Droga donikąd Droga donikąd
67
BLOG

Nowy plan Obamy. Początek "Sajgonu" w Kabulu?

Droga donikąd Droga donikąd Polityka Obserwuj notkę 6

 
Prezydent USA planuje zwiększenie liczebności wojskowej w Afganistanie. Od razu przypomina się wojna w Wietnamie. Wojna, którą zainicjował J.F.Kennedy wysyłając skromny kilkuset osobowy kontyngent do obrony skorumpowanego rządu  cesarza Bo Đi'a. To demokratyczny prezydent wykreował Ngo Dinh Diema pierwszego prezydenta Pł. Wietnamu. W Afganistanie Amerykanie robią to samo co w Iraku i w Indochinach. Podtrzymują w Kabulu skorumpowany rząd i wstawionego przez nich pierwszego prezydenta Hamida Karzaja. Ostatnie sfałszowane wybory w Afganistanie utrzymują mnie w przekonaniu, że Wietnam niczego Amerykanów nie nauczył.
 
Od razu nasuwa się skojarzenie, że prezydenci wybrani z partii demokratycznej, co innego głoszą, co innego robią. B. Obama bardzo często porównuje się do Kennediego, wygłasza tak jak on płomienne przemówienia, walczy o pokój a z drugiej strony podpisuje się pod papierami eskalującymi konflikt zbrojny.  
Republikańscy poprzednicy obecnego prezydenta G.W. Bush i jego ojciec, tak nachalnie krytykowani przez demokratów i całe środowisko twórcze z nimi związane, musieli podjąć działania obronne po pierwszych atakach terrorystycznych na tak wielką skalę. Pomijając plotki, że gabinet Busha sam je zorganizował, warto przypomnieć, że to administracja Billa Clientona nie zauważyła, że były agent CIA Bin Laden wymknął się z pod kontroli i przygotowuje świętą wojnę.
Teraz prezydent B.Obama z jednej strony zamierza zwiększyć siły USA do 100 tys. i sojuszników do ok. 26 tys.w Afganistanie, a z drugiej głosi całemu światu, że zwiększenie kontyngentu pozwoli wyjść z twarzą z tej wojny już za 18 miesięcy. Od razu przypomina się kolejny demokratyczny prezydent USA Lyndon Baines Johnson, który głosił to samo odnośnie wojny w Wietnamie, czyli w sprawie wygrania pokoju najpierw wysłał 21 tys. dodatkowych żołnierzy, a potem pod koniec kadencji L.B. Johnsona zwiększał tam bardzo udział USA w tym konflikcie, że pod koniec jego kadencji w 1969 roku, Amerykanów walczyło około 550 000 tys. Taki wzrost nie zapewnił temu demokracie ani pokoju w Indochinach, ani reelekcji. Dopiero po nim przyszedł, znienawidzony do dnia dzisiejszego przez świat lewacki, republikański prezydent Richard Nixon i zakończył całą wojnę.
Pomimo zainspirowanych przez R.Nixona rozmów wietnamskich w Paryżu już na początku jego kadencji, zbliżeniu z ChRL nie udało mu się wyjść z twarzą z tego konfliktu. Straty w ludziach, masowe protesty przeciwko wojnie sponsorowane przez Moskwę oraz brak wsparcia ze strony parlamentu USA na wejście wojsk do państw graniczących z Wietnamem (z uwagi na strach przed Chinami i Moskwą), to wszystko umożliwiało jedynie Johnsonowi walkę o jak najmniejsze straty w wojnie rozpętanej przez jego poprzedników. Poświęcił Wietnam Południowy, przegrał wojnę. Jednocześnie przerwał ten konflikt po 20 latach, podczas swojej przedwcześnie przerwanej kadencji.
Podobno historia lubi się powtarzać. Mam nadzieję, że nie tym razem.

 

"Tylko prawda jest ciekawa" J.Mackiewicz

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka