Premier Tusk jest w bardzo trudnym położeniu - czego by nie zrobił, będzie źle (fot. flickr.com/photos/platformaobywatelskarp)
Premier Tusk jest w bardzo trudnym położeniu - czego by nie zrobił, będzie źle (fot. flickr.com/photos/platformaobywatelskarp)
Łukasz Rogojsz Łukasz Rogojsz
364
BLOG

Donald „przebaczcie mi ACTA” Tusk. Internauci vs premier 2:0

Łukasz Rogojsz Łukasz Rogojsz Polityka Obserwuj notkę 3

Déjà vu? Ależ oczywiście! Koniec końców, żadnemu politykowi na dłuższą metę nie opłaca się walka z rozjuszoną „ulicą”. Zrozumiał to w końcu nawet premier Donald Tusk, chociaż wątpliwe, by swojej ręki nie przyłożyli do tego spin doctorzy rządu i Platformy Obywatelskiej. Tak czy inaczej, premier ogłosił w piątek, że podjął „definitywną decyzję o zawieszeniu procesu ratyfikacji” umowy ACTA.

Niespełna rok temu rząd premiera Tuska planował uchwalić restrykcyjną nowelizację ustawy medialnej. Wywołał wtedy burzę w tymże środowisku, zwłaszcza zaś w branży internetowej, która miała zostać szczególnie dotknięta nowymi zapisami. Opór społeczeństwa chociaż wcale nie gwałtowny i widowiskowy, tylko raczej konsekwentny i merytoryczny, wystarczył do wpłynięcia na polityków i oddalenia groźby wprowadzenia kontrowersyjnych zapisów w życie.

Z porozumieniem ACTA sprawa miała się podobnie. Tyle tylko, że w tym przypadku obostrzenia były zdecydowanie poważniejsze, a obszar zagrożonej wolności internautów bez porównania większy. Trudno więc się dziwić, że również protesty przyjęły formę bardziej radykalną i obliczoną na stworzenie medialnego spektaklu. Z atakami hakerów na rządowe strony włącznie. Finał był jednak ten sam - rząd rozwścieczonym obywatelom ustąpił.

- Warto słuchać tych, którzy mówią, że internet jest gwarancją wolności i niezależności ludzi od administracji, przepisów i państwa (…) Na razie zrezygnujemy z tych przepisów. Zaproponowałem senatorom, by Senat usunął tę część ustawy, aby wrócić do poważnej rozmowy na ten temat - powiedział premier niespełna 12 miesięcy temu, ogłaszając złagodzenie kształtu noweli ustawy medialnej.

- Musimy sobie ze 100-procentową pewnością powiedzieć, że przepisy są bezpieczne dla polskich użytkowników internetu (…) Zabrakło raczej wyobraźni i pewnego typu wrażliwości, ale o tym już mówiłem, powołując się także na nasze XX-wieczne przyzwyczajenia w niektórych działaniach (...) I skoro można jakąś rzecz naprawić, to lepiej ją naprawmy czy powtórzmy pewne czynności, jeśli nie mamy pewności, że do tej pory było OK - to słowa szefa rządu wypowiedziane podczas jego piątkowego oświadczenia.

Za pierwszym razem taka reakcja Tuska wywołała zdziwienie i satysfakcję. Bo i „numer” był świeży. Teraz odpowiedzią na przytoczone słowa jest ironiczny uśmiech i spojrzenie pełne politowania. Bo „numer” jest już oklepany i, mówiąc lubianym przez premiera luzackim językiem, można sobie przez niego narobić obciachu.

Podobieństw między obiema sytuacjami można się jednak doszukać. To, że w obu przypadkach za takim obrotem spraw stali spin doctorzy nie ulega wątpliwości. Świadczą o tym m.in. cechy wspólne obu sytuacji i zachowań Tuska. Tak wtedy, jak i teraz ostateczne stanowisko premiera było/jest obliczone na odzyskanie utraconego zaufania i poparcia - to też wiadomo.

Dla obu przypadków charakterystyczna jest jeszcze jedna rzecz. Spory o internet były poprzedzone innymi bardzo dla rządu ważnymi, ale i nie mniej kontrowersyjnymi, ustawami, które kosztowały ekipę Tuska wiele pod względem wizerunkowym. W marcu chodziło o zmiany w OFE, a obecnie o ustawę refundacyjną. I właśnie te dwa dokumenty miały, moim zdaniem, swój niebagatelny wpływ na ostateczne stanowisko rządu w obu kwestiach dotyczących internetu i internautów.

W marcu Tuskowi w pewnym sensie udało się wyjść w oczach dużej liczby wyborców na męża opatrznościowego polskiego internetu. Chociaż co bieglejsi obserwatorzy polskiej sceny politycznej już wtedy go przejrzeli. Teraz na zyskanie sympatii nie ma szans. Zyskał za to pokaźną liczbę zdjęć, rysunków i komiksów na demotywatorach czy kwejku.

Warta podkreślenia i nie ukrywam, że śmieszna jest jeszcze jedna rzecz. Otóż nasz premier zobowiązał się do „zawieszenia procesu ratyfikacji” porozumienia ACTA. Rzecz w tym, że prawo międzynarodowe takiej czynności nie przewiduje. Podpisując 26 stycznia kontrowersyjną umowę, polski rząd zaakceptował obowiązek dążenia do jej ratyfikacji. Z kolei postanowienia tego dokumentu i tak obejmą Polskę swoim zakresem, jeżeli ACTA zostanie zatwierdzona przez Parlament Europejski. Na to Warszawa również już przystała.

Tusk i jego rząd mogą więc zwlekać z ratyfikowaniem ACTA ile tylko im się podoba, jednakże wynik głosowanie nad tą umową w PE (połowa 2012 roku) będzie dla nich tak samo wiążący jak gdyby owej zwłoki w ogóle nie było. Także spin doctorzy poradzili szefowi rządu bez wątpienia nieroztropnie, narażając go, po raz kolejny w ostatnim czasie, na śmieszność i szyderstwa.

Rząd planował obywateli oszukać, pracując nad ACTA za ich plecami - nie wyszło. Próbował ich przeczekać - znowu nic. Chciał ich do ACTA zmusić - kolejne fiasko. Na koniec zdecydował się ich przeprosić i ustąpić - nawet to nie pomogło. Udawania „słuchu społecznego” i przepraszanie za błędne decyzje jest już kartą starą i zgraną. Niestety, wciąż jedną z najważniejszych w talii ekipy rządzącej.

W 1961 roku, po fiasku inwazji w Zatoce Świń, John. F. Kennedy pokazał, że polityk popełniający błąd i potrafiący się do niego przyznać, wywiera na wyborcach wielkie, pozytywne wrażenie. Ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych uderzył się w pierś i wziął winę na siebie. A naród to docenił.

Przez lata premier Tusk wydawał się postępować podobnie, co na rodzimej scenie politycznej było tyleż nowatorskie, co skuteczne. Nie stronił od przyznawania się do błędów swoich, swojej partii i swojego rządu, a że robił to szczerze - z reguły na tym zyskiwał.

Ostatnio widzimy jednak ten obrazek zbyt często. Premier wciąż bije się w pierś i wciąż przeprasza. Za trudne reformy, za ustawę refundacyjną, za ACTA, za swoich ministrów. The Neverending Story, cytując tytuł pewnego znanego filmu.

W sprawie internetu szef rządu poniósł już drugą spektakularną porażkę w ciągu niespełna roku. Czy to go czegoś nauczy? Czy zmieni swoje nastawienie nie tyle do internautów, co do wyborców w ogóle? A może pomyśli, że do trzech razy sztuka i za jakiś czas znów spróbuje tego, co już dwukrotnie zakończyło się fiaskiem?

Benjamin Franklin powiedział kiedyś: „Zdrowy rozsądek to rzecz, której każdy potrzebuje, mało kto posiada, a nikt nie wie, że mu brakuje”. Z tą właśnie maksymą zarówno pana premiera, jak i cały polski rząd pragnę zostawić i do głębokiej refleksji szczerze zachęcić.  

"Człowiek rośnie w grze o wielkie cele" - Friedrich Schiller "Osiąga się triumf przez zwalczanie trudności" - Victor Marie Hugo "Fortuna boi się odważnych i uciska bojaźliwych" - Seneka Młodszy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka