W typowej, prozaicznej scenerii byłem dziś światkiem niebanalnej sytuacji.
Przed dziewiątą rano, zmierzając na uniwerek, wchodzę do żabki.
W zielonym, plastikowym koszyku żabkowym mam zupkę wegetariańską z makaronem instant, dwie puszki energy-drinka i batona śmietankowego.
Jestem drugi w kolejce, zaraz dojdę do ekspedientki. Już prawie pierwszy - i wtem jakiś jegomość napity, przybliżywszy się do mojej twarzy, zieje trawionym alkoholem. Ale tak, że aż mnie zemdliło na moment. Sądziłem, że ten alkus chce wepchać się w kolejkę przede mną i dlatego się zbliżył. W dodatku chwyta moją rękę w okolicach łokcia, co z zasady wywołuje u mnie agresję, więc natychmiast się wyrywam i wykonuję raptowny ruch barkiem z intencją odepchnięcia go.
Okazuje się jednak, że jemu nie chodzi wcale o coś, co zasługiwałoby na pokręcenie głową z dezaprobatą. Nie zamierza ani kupić dodatkowej porcji alkoholu poza kolejnością, ani wylobbować ode mnie pięćdziesięciu groszy. On chce zapunktować w niebie dobrym uczynkiem!
- Puść pan tego pana - prosi tonem poufałym.
I rzeczywiście - od przeciwnej do kolejki strony stoi samotnie siwy, zmasakrowany życiem mężczyzna. Ciężko i z wyraźnym bólem przebiera nogami. Przez swój chód wygląda jakby dotknięty był porażeniem mózgowym, ale - z tego co mi wiadomo - chorzy na tę przypadłość nie cierpią przy każdym kroku tak, jak ten człowiek.
Oczywiście przepuszczam starszego pana, który daje ekspedientce dwie puste butelki piwne dla odliczenia kaucji.
- Co? - pyta siwego inwalidę podpity samarytanin.
- Dwa wojaki. Mocne.
Myślę sobie: "No tak, panaceum na wszelkie dolegliwości Polaka. Dwa piwka i po bólu...".
Podpity podchodzi do półki naprzeciwko lady i wybiera z niej dwa piwa zgodnie z życzeniem kulejącego, który głośno narzeka na swoje nogi.
Pip! pip! - automat w ręce ekspedientki czyta kody kreskowe z butelek.
Chwilę później sczytuje kody z moich zakupów.
Wychodzę ze sklepu, a wraz ze mną mieszane uczucia.
Jestem wkurzony na faceta, że zatruł mi powietrze w żabce swoimi głębokimi oddechami.
I współczującymi myślami obejmuję matki, żony i dzieci takich jak on. Zwłaszcza żony, które muszą kłaść się obok nich. "Miłość ci wszytko wypaczy, smród wódy zamieni ci w zwyczajne, domowe powietrze" - tłumaczę sobie.
Ale z drugiej strony przyznaję sam przed sobą, że ja, wstąpiwszy do żabki w drodze na uczelnię, w pośpiechu robiąc zakupy, raczej nie wypatrzyłbym kulejącego. A ten podpity wypatrzył. Podał piwa z półki i powiedział mu na drogę:
- Pomału, ostrożnie.