"Wiadomości" podały, że były Kaczmarek zataił przed PiS swoje członkostwo w PZPR oraz szkolenie w Centrum Szkolenia Oficerów Politycznych w Łodzi.
http://wiadomosci.wp.pl/wiadomosc.html?kat=1342&wid=9114168&rfbawp=1187125840.482&ticaid=14487
Pan premier Kaczyński i pan minister Ziobro są tym bardzo zasmuceni. Biedactwa.
Problem w tym, że jeśli Kaczmarek istotnie zataił - i nikt z jego przełożonych, od jednego z braci po drugiego oraz ministra Ziobro - do tego nie dotarł, świadczy to tylko o porażającej niekompetencji i naiwności rzeczonych osób. Szczególnie dziwne sprawiałoby to wrażenie w środowisku, które w życiorysy ma zwyczaj zaglądać bardzo wnikliwie, orzekając chociażby kto ma przodków w KPP.
Załóżmy jednak - i moim zdaniem jest to wersja prawdziwa - iż przełożeni byłego Kaczmarka doskonale wiedzieli o jego przeszłości. I jakoś im ona przez długie lata nie przeszkadzała. Dyskwalifikująca moralnie okazała się dopiero wówczas, gdy minister zdradził. Tym samym, PiS po raz kolejny pogodził anty-PRL-owską retorykę z praktyką "komuch, ale nasz komuch, znaczy się dobry".
Czyli: albo bałwany albo hipokryci.
Gwoli wyjaśnień: były Kaczmarek absolutnie nie jest (i nie był nigdy) moim bohaterem. On i jego byli pryncypałowie są dla mnie właściwie siebie warci. Bredzeniem o totalitaryzmach i ochoczym przyjęciem lisowej propozycji premierostwa skompromitował się już absolutnie.
Dwa, to, że ktoś był w PZPR czy nawet, że został przez kogoś gdzieś w czymś przeszkolony ma dla mnie dość nikłe znaczenie. Sam fakt przyjmowania do PiS ludzi z partyjną przeszłością mnie nie oburza. Denerwuje mnie jedynie obłuda, o której pisałem wyżej. Tyle.