkoły. Teraz, jak widać, sprowadza się to często do parodii. A jak wygląda nauczanie przedmiotów ścisłych. Ktoś napisał „Zwracam uwagę, że od pierwszej klasy szkoły podstawowej dzieci uczone są wszystkich przedmiotów, w tym historii, biologii”. Być może formalnie to jest prawda, ale realnie? Nie chodzi mi wcale o nazwy przedmiotów, wiadomo, że elementy np. fizyki są w programie szkoły podstawowej zawarte w ramach przedmiotu „przyroda”. Chodzi mi o realne nauczanie. Miałem kiedyś (tuż po wprowadzeniu gimnazjów) dostęp do danych dotyczących wykształcenia nauczycieli uczących przyrody w szkołach podstawowych. Byli to w ok. 80% biolodzy, w ok. 19% geografowie, śladowe ilości fizyków i chemików. Co to oznacza? Nauczanie fizyki i chemii zaczynało się praktycznie w gimnazjum, a na biologii dalej było słynne „ucho gołębia”.
 
Część spośród dyskutantów zwracała uwagę, że aktualny stan jest zły, ale wprowadzane zmiany dają nadzieję na poprawę:” to, co chce zaproponować minister Hall, to koniec z umasowioną produkcją szybkich świń, ogólnie gładkich, ale zupełnie nieprzydatnych na rynku pracy”. Czy zatem kierunek zmian daję nadzieję na poprawę? Moim zdaniem nie.
Można by mówić o poprawie w kilku sytuacjach, w zależności od tego, jaki cel stawiamy przed szkołą. Na przykład kosztem wykształcenia ogólnego zaczynamy produkować dobrych specjalistów. Ale wtedy, po pierwsze rezygnujemy z matury, bo po co komu sprawdzanie wiedzy ogólnej, po drugie dopuszczamy jako kanon właściwego wykształcenia taką na przykład sytuację, w której „absolwent” osadza akcję „Przedwiośnia” Sienkiewicza w Korczynie i Bohatyrowiczach. Bo to jest dla mnie sytuacja adekwatna, do tej, w której „absolwent” dodaje 1/2+1/3=2/5.Ale na taką produkcję też nie liczmy. Przypominam, uczeń opisuje, posługuje się, nazywa.
 
Poza tym, zmiany bazują na założeniu, że w szkole ponadgimnazjalnej następuje kontynuacja programu gimnazjum. Nie wiem, jak bardzo oderwanym od rzeczywistości trzeba być, aby przyjąć takie założenie. Niech zobrazuje to rzeczywista sytuacja. W każdej szkole istnieją tzw. godziny dyrektorskie, którymi dyrektor szkoły może rozporządzać według własnego uznania. Niektórzy przeznaczają je na dodatkowy język, a niektórzy na jakiś inny wybrany przedmiot. Pytanie retoryczne. Z którego gimnazjum będzie pochodził uczeń średnio lepiej przygotowany do nauki w szkole średniej, z tego gdzie na przedmiot poświęcono 4 godziny, czy z tego, gdzie było ich 5? Zwracam uwagę, że jest to wzrost o 25%.
 
I na koniec jeszcze jedna uwaga. „O nauczycielach też lepiej milczeć. Po prostu są nieprzygotowani do wykonywania zawodu. Wszyscy sobie ubzdurali że "magister fizyki" wystarczy do tego by być dobrym nauczycielem fizyki. Uczelnie od 20 lat wycofały się z obowiązku przygotowania swych absolwentów[uniwersytety] do pełnienia zawodu nauczyciela, ale uprawnienia faktycznego”. Uniwersytety kształcą nauczycieli przedmiotów albo w ramach specjalizacji albo w ramach bloków pedagogicznych. Specjalizacje często zanikły po prostu ze względu na brak chętnych. Z kolei rola bloku pedagogicznego została znacznie osłabiona po wprowadzeniu systemu bolońskiego 3+2, bo ten podział doprowadził do konieczności rozdzielenia także i tego bloku. To jest zresztą temat na osobną notkę. Problem leży też w dużej mierze po stronie szkół (aczkolwiek nie mam najmniejszego zamiaru bronić tu uczelni), ponieważ dyrektorzy często zatrudniają osoby zarówno z miernym przygotowaniem formalnym (blok pedagogiczny realizowany jest w różny sposób na różnych uczelniach) lub wręcz bez takiego przygotowania, wysyłając te osoby na studia podyplomowe.

Podsumowując

Point de reveries.

 

I oto idą, zapięci szczelnie, Patrzą na prawo, patrzą na lewo. A patrząc - widzą wszystko oddzielnie: Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo... (J.Tuwim)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka