dziaberlak dziaberlak
57
BLOG

O tym co się stało z panią przedszkolanką

dziaberlak dziaberlak Polityka Obserwuj notkę 1

W przedszkolu wrzało. Dzieci zebrane na sali nerwowo rozglądały się dookoła. Te, które nie zajęły miejsc w narożnikach, niezdecydowanie dreptały w miejscu stojąc pośrodku pokoju. Pani przedszkolanka musiała na chwilę wyjść, ponoć za potrzebą, wiecie siusiu i te sprawy, ale nie było jej już od co najmniej godziny. Dzieci szeptały między sobą, że to Karolek się pozbył pani, bo Karolek miał fiziu miziu na punkcie własnego ego, ja, id i super id. Karolek zresztą nie zaprzeczał tylko szczerzył się i od czasu do czasu dawał w zęby swojemu najlepszemu kumplowi, Ferdkowi.

 
Karolek i Ferdek zajmowali jeden z narożników, a razem z nimi było dwóch chłopców i dwie dziewczynki. W bandzie Karolka i Ferdka panowała równość, wszak jak mawiał swoim piskliwym głosem Karolek, równość to znakomity punkt wyjścia do bycia razem. Karolek lubił Ferdka z wzajemnością. Inni chłopcy z innych band krzyczeli, że „pedały” ale pani przedszkolanka tłumaczyła, że nie pedały tylko geje. Karolek nie lubił słowa geje i zarzucał pani przedszkolance, że nie geje a kochający tak samo tylko inną płeć i dlatego pani przedszkolanka musiała zniknąć.
 
Naprzeciw Karolka była banda Toryska. Torysek swoje imię nosił po ojcu, Tomaszu Ryszardzie, który w przypływie ojcowskiej miłości na widok pomarszczonego bobaska zakrzyknął Torysek. Matka bobaska była zbyt nieprzytomna żeby zaprotestować, poród był bolesny bo Torysek w brzuchu robił za dwóch, i tym sposobem Torysek został Toryskiem. Nie był jednak tak duży jak można się tego spodziewać po dużym bobasie, wręcz nieco się skurczył i był niższy niż koledzy. Z tego powodu lubił dawać w zęby, czasem zaś podkreślał z jak dobrej rodziny pochodzi. „Karolku, bo mój tata powiedział” lubił mawiać nie znoszącym sprzeciwu tonem Torysek i dawać w zęby swemu koledze z naprzeciwka. Ten protestował i Ferdek wygłaszał płomienne przemówienie dotyczące dyskryminacji gejów. Torysek wtedy mawiał, że to nie po bożemu, a gdy się go pytano co jest nie po bożemu, wzruszał ramionami, szedł do kącika i krzyczał na swoich kolegów i koleżanki. Jego banda wyglądała na takich trochę obdarciuchów, Torysek mawiał, że to prawdziwi przedstawiciele ludu, którzy nigdy nie zaznali podwórka. Rodzice bowiem nie wypuszczali dzieci do piaskownicy, przez wzgląd na trzeciego z nich.
 
Trzecim był Dyzio. Dyzio trochę seplenił, ale bił w zęby mocniej od wszystkich, chodził zawsze w wyprasowanych koszulach i lubił kopać piłkę, nogi, kwiatki, wszystko co nawinęło mu się pod nogi. Dyzio pochodził z bardzo bogatej rodziny i w wieku sześciu lat słuchał krzyczących do mikrofonu Afroamerykaninów, spędzając całe dnie na podwórku gdzie kopał piłkę i kolegów a w przerwach skubał słonecznik. Dyzio miał poważanie, otaczała go największa grupka dzieci. Często mówił o tym, o czym dzieci nie powinny mówić, czyli o miłości i wszystkie dziewczynki w klasie wpatrywały się w niego jak w bóstwo. Chłopcy lubili trzymać z Dyziem, bo nie był gejem jak Karolek ani nie powoływał się ciągle na swego tatę jak Torysek. Zresztą Dyzio był fajny i jak się mu nie podskakiwało, to zawsze można było liczyć na cukierka.

Banda Dyzia współpracowała z najmniej liczną bandą Witka. Witek pochodził z ubogiej rodziny, ze wsi, trzymał się z boku i lubił wszystkich. Wszyscy lubili Witka i dzięki temu Witek wraz ze swoimi kolegami obsadził wszystkie najważniejsze urzędy w przedszkolu. Jego kolega był porządkowym, inny siedział i odbierał domofony a jeszcze inny podawał pani długopis. Jak kto narozrabiał i miał dostać uwagę, Witek podawał długopis z atramentem, który szybko znikał. Witek potrafił dogadać się z każdym ale mało kto potrafił zrozumieć Witka. Mało mówił, zazwyczaj robił taką samą minę i przez to wszystko miał tylko kilku kolegów. Czasem robiono zamach na to, co Witek posiadał i ktoś próbował odsunąć jego kolegę od domofonu, ale wtedy Witek szedł do dwóch pozostałych band, mówił, że tak być nie może, że powie tacie, ten widłami postraszy i że to jest złe, że syn rolnika ma, za przeproszeniem, przesrane. Nie muszę chyba dodawać, że Witek zawsze potrafił ugrać co chciał.
 
W kątach stało nie więcej niż dwie piąte dzieci. Reszta była po środku. Nie było tam nikogo wyjątkowego, wszyscy byli podobni, nie mieli zdania ani charyzmy żeby się przebić. Nikt ich nie chciał w swojej bandzie, byli zbyt nijacy. Sytuacja bez pani przedszkolanki widocznie odbijała się im na nerwach, bo ktoś odważył się zadać pytanie: co się stało. I zaczęło się!

 
- To zamach! Zamach na naszą wolność – krzyczał Karolek spoglądając na Toryska i Dyzia – Koledzy i koleżanki! Pani przedszkolanka została uprowadzona!
- I pobita – krzyknął Torysek – Pobita na umór i na zabój! To podwórkowe zbóje mogły tak zrobić!
- Gdzież tam! – wzruszył ramionami Dyzio, zaczynał czuć się niepewnie – Pani przedszkolanka poszła ze swoim mężem! Kochają się bardzo!
Witek za bardzo nie wiedział co zrobić. Dlatego wybrał milczenie. To mu wychodziło doskonale i zjednywało mu w tych kryzysowych sytuacjach przyjaciół. Wszystkie dzieci zaczęły się przekrzykiwać. Płacz ogarnął salę. Wrzenie! Okazało się, że mijał kolejny kwadrans a pani przedszkolanki jak nie było tak nie ma. Zarządzono zebranie. Posiedzenie głów czterech band miało się odbyć za pięć minut, pośrodku sali. W tym celu salę oczyszczono, niezdecydowanych wypchnięto poza salę (wszak niezdecydowani głosu nie mają) i z wybiciem godziny zero zaczęto obrady Dyzia, Toryska, Witka i Karolka. Ferdek siedział w kącie i płakał, gdyż dla niego miejsca zabrakło.
dziaberlak
O mnie dziaberlak

"O strzeż się, synu, Dziaberłaka! Łap pazurzastych, zębnej paszczy!" Nie, to nie o mnie. Niestety.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka