egzemplifikacja egzemplifikacja
910
BLOG

Krzywa Laffera - czy POlitycy zdają sobie sprawę z jej istnienia

egzemplifikacja egzemplifikacja Polityka Obserwuj notkę 1

 Od dawna niemiłosiernie irytuje mnie jedna rzecz. Mianowicie: czy politycy partii rządzącej a przede wszystkim minister finansów Jan Vincent (bez pesel) Rostowski nie wiedzą, czym jest krzywa Laffera i nie znają szkodliwych efektów nieustannego podnoszenia stawek podatkowych, akcyz i innych danin? Nie zdają sobie sprawy z tego, że dzięki takim działaniom wpływy do budżetu maleją - a nie tak jakby tego chcieli, wzrastają?

 
Może na początek przytoczę kilka najważniejszych założeń tejże teorii:
   
Wzrost podatków powoduje dwa przeciwstawne sobie efekty:
- zwiększenie udziału budżetu państwa w dochodach podmiotów gospodarczych
- zmniejszenie deklarowanego do opodatkowania dochodu podmiotów gospodarczych
 
 
 
Wytłumaczenie tego drugiego czynnika jest proste: własna działalność gospodarcza staje się mniej atrakcyjna i opłacalna, gdyż firmy coraz więcej ogólnych przychodów oddają skarbowi państwa. A gdy się tak dzieje, prywatne podmioty gospodarcze bankrutują i upadają, ponieważ wydatki zaczynają przekraczać wpływy.
 
Niektóre przedsiębiorstwa w celu uniknięcia płacenia większego haraczu, przenoszą się do szarej strefy lub przenoszą działalność za granicę do tzw. rajów podatkowych, bądź ukrywają swoje dochody. Może to też skutkować zmianami form zatrudnienia ze stałego, na umowy zlecenia, aby obniżyć koszty zatrudnienia.
 
Także motywacja do zakładania i prowadzenia własnych firm jest mniejsza. Wzrasta bezrobocie - każdy z upadających podmiotów zatrudnia daną ilość osób, które tracą pracę i są zmuszone ustawić się w kolejce po zasiłek (więc znowu traci budżet).
 
Tak więc przy wyższej stawce podatkowej dochody państwa zwiększają się, ale tylko na początku. Jest to efekt krótkoterminowy, ze względu na powyżej wymienione czynniki. 
 
Czy to nie jest trywialnie proste? Ile lat rządów potrzeba, aby zrozumieć tak prostą korelację?
 
Gdy wzrastają podatki, wprost proporcjonalnie do nich rosną także ceny produktów i usług. Jeśli pewna granica zostanie przekroczona i wysokość progu podatkowego osiągnie zbyt wysoki poziom - a co za tym idzie: produkty, bądź usługi staną się zbyt drogie dla tzn. przeciętnego Kowalskiego, to tenże przeciętny Kowalski zrezygnuje z nich. Sektor prywatny odnotuje spadek dochodów, a odczuje to także skarb państwa. Toteż pomimo większej rentowności tracimy wolumen sprzedaży. Skutek jest taki, że państwo zamiast zyskiwać (tak jak miałoby to miejsce przy marży niższej), traci.
 
Z kolei obniżając stawkę podatkową budżet może (choć nie musi), odnotować straty, jednak w perspektywie czasu i tak zyskuje, a wraz z nim zyskują podmioty prywatne. Niezaprzeczalnym faktem jest to iż niższe podatki sprzyjają rozwojowi gospodarczemu.
 
Jednym z odnotowanych przykładów potwierdzających prawdziwość teorii Arthura Laffera w Polsce, była obniżka akcyzy na wysokoprocentowe wyroby alkoholowe w 2003 roku (za kadencji Aleksandra Kwaśniewskiego - śmiech). Odnotowano wtedy znacznie większe wpływy do budżetu z tego tytułu, niż gdy stawka była wyższa i w latach wcześniejszych sukcesywnie podwyższana przez rząd Leszka Millera.
 
Decyzje niemiłościwie nam rządzących sprawiły, że jako państwo nie schodzimy powoli ze szczytu krzywej Laffera, ale wręcz spadamy z niego ruchem jednostajnie przyśpieszonym:
 
Tylko w 2012 roku sądy ogłosiły oficjalne bankructwo 887 przedsiębiorstw. To liczba największa od 8 lat! W dodatku splajtowały firmy z dwóch najważniejszych w Polsce sektorów tj. branży budowlanej i handlu detalicznego. A ile ludzi straciło pracę? Premier Tusk, mówiąc, że państwo jest w rozkwicie, kłamie, kpi lub próbuje ironizować (co i tak nigdy mu nie wychodzi.) 
 
Dzięki polityce podnoszenia cen biletów komunikacji miejskiej (tylko w samej Warszawie) sprzedano w 2012 roku 10 milionów mniej biletów, niż miało to miejsce w 2011 roku. Zamiast zachęcać i promować tych, którzy w wiecznie zakorkowanym mieście przesiadają się z samochodów do autobusów, metra, czy tramwajów - robi im się pod górkę. Logiczne, nieprawdaż? Przecież ilość wydzielanych przez samochody spalin jest w stanie całkowicie zredukować "godzina dla ziemi" raz do roku... Władze Warszawy jednak nie przejmują się tym faktem i nie widzą żadnego związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy tymi zależnościami, więc podnoszą ceny dalej... Skutki? Traci skarb państwa, a w komunikacji miejskiej mamy większą ilość osób jeżdżących na gapę.
 
Konkludując: istnieje stawka podatkowa, przy której skarb państwa osiąga maksymalne korzyści. Gdy ta maleńka granica zostanie przekroczona, odnotowywane są już tylko straty.

Przy takich rządach i takim poziomie wiedzy jakim dysponują rządzący, nie pozostaje im nic innego, jak tylko czekać na "cud gospodarczy", gdyż polityka nieustannego podwyższania może prowadzić w prostej linii jedynie do katastrofy. Nie ma kryzysu gospodarczego. Jest nieudolny rząd, który nie wiedząc, co robić, jedynie podnosi stawki i "gasi pożar benzyną".
 
Rośnie deficyt - podnieśmy podatki, akcyzy, ceny - w efekcie zamiast dostać więcej, dostaniemy mniej. Ale podobno, gdy idiota uświadomi sobie, że nim jest, to przestaje nim być, więc nie liczmy na to, że politycy koalicji rządzącej zmądrzeją i coś zrozumieją.
 
Donaldu Tusku - kończ waść, wstydu oszczędź!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka