Michał Jarocki Michał Jarocki
340
BLOG

Kolejna runda walki o Senkaku/Diaoiu

Michał Jarocki Michał Jarocki Polityka Obserwuj notkę 0

 Miniona sobota zostanie na długo zapamiętana przez wszystkich wiernych fanówopery mydlanej pt. "Kto będzie władał wyspami Senkaku/Diaoiu". Chińsko-japoński spór terytorialny wszedł bowiem w nową fazę, wraz z ogłoszoną przez Pekin decyzją o rozszerzeniu własnej strefy identyfikacji obrony powietrznej (przylegającej do przestrzeni powietrznej państwa) o dodatkowe obszary nad Morzem Wschodniochińskim, w tym właśnie o wspomniane wysepki.

Podjęta samodzielnie i bez konsultacji z nikim decyzja Pekinu rozsierdziła Japończyków, którzy i tak już od dłuższego czasu spoglądają na działania ChRL spod byka. Nie sposób określić jej inaczej niż mianem czystej polityczno-wojskowej prowokacji, siarczystego policzka wymierzonego wprost we władze w Tokio.

Prowokacja jakich mało, bowiem te dotychczasowe ograniczały się jedynie do wpływania na japońskie wody terytorialne (wokół Senkaku) przez jednostki straży wybrzeża ChRL, a także zbliżanie się do / wlatywanie w japońską przestrzeń powietrzną w omawianym rejonie. W porównaniu do sobotniego posunięcia, działania te można określić mianem dziecinnej zabawy. Dlaczego?

To jest akurat bardzo proste. O ile prowokowanie Japończyków np. do podrywania własnych par dyżurnych (w celu przechwycenia chińskich samolotów wojskowych) jest działaniem czysto zaczepnym, o tyle wspomniana deklaracja przenosi już cały spór terytorialny w inny wymiar. Wymiar mniej przewidywalny, taki w którym działania podejmowane przez jedną ze stron bardzo łatwo mogą zostać źle zinterpretowane przez przeciwnika. Co z kolei może skłonić go do podjęcia błędnej decyzji, której konsekwencje będą bardzo bolesne.

Jakby tego było mało, w sobotę władze w Pekinie oznajmiły jednocześnie, że każdy samolot państwa trzeciego wysłany w pobliże Senkaku/Diaoiu, musi każdorazowo meldować o celu swej podróży ChRL. Jednocześnie państwo to zastrzega sobie możliwość odpowiedniej reakcji w przypadku, gdy omawiane statki powietrzne zostaną uznane za zagrożenie dla bezpieczeństwa Państwa Środka i jego interesów.

Wszystko fajnie, tylko problem w tym, że samodzielna deklaracja ChRL dotycząca Senkaku/Diaoiu nijak ma się do wizji sprawowania rzeczywistej kontroli nad tymi wyspami, która już dawno temu zrodziła się w głowach władz w Tokio. W ich ocenie, sobotnia samowola Pekinu nie ogranicza praw Japonii do władania wyspami, a tym samym, do reagowania np. na przypadek naruszenia japońskiej przestrzeni powietrznej przez obce statki powietrzne. Pytanie tylko, co będzie, jeżeli w tym samym czasie w pobliżu Senkaku/Diaoiu znajdą się np. samoloty patrolowe wojsk lotniczych ChRL i Japonii?

No właśnie.. nic się nie stanie. W przynajmniej wszystko na to wskazuje. Wydaje się bowiem bardzo prawdopodobnym, że mimo mocno stanowczego tonu sobotniej deklaracji ChRL, to nie o rzeczywistą kontrolę nad przestrzenią powietrzną nad Senkaku/Diaoiu w tym wszystkim chodzi.

Bardziej można obstawiać, że całe zamieszanie to po prostu kolejny etap próbowania przez ChRL pozostałych graczy, z którymi państwo to toczy spory terytorialne. I nie chodzi tu tylko o przypadek Japonii. Nie, nie.. daleko na południe od Senkaku/Diaoiu, znajdują się położone na wodach Morza Południowochińskiego archipelagi wysp Spratly i Paracelskich. Pekin od lat wojuje o prawo do kontroli nad nimi z takimi graczami jak m.in. Filipiny, Indonezja, Malezja czy Wietnam.

Jeżeli więc weźmie się pod uwagę fakt, że wspomniane państwa basenu Morza Południowochińskiego są zdecydowanie słabsze politycznie i wojskowo nie tylko od ChRL, ale też od Japonii, to oczywistym staje się, że toczona od soboty nowa partia pokera, w którym stawką jest Senkaku/Diaoiu, ma pokazać Pekinowi, na ile tak naprawdę morze sobie pozwolić zarówno w sporze z Tokio, jak i w rywalizacji z Manilą, Dżakartą, Kuala Lumpur czy Hanoi..

W całej rozgrywce jest jeszcze jeden haczyk..USA. Ogłaszając w sobotę to, co ogłosiła, ChRL postawiła Waszyngton pod ścianą. Biały Dom musi bowiem pokazać swym azjatyckim sojusznikom, że dotychczasowe deklaracje o gotowości zapewnienia im bezpieczeństwa wobec niewymienionych z nazwy zagrożeń (Tajemnicą Poliszynela jest to, że chodzi właśnie o ChRL) nie były jedynie słowami rzucanymi na wiatr.

Wiele wskazuje na to, że USA zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie chcąc tracić cennych sojuszów i podkopywać tym samym realizowanej od kilku lat wielkiej strategii pivotu ku Azji, Waszyngton postanowił działać. Na początek wysyłając nad Senkaku/Diaoiu parę bombowców strategicznych B-52. Oficjalnie w ramach prowadzonych w pobliżu wysp amerykańsko-japońskich ćwiczeń wojskowych. W rzeczywistości, by stanowczo odpowiedzieć ChRL na sobotnią prowokację i wejść w nową rozgrywkę z przytupem. 

Ekspert Centrum Studiów Polska-Azja, Fundacji Amicus Europae i Instytutu Jagiellońskiego. Szef działu "Bezpieczeństwo Międzynarodowe" magazynu "Stosunki Międzynarodowe" (www.stosunki.pl). Redaktor Agencji Lotniczej ALTAIR.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka