dziadek-z-Wehrmachtu dziadek-z-Wehrmachtu
2147
BLOG

Kto jest winny katastrofy smoleńskiej?

dziadek-z-Wehrmachtu dziadek-z-Wehrmachtu Polityka Obserwuj notkę 72

Witam,
Wiele na tym forum napisano o katastrofie polskiego samolotu z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie, do której doszło pod Smoleńskiem. Mam sporo własnych przemyśleń z tym związanych, a że nie chciałbym rozmieniać się na drobne w postaci krótkich notek - postanowiłem wszystkie spisać w jednym miejscu.
Otóż są dwie grupy przyczyn, które doprowadziły do katastrofy, a to, które z nich uznajemy za istotne, zależy od naszych poglądów politycznych. Osoby o poglądach innych niż prawicowe uważają, że do katastrofy doprowadzili piloci decydując się na lądowanie w złych warunkach atmosferycznych, a do katastrofy mogły też przyczynić się inne osoby, wywierając presję psychiczną na pilotów. 

Osoby o poglądach prawicowych widzą dwie grupy sprawców:
1. Donalda Tuska i jego współpracowników, którzy nie zabezpieczyli lotu.
2. Rosjan, którzy utworzyli sztuczną mgłę w celu doprowadzenia do katastrofy Tupolewa.
Pod adresem Premiera padły słowa "Gdyby nie było osobnej wizyty premiera i prezydenta, oni by żyli. Premier Tusk ma krew na rękach".
Ja uważam to oskarżenie za zupełnie bezpodstawne. Obaj panowie nie lubili się i nie chcieli ze sobą latać. Powiem więcej: Nie powinni razem latać, ponieważ mogłoby się tak zdarzyć, że stracilibyśmy prezydenta i premiera w jednym wypadku. 

Zaś jeśli chodzi o Rosjan i sztuczną mgłę, to musielibyśmy przyjąć, że Rosjanie chcieli też zabić polskich dziennikarzy lecących JAKiem-40 oraz swoich własnych ludzi lecących IŁem-76. Pilot JAKa-40 miał szczęście, ale grozi mu postępowanie dyscyplinarne. Pilot IŁa-76 odszedł, chociaż przez wiele lat służył właśnie na tym lotnisku i znał je tak dobrze jak mało kto. Dlaczego stchórzył? (rozmowa z wieżą) Pewnie po prostu chciał żyć wraz z pasażerami, których miał na pokładzie swojego samolotu. 

Czy ma tu zresztą znaczenie, czy mgła była prawdziwa, czy sztuczna? Jeśli jedziecie państwo samochodem i widzicie, że nagle wjechaliście w mgłę, to co robicie? Zwalniacie, czy też trzymacie nogę na gazie, bo to przecież nie jest prawdziwa mgła, tylko sztuczna? Pytanie ma sens tylko dla osób mających prawo jazdy, a nie każdy je ma...
Jako posiadacz takowego odpowiadam - należy zwolnić, żeby dostosować prędkość do warunków panujących na drodze. Dlatego mgła nie była przyczyną katastrofy pod Smoleńskiem, podobnie jak wypadku samochodowego nigdy nie spowodowała butelka wódki. W każdym razie sama nie może tego zrobić tylko ktoś musi jej pomóc. 

Jeśli nie mgła to kto jest winny katastrofy pod Smoleńskiem? Pilot? Z pewnością tak, bo to on trzyma stery w ręku. Ale czy tylko on? Podobnie jak na froncie odpowiedzialność za śmierć cywili ponosi nie tylko żołnierz, który strzela, ale również dowódcy, którzy wydają rozkazy tak i tej katastrofy winny jest nie tylko pilot, ale winni są również ci wszyscy, którzy wpłynęli na jego decyzję. 

Podczas tego fatalnego lądowania pod Smoleńskiem za plecami kpt. Arkadiusza Protasiuka cały czas stał gen. Andrzej Błasik. Jak czuł się kapitan, za którego plecami stał generał? Jak każdy pracownik, za którego plecami stoi szef. Z pewnością czuł presję na podjęcie próby lądowania nawet w sytuacji, w której nie było do tego warunków. Kapitan chciał się zaprezentować swojemu przełożonemu z jak najlepszej strony. Nie był skoncentrowany na lądowaniu, ale myślał o tym jak to lądowanie wypadnie w oczach przełożonego. Chciał dać z siebie wszystko. Czy w takiej sytuacji można dobrze wylądować? Oczywiście, że można, ale łatwiej o błąd. Zwłaszcza w tak gęstej mgle. Obecność generała Błasika w kabinie rozpraszała uwagę pilotów i w ten sposób mogła się przyczynić do katastrofy. 

A właściwie, to dlaczego gen. Błasik przebywał w kabinie pilotów? Czy pilnował, żeby nie stchórzyli? Czy przyszedł z własnej woli, czy też poprosił go o to prezydent Kaczyński? Wydaje się, że ten drugi przypadek jest znacznie bardziej prawdopodobny. Prezydent Kaczyński był zwierzchnikiem sił zbrojnych, a gen. Błasik jako dowódca polskich sił powietrznych podlegał prezydentowi. W dodatku został na to stanowisko mianowany przez prezydenta Kaczyńskiego, więc zapewne miał dług wdzięczności względem tragicznie zmarłego prezydenta i jego prośbie odmówić po prostu nie mógł. 

Czy tak było naprawdę? Tego nie dowiemy się nigdy. Ale wiemy, że w chwili startu samolotu gen. Błasik znajdował się w części pasażerskiej samolotu, a w czasie podchodzenia do lądowania znajdował się w kabinie pilotów. Żeby do niej dojść musiał przejść przez salonik, w którym znajdował się prezydent Lech Kaczyński wraz z małżonką i ochroną. Pasażerowie nie mogli kręcić się po saloniku prezydenckim wedle własnego uznania, co wskazuje, że gen. Błasik wszedł tam na zaproszenie prezydenta. 

Co było potem? Spróbujmy powiązać fakty, żeby odtworzyć najbardziej prawdopodobny przebieg wydarzeń. Otóż we krwi gen. Błasika wykryto 0,6 promila alkoholu. To niewiele. Gen. Błasik nie był pijany, ot co najwyżej lekko podpity. Natomiast żona gen. Błasika twierdzi, ze to niemożliwe, żeby jej mąż pił alkohol. Jestem przekonany, że mówi prawdę. A więc gen. Błasik wyszedł z domu całkowicie trzeźwy i nie zabrał ze sobą alkoholu na drogę. Więc skąd alkohol wziął się we krwi gen. Błasika? Jest tylko jedna prawdopodobna możliwość - że został poczęstowany przez prezydenta Kaczyńskiego, a swojemu przełożonemu i Prezydentowi odmówić nie mógł. Ale dlaczego prezydent Kaczyński częstuje gen. Błasika alkoholem? Dla odwagi? Czy będąc całkiem trzeźwy gen. Błasik nie chciał iść do kabiny pilotów i pilnować ich żeby nie stchórzyli?

Nigdy się tego nie dowiemy, bo w czarnej skrzynce są zapisane nagrania tylko z ostatnich 30 minut lotu. Jeśli gen. Błasik został poproszony o przypilnowanie pilotów to zapewne nastąpiło to wcześniej, a poza tym rozmowa była prowadzona w saloniku prezydenckim. I nawet jeśli podczas tej rozmowy drzwi do kabiny pilotów były uchylone, żeby zrobić na nich odpowiednie wrażenie to zapis z czarnej skrzynki jest mało czytelny. Trudno jest zrozumieć treść rozmów mających miejsce w kabinie pilotów, a o odczycie rozmów mających miejsce w saloniku to już nawet nie ma co marzyć. 

Wypada tylko żałować, że obecny rząd nie korzysta z usług specjalisty od odtwarzania wydarzeń, obdarzonego takim talentem jak prokurator Engelking, który stworzył majstersztyk sztuki prokuratorskiej pokazując byłego min. Janusza Kaczmarka błąkającego się po korytarzach Marriotta. Nie dysponujemy żadnymi nagraniami, na podstawie których można by sporządzić profesjonalną rekonstrukcję zdarzeń, mających miejsce na pokładzie Tu-154, ale można przypuszczać, że wydarzenia miały przebieg podobny do tych z Marriotta. Gen. Błasik wszedł do saloniku prezydenckiego by jakieś pół godziny później rozluźniony i w poluzowanym krawacie wkroczyć do kabiny pilotów. 

Teraz możemy sobie zadać pytanie, dlaczego prezydentowi Kaczyńskiemu tak bardzo zależało, żeby zdążyć na uroczystości katyńskie? Ponieważ był patriotą i chciał uczcić pamięć pomordowanych. Tak, z pewnością. Ale dlaczego prezydentowi aż tak bardzo zależało, żeby się nie spóźnić? Przecież wieniec złożony na grobie kilka godzin później i modlitwa odmówiona nieco później byłyby tak samo ważne. A jednak istniała presja, żeby zdążyć. 

Otóż wydaje się, że prezydentowi Kaczyńskiemu zależało, żeby uroczystości odbyły się w czasie, gdy dziennikarze byli jeszcze na miejscu, a kamery rozstawione. Wtedy materiał trafiłby do prasy i telewizji. Tymczasem prezydent Kaczyński właśnie przygotowywał się do kampanii wyborczej, a w rzeczywistości to już ją prowadził. Dlatego każda okazja do zdobycia poparcia choćby ułamka procenta wyborców nie mogła zostać zmarnowana. Aby zyskać popularność chciał pokazać jak bardzo jest aktywny; dzień wcześniej był na Litwie i z tego powodu do Katynia leciał w ostatniej chwili. Prezydent Kaczyński chciał po raz drugi pokonać swojego konkurenta Donalda Tuska.

Zadanie to było niezmiernie trudne, gdyż podczas dobiegającej końca konfliktowej i nieudolnej kadencji Lecha Kaczyńskiego wahadło sympatii wyborców silnie przechyliło się w stronę Donalda Tuska - faworyta nadchodzących wyborów. Lech Kaczyński chciał znowu wygrać kierując się być może nawet bardziej miłością do brata niż własną ambicją. Robił, co mógł, ale zadanie to przewyższało jego siły i możliwości. Tak, zadanie. Otóż, niektórzy ludzie posądzali Jarosława Kaczyńskiego o to, że w ostatniej rozmowie ze swoim bratem nalegał, aby podjąć próbę lądowania w gęstniejącej mgle. Jarosław zaprzeczył i nie mamy podstaw by mu nie wierzyć. Jarosław nie musiał niczego mówić. Lech dobrze wiedział, jakie jest jego zadanie i bardzo chciał w wieczór wyborczy zwrócić się do swego brata słowami: "Panie Prezesie, melduję wykonanie zadania!". 

Prezydent Lech Kaczyński parł do reelekcji, ale ta droga prowadząca po trupach zakończyła się katastrofą dla niego, jego żony i pozostałych 94 osób, które miały pecha znaleźć się na pokładzie prezydenckiego Tupolewa.
Czy zatem Lech Kaczyński jest winny tej katastrofy? Wydaje się, że część winy spada również na niego. Ale znacznie większą częścią tej winy obarczyłbym Jarosława. Lech był dla Jarosława bardzo ważną osobą - bratem, ale nie tylko - w walce politycznej był najsilniejszą figurą, jakby hetmanem na szachownicy. Dlatego Jarosław kierował brata na eksponowane stanowiska, sam pozostając w cieniu. Nie zauważył przy tym, że reelekcja przekracza siły i możliwości brata. Dlatego Jarosław Kaczyński stawiając przed Lechem zadanie ponad jego siły wywierał na brata presję psychiczną, którą ten przekazywał dalej. Jarosław Kaczyński nie zauważył zapewne nawet chwili, w której zaczął traktować swojego brata instrumentalnie - jak figurę na szachownicy. 

Gdy doszło do katastrofy zaczął szukać winnych. Wydaje mu się, że winni są wszyscy wokół: Tusk, Komorowski, Putin, Miedwiediew, i prawie wszyscy dziennikarze z wyjątkiem tych najwierniejszych. Nawet w PiSie wykrył całe tabuny zdrajców. Atmosfera, w jakiej żyje obecnie Jarosław Kaczyński przypomina tą, jaka panowała w bunkrze Hitlera, a którą możemy obejrzeć w wielu wspaniałych filmach. Winni są wszyscy, tylko nie on. To zrozumiałe. Gdy szukamy winnego rozglądamy się wokół. Widzimy różnych ludzi - niektórzy wydają się nam podejrzani. Najtrudniej jest spojrzeć na samego siebie. Jeśli nie staniemy przed lustrem to widzimy tylko dwie ręce i brzuch. Jeśli wciągniemy brzuch to zwykle zobaczymy jeszcze dwie nogi. I koniec. Nie ja to pierwszy zauważyłem, dlatego cytuję: (Mat. 7:3–5): A czemu widzisz źdźbło w oku brata swego, a belki w oku swoim nie dostrzegasz? 

Nie chcę jeszcze bardziej pogrążać Jarosława Kaczyńskiego, bo on i tak jest już przegrany. Nie może stworzyć koalicji z PO, gdyż pochopnie i bezpodstawnie oskarża Tuska i Komorowskiego o spowodowanie katastrofy, do której wraz z bratem doprowadzili zaślepieni żądzą władzy. Nie może utrzymywać kontaktów na arenie międzynarodowej uważając, że Putin zamordował mu brata. Z innymi zagranicznymi politykami też nie miał dobrych kontaktów. Utrzymując sojusz tylko z Litwą i Gruzją, Polska pod jego rządami byłaby izolowana jak Białoruś. 

Natomiast tragiczna śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego spowodowała, że dla wielu stał się on bohaterem. Nie będę rozwijał tego wątku, chociaż ja tak bym go nie nazwał. Chojrakiem - tak, ale bohaterem nie. Teraz Jarosław Kaczyński nazywa Donalda Tuska tchórzem. Mam prośbę do premiera Tuska. Panie Premierze, bardzo Pana proszę niech Pan pozostanie tchórzem. Prezydent Lech Kaczyński został bohaterem, aby wykonać zadanie postawione przed nim przez brata i powiadam: wystarczy. Dlatego proszę Pana, Panie Premierze, niech Pan pozostanie tchórzem i kieruje naszym krajem w najbardziej tchórzliwy sposób, jak to tylko będzie możliwe. Nie chciałbym zaś, aby Jarosław Kaczyński kiedykolwiek przejął stery rządów w naszym kraju, i pokierował nim tak jak jego brat samolotem.

Dziadek z Wehrmachtu

 

Jestem dość spokojny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka