Jeżeli taka powódź, jaka w ostatnim czasie nęka Polskę, przydarzyłaby się w innym (NORMALNYM) kraju naszego kręgu kulturowego - ogłoszenie stanu klęski żywiołowej byłoby naturalnie i logicznie pierwszym krokiem. Ale u nas oczywiście nad dobro Polski przedkłada się dobro partii. Partii rządzącej.
Apele o zarządzenie stanu klęski żywiołowej pojawiały się już podczas pierwszej fali powodziowej. Kierował je pod adresem rządu D. Tuska m.in. jeden z kandydatów na urząd Prezydenta RP dr Kornel Morawiecki. W programie "Młodzież kontra" (TVP Info, 23 maja br. godz. 20:50) twórca niezłomnej Solidarności Walczącej kilkakrotnie tłumaczył zasadność tego rozporządzenia.
Jednakże Platforma Obywatelska miała to wszystko we wiadomym miejscu, a zainteresowana była jedynie słupkami sondażowego poparcia i wpatrzona w swoich pryncypałów, łażących w laczkach po wałach i zapewniających z groźnymi minami o intensywnych działaniach przeciwpowodziowych. I chyba tylko najnaiwniejsi mogli wówczas sądzić, iż z tego kłapania buźkami oraz ze spacerków Bronisława Komorowskiego i Donalda Tuska wzdłuż worków z piaskiem cokolwiek konstruktywnego się narodzi. Później - gdy poznaliśmy tragiczne skutki pierwszej fali powodziowej i kiedy wraz z wodą wypłynęły na wierzch karygodne zaniedbania także obecnej ekipy rządzącej - już bodaj wyłącznie głupcy mogli ufać, że owe rajdy premiera i p.o. prezydenta były czymś więcej niż przedwyborczym budowaniem wizerunku rzekomo troskliwych gospodarzy. Przy okazji otrzymaliśmy książkowy wręcz przykład, jak efektowność władzy, skupionej całej w rękach PO, jest odwrotnie proporcjonalna do jej efektywności.
Tymczasem powódź zaatakowała po raz kolejny, a wołanie o ogłoszenie stanu klęski żywiołowej wzmagało się coraz intensywniej.
Aż wreszcie przedwczoraj odezwał się w tej kwestii minister Michał Boni. Lecz to, jak się odezwał, odbiera resztki wiary w gabinet i ludzi Tuska.
M. Boni na konferencji medialnej stwierdził, że stan klęski żywiołowej wcale nie jest potrzebny, a mógłby wręcz ograniczyć swobody obywatelskie i doprowadzić do sytuacji, w której ludzie mieliby problem z pomaganiem samym sobie. [Źródło: PAP]
Tylko przypomnę, że w 1997 r. stan klęski żywiołowej został wprowadzony i jakoś wtedy - gdy powódź dewastowała m.in. moje miasto - nikomu do łba nie strzeliło, aby nawet legitymować ludzi spontanicznie zorganizowanych przy budowie wałów. Nikomu nie przeszkadzała jazda pod prąd po chodnikach prywatnych samochodów, dowożących wodę mineralną, prowiant czy worki. Policja nikogo nie spałowała za nielegalne zgromadzenie, ani nikogo nie aresztowała. Od zarania tego Narodu doświadczalnie wiadomo, że w sytuacjach zagrożenia jednoczy się i ofiarnie współpracuje, zaś myśli o ograniczaniu komukolwiek wolności stoją u Niego na ostatnim miejscu, jeśli w ogóle gdzieś wtedy kołaczą.
Doprawdy nie potrafię więc dociec, skąd wyssał te swoje urojenia i obawy złowieszcze nasz Boni M. "HE'S CRAZY LIKE A FOOL"??