don_samael don_samael
186
BLOG

Wielkie utwory, rozdział 1: "Layla" Derek And Dominoes

don_samael don_samael Kultura Obserwuj notkę 6

Jako, że obecnie wszystko kręci się wokół nagrań, warto może przypomnieć kilka klasycznych ich przykładów. Póki co, nikt z obecnych popularnych wykonawców takich jak MC Kaczmarek czy The Ziobros nie wznieśli się na takie wyżyny. Dlatego też, w ramach odetchnięcia od ich rzępolenia (wyjątkowo popieranego i reklamowanego przez większość mediów) - porcja utworów z najwyżej półki.

Utworów dobranych właściwie bez żadnego klucza, z wyjątkiem mojego własnego gustu. Na pierwszy ogień - rzecz absolutnie klasyczna, by nie powiedzieć epicka: Derek And Dominoes "Layla".

Powszechnie znane są 3 wersje tego wspaniałego utworu, choć według mnie tylko jedna zasługuje na miano prawdziwie słusznej. Najbardziej popularne jest chyba niestety wykonanie tego utworu przez Claptona podczas koncertu "MTV Unplugged" (1992r), kiedy to pan Slowhand zamienił swą pełną ognia kompozycję na spokojny, powolny bluesik, odbierając - moim zdaniem - piosence cały żar i moc, nie dając właściwie nic w zamian.

Na szczęście, w radiu czasem można usłyszeć ów niesamowity pierwowzór, wydany na płycie "Layla And Other Assorted Love Songs" (1970r) a sygnowanej przez zespół Derek And Dominoes (z którym to Clapton zdołał, niestety nagrać tylko ów jeden album). Szkopuł w tym, że rzadko kiedy jest to kanoniczna PEŁNA, siedmiominutowa wersja, zawierająca całą instrumentalną kodę dopisaną przez perkusistę Dereków, Jima Gordona. A właśnie o tej wersji chcę napisać kilka słów.

Zaczyna się wspaniałym, rozwiercającym uszy jazgotem, jednym z najwspanialszych i najbardziej charakterystycznych riffów w historii rocka. Ten motyw napędza całą pierwszą część utworu, w którym Clapton żarliwie wyznaje miłość do Patti Harrison (ówczesnej żony George'a z Beatlesów). Przez trzy minut muzyka nie zwalnia, leci jak na szalonych skrzydłach do przodu, pojawia się "płacząca" solówka i nagle...

Nagle następuje jeden z najpiękniejszych momentów muzyki rockowej.

Wszystko cichnie i pojawia się dźwięk fortepianu. Mocny, tryumfalny, czysty, a jednocześnie - po poprzednim hałasie, jakby kojący, wyciszający. Po chwili dołącza do niego gitara akustyczna, a następnie - elektryczna. Teraz zespół obywa się już bez wokalu, za to przez cztery przepiękne minuty Clapton mówi do nas swoimi palcami wydobywającymi z gitary prawdziwe łkanie. We wszystkim tym dzielnie sekunduje wspomniany fortepian, dodając "Layli" prawdziwego liryzmu i szlachetności. I tak to trwa i trwa, aż w końcu następuje ostateczne wyciszenie...

Ogromna szkoda, że radiowcy, gonieni wymogami czasu antenowego omijają drugą część utworu, urywając go dokładnie przed momentem wejścia fortepianu...

Fragment ten pojawił się natomiast - i to jak! - w filmie. Owa tryumfalna partia fortepianu posłużyła bowiem jako tło - szalenie i przekornie kontrastowe do sceny wymordowania kolejnych członków gangu w arcydziele Martina Scorsese "Chłopcy z ferajny".

Ciąg dalszy, mam nadzieję, nastąpi. Może tym razem coś bardziej współczesnego?

 

 

 

don_samael
O mnie don_samael

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura