elektryczny elektryczny
31
BLOG

Trzy drogi w polskiej polityce zewnętrznej

elektryczny elektryczny Polityka Obserwuj notkę 7

Narzekam, że w kampanii brak konkretów. Moim czytelnikom (sądząc po wskazaniach licznika, około stu) może się nasuwać dobre pytanie, co to są konkretnie za konkrety. Otóż wydaje mi się, że kwestią kardynalną, szczególnie dziś, jest polityka zagraniczna. Co prawda to wewnątrz zdobywa się siły do działań na zewnątrz, jednak w grze międzypaństwowej stawki są najwyższe. Gra to może nie hazardowa, ale z pewnością hazardowna - tj. ryzykowna. Tu wygrywa się imperia albo upada na dno hierarchii, czy wręcz znika z mapy, jak to się już jednej Polsce przydarzyło. W ostatnich dziesięcioleciach wielkich wygranych i przegranych nie zanotowano (chociaż... ZSRR, Jugosławia), ale to dlatego, że najpierw wszystko stało w równowadze amerykańsko-radzieckiej, a potem mieliśmy krótki, obecnie już w schyłku okres pax Americana. Dziś sytuacja wraca do normy - wielobiegunowej i zmiennej.

Dziś mamy czas przełomu, polegającego właśnie na odrodzeniu tej wielobiegunowości. Najinteligentniejszy bodaj z naszych demoliberałów, Żakowski, pisał niedawno, że od tego, kto zostanie terazprezydentem, będzie zależeć bardzo wiele, jeżeli chodzi o przyszłą sytuację międzypaństwową Polski. Pełna zgoda, z tym że oczywiście mamy diametralnie różne zapatrywania na to, co byłoby dla RP lepsze. Wyróżniłbym trzy drogi, którymi moglibyśmy dziś pójść - przy czym trzecia jest raczej moim postulatem niż koncepcją, za którą stoi dzisiaj jakaś siła polityczna. Aczkolwiek u blogerów znajduję rozrzucone jej zapowiedzi, przesłanki, świadczące o tym, że ma ona pewne ukryte poparcie i być może za jakieś dziesięć lat stanie się wyraźnie obecna w naszym życiu politycznym.

Droga pierwsza jest drogą nacjonalistyczną, popularną wśród naszej prawicy. Oprzeć się na Polsce etnicznej, ściśle unikając współpracy z tymi, z którymi mieliśmy kiedyś na pieńku - RFN, Rosją, Ukrainą (Wołyń!), Litwą nawet. Dopuszczalni sojusznicy wedle tej koncepcji to przede wszystkim Stany Zjednoczone, z bliższych państw - członkowie Grupy Wyszehradzkiej. Jeżeli chodzi o Unię Europejską, to musimy bronić naszej suwerenności w ten sposób, że protestujemy i szukamy pomocy w Waszyngtonie. Patrząc na to wszystko, chce mi się wykrzyknąć: "nie tędy droga! nie idźcie nią!". Dlaczego? Ponieważ opiera się na ignorowaniu rzeczywistości, na wtłaczaniu jej w ramy nacjonalistycznej ideologii. Wedle wspomnianych prawideł przyrodzonego antagonizmu między narodami i "historycznych krzywd" będziemy skłóceni właściwie z każdym państwem bliższym nam geograficznie niż Egipt. Albowiem z każdym naszym sąsiadem, w mniejszym stopniu z każdym tworem politycznym w Europie mamy jakieś rachunki krzywd. Nic oczywistszego w świecie: gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą.

Zaś USA Obamy mają Polskę coraz wyraźniej gdzieś. Waszyngton stawia dziś coraz bardziej na układ z Rosją i ze związaną z nią politycznie Europą zachodnią. To są siły zdolne wesprzeć Amerykę w narastającej wielkiej konfrontacji z Chinami.ChRL jest dzisiaj na scenie międzypaństwowej tym samym, czym były dla swoich czasów Austria w swych złotych latach, Francja Ludwika XIV czy epoki Wielkiej Rewolucji, Prusy Fryderyka Wielkiego, Rosja w latach wojny krymskiej, Niemcy na początku XX w.* - rosnącą potęgą trwożącą wszystkie inne państwa, niemalże w panice montujące koalicję przeciwko potencjalnemu hegemonowi. W obronie równowagi sił mocarstw. Zazwyczaj koalicja potrafiła zbiorowym wysiłkiem zahamować wzrost siły zbyt niebezpiecznej, ale nie - złamać ją, zniszczyć. I co jakieś pięćdziesięć lat historia się powtarzała, z innym głównym bohaterem.

Na podobnym obrazie sytuacji, chociaż bez moich odniesień historycznych i moich historycznych rachub na tradycyjne zwycięstwo Koalicji, opiera się argumentacja Żakowskiego podpierająca koncepcję o charakterze dziś głównonurtowym, koncepcję drogi eurointegracjonistycznej. Według niej powinniśmy złożyć stery naszej polityki w ręce Brukseli (a więc dokonać integracji nie tylko gospodarczej, celnej itd. - ale, mówiąc ostatnie słowo, również ściśle dyplomatycznej).

Dobrze, że jakaś argumentacja istnieje, ale prawdopodobnie czytelnik zauważył już ziejącą w niej wielką dziurę. Po jakiego diabła Polska - nie będąca przecież mocarstwem - ma wspierać obronę mocarstwowej pozycji Rosji, Stanów Zjednoczonych, w mniejszym stopniu wielkich państw Europy zachodniej? Wbrew pozorom, jest na to odpowiedź ze strony eurointegracjonistów. Otóż w zamian za pomoc, co ja mówię, za nieprzeszkadzanie, będziemy mieli gwarancję granic na Odrze i Nysie oraz linii Curzona (nie mówię tego ich słowami), krótko mówiąc Kreml nas nie zje (mając ważniejsze sprawy do załatwienia). Otóż ja mam bardzo niskie zaufanie do tego rodzaju gwarancji, patrząc chociażby na losy wojny o Abchazję i Osetię Południową i stosunek Zachodu do niej. Co prawda Rosja jest daleko, oddziela nas od niej dość szeroki kordon sanitarny byłych republik radzieckich. O linię Curzona właściwie nie musimy się dziś martwić, a jako że właściwie nic więcej nie dostaniemy w wariancie eurointegracjonistycznym (pomijam argument brukselskich pieniędzy, których po zawirowaniach wokół euro może zacząć brakować) - fakty przemawiają już prędzej za splendid isolation i ignorowaniem spraw wielkiego świata. Niezależnie od naszej sytuacji geopolitycznej, która czyni izolację na dłuższą metę niemożliwą. Jeżeli zaś kiedyś Rosja właśnie podejdzie nam pod Bug, kto wie, na ile stosunek Zachodu do nas będzie się różnił od stosunku do Saakaszwilego.

Nareszcie moja wyśniona trzecia droga, mająca pewne punkty styczne z wizją Piłsudskiego i Lecha Kaczyńskiego. Polska powinna stworzyć obóz prochiński i przede wszystkim antyrosyjski, złożony głównie z europejskich republik radzieckich i Grupy Wyszehradzkiej. Przy czym, dopóki ten obóz nie przekształci się w państwo federacyjne, konieczne będą przynajmniej poprawne stosunki z Kremlem, by miało się co śnić po nocach niesfornym litewskim narodowcom i innym osobnikom tegoż autoramentu. Uważam także, że winniśmy w miarę możliwości utrzymywać przymierze z Niemcami, które mają nieco na pieńku z Rosją, odkąd ta zorientowała się, że ktoś tu ją próbuje zdominować gospodarczo. W dalszej perspektywie moglibyśmy na spółkę skorzystać na osłabieniu niedźwiedzia. Chiny uzyskałyby dywersję na zachodzie, a my? Na przykład rynki zbytu na Ukrainie, a także większą niż w UE podmiotowość polityczną, gospodarczą.

Dzisiaj Polacy mają jeszcze opory. Jesteśmy neofitami Zachodu. Nie znajduje zrozumienia fakt, że co innego wspólnota polityczna, co innego kulturalna, co innego wreszcie etniczna. Jak najbardziej da się nawet mieć na pieńku z Zachodem politycznie, a kulturalnie się, powiedzmy, nie schińszczyć. Już prędzej możemy się, utrzymując stan obecny - do szczętu zamerykanizować.

===========

*- czy nie powinienem tu włączyć Niemcy połowy XX wieku, tj. Hitleriadę - sam nie wiem, bowiem wówczas mieliśmy do czynienia raczej z ideologicznymi krucjatami i bezmyślnymi jatkami, niż ze świadomą sztuką polityczną. Dlatego rzecz zaznaczam jedynie na marginesie.

elektryczny
O mnie elektryczny

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka