Kilkugodzinny pobyt na trzynastej Studenckiej Środzie, elemencie XVII edycji łódzkiego Camerimage, sprawił, że spadł mi kamień z serca: młodym wilkom wciąż rosną ostre kły, którymi potrafią mocno kąsać. Potem poczułem ścisk w żołądku na myśl, że polskie wilczki zostaną wytresowane przez swoiście (swojsko?) skomercjalizowaną rodzimą rzeczywistość. Aż zęby im nadgniją w klatkach kultury najniższej, w której poczesne miejsca zajmują abonowane "M jak Miłość" czy "Kocham Cię, Polsko!". A jeśli jednak ktoś im pozwoli pohasać, to - o, ironio! - telewizja, utrzymująca się z reklam.
Po załatwieniu spraw, które mnie do Łodzi sprowadziły, poszedłem wraz z przyjaciółką do Teatru Wielkiego, który nas 2 grudnia br. w Łodzi przyciągał. Wybraliśmy się na pokaz najlepszych konkursowych etiud, nakręconych przez studentów filmówek z całego świata, choć przy znacznej dominacji Europy.
Jak w całym Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych Plus Camerimage (impreza poświęcona operatorom filmowym, co sugeruje już jego nazwa), tak i w odbywającym się w jego ramach Konkursie Etiud Studenckich, istotny nacisk położony został na zdjęcia i pracę kamerzysty (przy każdym filmie eksponuje się, obok nazwiska reżysera, właśnie autora zdjęć, zaś przypadająca zwycięzcom Złota Kijanka nosi miano Studenckiej Nagrody im. László Kovácsa - ku czci, zmarłego przed dwoma laty, wybitnego węgierskiego operatora). Dlatego nie mniej ważna niż fabuła jest metoda, oryginalność i nietuzinkowość formy. Częstokroć sposób, treść i wyobrażenie danego pojęcia łączą się w jedno. Jak np. w przypadku rewelacyjnej "Aorty" (reż.: Bartłomiej Żmuda, zdjęcia: Daniel Wawrzyniak; Państwowa Wyższa Szkoła Filmowa, Telewizyjna i Teatralna im. Leona Schillera w Łodzi).
I oczywiście nie chodzi o samo czarowanie możliwościami kamery, podobnie jak w malarstwie nie rzecz w tym, aby pokazać, jak cudownie można mieszać barwy. Czarować i wprawiać w zadumę ma przecież sensowne przełożenie ich na płótno...
Adepci sztuki operatorskiej i reżyserskiej garściami czerpią z pierwotnych, wspólnych dla różnych kultur symboli, metafor, alegorii i asocjacji. Moja przyjaciółka stwierdziła, że część etiud przypomina najdoskonalsze wiersze, mimo że krótko ujęte, zawierające w sobie głębokie przekazy. A co za tym idzie - dające wiele możliwości interpretacji.
Kolejne sekwencje świetnego rosyjskiego "Cell, the" (ros.: "Kletka", reż.: Aleksander Kargaltsiew, zdjęcia: Maksym Żukow; Wszechrosyjski Państwowy Instytut Kinematografii im. S. A. Gierasimowa) jawić się mogą jako różnorakie aspekty życia: trwanie, dawanie go i odbieranie. Zamknięty kwadrat widziany z lotu ptaka, w którym rozgrywa się lwia część akcji filmu, może być alegorią ograniczeń życia i tęsknoty za absolutną, choć utopijną, wolnością. Jesteśmy cząstką nieskończonego wszechświata, niedoskonali, wybrakowani, determinowani przez niezależne od nas procesy.
Fenomenalny fiński film "Shadows" (fiń.: "Varjot", reż.: Hanna Bergholm, zdjęcia: Arttu Peltomaa; Uniwersytet Sztuki i Projektu w Helsinkach, Wyższa Szkoła Filmowa, Telewizyjna i Wystaw Projektów - Taideteollinen korkeakoulu) traktuje o złożonym przełamywaniu leków, oswajaniu się z własnymi "cieniami". Surowa skandynawska sceneria lasu (później wyciętego) przywodzić może skojarzenia z C. G. Jungiem, jak u towarzyszącej mi na przeglądzie przyjaciółki. Las - uniwersalna metafora wrodzonego nieobycia psychicznego, niedojrzałości, pierwotnego zagubienia.
Dwie bardzo dobre produkcje izraelskie poruszają problemy odmiennych rodzajów wyalienowania.
W "Segalu" (reż.: Yuval Shani, zdjęcia: Ben Aviv; Wydział Filmowy i Telewizyjny Uniwersytetu Tel-Awiwskiego) wyobcowanie ukazane jest na przykładzie transgenderowego mężczyzny w podeszłym wieku i jego zmagań z własną tożsamością w kontekście otaczającego świata. Atmosferę podkreśla przeważający na ekranie półmrok i cienie. Niespodziewanie przed bohaterem staje ogromne wyzwanie zrezygnowania z samego siebie dla ukochanej córki i wnuczki. Następuje pewne rozświetlenie.
W filmie "On Leave" (hebr.: "Regila", reż.: Asaf Saban, zdjęcia: David Rudoy; Wydział Filmowy Akademii Sztuk w Beit Berl) obcy wobec świata, swej rodziny i dziewczyny staje Yotam po kilkuletniej służbie w armii i udziale w wojnie, w której zginęło gros jego towarzyszy broni. Zmiany w psychice, jakich doznał w nagrodę za walkę dla ojczyzny, drastycznie modyfikują w nim sposób percypowania rzeczywistości. Żyje jakby nadal w warunkach frontowych, nastawiony na zaspokojenie potrzeb biologicznych. Jego myślenie i czucie ulega odhumanizowaniu, sprowadza się do żołnierskich schematów. Yotam, mimo że faktycznie nie pozbawiony emocji i uczuć, traci umiejętność ich wyrażania oraz okazywania. Godnym uwagi przykładem kunsztu operatorskiego jest przedstawienie jazdy na motocyklu i aktu samobójstwa.
Rozwodzić się dalej o dobrych, tym bardziej operatorsko, filmach - to poniekąd tak jakby opowiadać o dziełach P. Bruegla, H. Holbeina albo M. Chagalla i W. W. Kandinskyego. Czymże czytanie o nich przy ich oglądaniu?! (No, chyba że pisałby Jacek Kaczmarski). Dokończę więc tylko pewną refleksję.
Jak Szanowny/-a Czytelnik/-iczka zauważył/-a, już w leadzie nie udało mi się napisać wyłącznie recenzenckiego tekstu z XVII Camerimage. Niczym nieproszony gość narzuca się w pofestiwalowych rozważaniach multum razy wałkowana kwestia mecenatu państwa (czyli de facto z przymusu jego obywateli) nad sztuką ambitną. Szczególnie uwypuklona w dyskusjach o abonamencie R-TV. Bo to przecież koronny argument apologetów haraczu dla TVP: rzekoma misyjność, bez której dofinansowania kultura wysoka rychle sczeźnie. Lecz jakoś nie przypominam sobie, aby nasza tak niby prokulturowa (na pewno zaś popkulturowa) Telewizja Przepolityczna patronowała przedsięwzięciom pokroju Camerimage, a później emitowała choćby owe etiudy studenckie, zwracając po części uczelniom filmowym pieniądze, jakie wyłożyły swoim studentom na realizacje. I dała Polakom poznać nazwiska młodych wilków: B. Żmudy, D. Wawrzyniaka, Anny Rzepki i Artura Gortatowskiego (autorka zdjęć i reżyser świetnego i przemyślanego filmu "Osiem"; Wydział Radia i Telewizji im. K. Kieślowskiego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach), Tomasza Ziółkowskiego (zdjęcia do niesztampowej "Arii dla szatniarza"; PWSFTViT), Igora Chojny i Jakuba Czerwińskiego (odpowiednio - reżyseria i zdjęcia przenikliwego "Przez szybę"; PWSFTViT). Prędzej zrobi to TVN lub Kino Polska (m.in. obie te telewizje objęły patronaty medialne nad minionym Camerimage), na które nie płacimy żadnego przymusowego grosza. TVP natomiast woli hołubić w swoich szambiarskich a szmaciarskich tworach "niezbyt trzeźwego z Krupówek misia" i prezentować nam (nie)umiejętności aktorskie braci Mroczków (zaś wilczki przyjmie dopiero wówczas, gdy - oby nigdy do tego nie doszło! - dostatecznie się skundlą i "dorosną" do poziomu jej programu). Ewentualnie puścisz, zdrowaś TVP, misji-ś pełna, raz na kilka miesięcy coś z Wajdy, Kieślowskiego, może Polańskiego (też kiedyś studentów łódzkiej PWSFTViT im. L. Schillera). Możliwe, że coś ze zdjęciami Sławomira Idziaka, Janusza Z. Kamińskiego... Ale to już koniecznie grubo po północy (albo w TVP Kultura, której niemal nikt nie ma)! Abonament! - a żeby cię tak nagły jasny trafił!
Oficjalna strona festiwalu Camerimage
Podstrona - Konkurs Etiud Studenckich Camerimage 2009
Camerimage w Wikipedii