Nie wiem, jak to się stało, że dotąd nic jeszcze nie pisałem na temat wyśmienitej reformy polegającej na przymusowym wysłaniu sześciolatków do szkół. W końcu sprawa ta jest poważna i w jakimś stopniu dotyczy każdego poddanego Tuska i Rostowskiego. Dzięki bowiem zabiegom tych dwóch panów, których pozwalam sobie w pewnym uproszczeniu przedstawiać jako głównych sprawców całego zamieszania, już niedługo obowiązek szkolny zacznie obowiązywać rok wcześniej i wszystkim dzieciom w stosownym wieku oraz ich rodzicom dane będzie szybciej z naszym wspaniałym szkolnictwem obcować. Dla ich dobra, bo przecież pani z reklamy margaryny i jakaś blond gwiazda znana z sesji w playboyu nie może się mylić.
Żeby jednak nie skupiać się na opłaconych do klepania, że to taka super sprawa celbrytkach.
Znacznie bardziej ciekawi mnie, jaką trzeba mieć mentalność, by nie mając za to płacone bez zażenowania, w sytuacji, gdy już teraz w większości przypadków rodzic może to dobrowolnie sam zrobić twierdzić, że przymus posłania dziecka do szkoły rok wcześniej jest czymś lepszym i właściwym. Gdy słyszę argumenty typu: „Ja posłałam swoją Dżesikę rok wcześniej i jestem zachwycona! Błyskawicznie się zaaklimatyzowała, pije za darmo pyszne mleko z unii, ma mnóstwo koleżanek i świetnie się rozwija.”, więc, w domyśle, gdy ty nie poślesz swojego sześciolatka do szkoły, odbierasz mu szanse takiego dojrzewania, mam ochotę powiedzieć coś bardzo brzydkiego.
Czy naprawdę ludzie osiągnęli już taki poziom skretynienia? Chyba tak, bo skoro snobowani przez zaprzyjaźnione media na liberałów Tusk z Rostowskim bez skrępowania sugerują, że to wszystko dla dobra dzieci, a słuchający tego ludzie nie wybuchają gremialnie szyderczym śmiechem, znak to wyraźny, że na traktowanie ich jak bezmyślną nierogaciznę najwyraźniej zasługują. Mentalne sześciolatki z prawem wyborczym. Dzięki nim ta władza ma pełne prawo czuć się nieweryfikowana.