elektryczny elektryczny
52
BLOG

Kampania - truizmy i nieśmiały projekt

elektryczny elektryczny Polityka Obserwuj notkę 1

Czekająca nas kampania ma być ponoć inna niż wszystkie. Kaczyński nie będzie się odzywał jeszcze dwa tygodnie (choć ostatnio bodaj wydał jakieś oświadczenie), PO chce zrezygnować z bilbordów. Wszyscy chcą tonować nastroje, zachować w jakimś stopniu żałobę po ofiarach tragedii smoleńskiej. Oczywiście wszyscy rozsądni (zazwyczaj rozsądni wybiórczo, a więc wobec nielubianego obozu) mają wątpliwości. To prawda, szef PiS został bez brata, dotknęła go osobista katastrofa - tak, ale wskazuje się, że były premier zyskuje, gdy nie widać go w telewizji... Podobno PO też coś niecoś by zyskało na bilbordowej prohibicji - co, powiem otwarcie, nie bardzo rozumiem, ale akurat polityczny marketing to nie jest moje hobby.

Ja natomiast chciałbym powiedzieć kilka truizmów - tak, ale jak już wspomniałem, większość komentatorów i aktorów sceny politycznej ma trzeźwy ogląd sytuacji tylko patrząc na swoich przeciwników. Jeżeli przyczyni się to do zdobycia większej liczby wyborców, to oczywiście politycy spuszczą medialnie z tonu (z dala od oczu świata główne partie się nie pogodzą, bo, jak już pisywałem, osłabiłoby to ich przewagę). Jeżeli zaś z punktu widzenia walki wyborczej okaże się to niekorzystne, trudno raczej się tego spodziewać. Wszyscy żyjemy w tej samej dżungli, o takich, a nie innych prawidłach przetrwania. Szamotanie się z poszczególnymi drapieżnikami (jeżeli chcemy coś zmienić, a nie narwać bananów albo coś upolować) jest bezcelowe. Myślenie oślizgle materialistyczne, niestety.

Szopka dla ubogich zwana kampanią wyborczą jest nieodłączną cechą systemu demokratycznego. Dopóki są wybory, są i przedwyborcze pyskówki - i z tym musimy się pogodzić. Natomiast czymś, co wpływa koszmarnie na funkcjonowanie państwa i klimat wokół niego, jest kampania w dużych dawkach. Wystarczy czytywać media polityczne, by wiedzieć, że faktycznie w roku wyborczym nic się ważnego nie robi, by nie zdenerwowania wyborcy. Właściwie wszystko, co trzeba koniecznie zrobić (na czele bodaj z wielkim problemem Zachodu - przystosowania systemu emerytalnego do starzejącego się społeczeństwa, przy czym muszą polecieć wióry niezależnie od wybranego rozwiązania) wyborcę zdenerwuje. Jako że wybory do czegoś - a to do parlamentu, a to do europarlamentu, samorządu czy Pałacu Namiestnikowskiego - są niemal bez przerwy, politycy nigdy się nie odważą na dokonanie sławetnych "trudnych decyzji".

Niektórzy mają, a jakże, rozwiązanie - wytłumaczyć, uświadomić społeczeństwo obywatelskie. Stanisław Lem powiedział kiedyś (cytuję z pamięci), że można wziąć pod pachę kilku ludzi i wytłumaczyć im, co dla nich dobre, ale nie można tego zrobić z całą ludzkością. Dodam od siebie, że ze społeczeństwem chyba też, choć z samym twierdzeniem się nie zgadzam. Da się - propagandą. Pytanie, czy to się mieści w ramach systemu demokratycznego.

Chciałbym więc nieśmiało zgłosić projekt, by wszystkie krajowe wybory (bo termin europejskich narzuca nam góra) odbywały się w tym samym roku. Władza byłaby silniejsza, skupiona w ręku jednej koalicji czy partii, a więc odporniejsza na naciski. Poza tym politycy mieliby trochę więcej czasu na w miarę bezpieczne przeprowadzanie koniecznych reform. Co prawda mam wątpliwości, czy nawet wówczas by się na to odważyli, ale na pewno wy wytoczycie cięższe armaty...

elektryczny
O mnie elektryczny

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka