Elef.Parparim Elef.Parparim
574
BLOG

Prowincjusza jeden dzień w Warszawie

Elef.Parparim Elef.Parparim Polityka Obserwuj notkę 2

 

Po Warszawie krążył przedwczoraj krótki, żołnierski dowcip - z czego składa się defilada wojskowa w Dniu Wojska Polskiego? Defilada w Dniu Wojska Polskiego składa się z defilady właściwej i wędrującego namiotu, którego żołnierze starają się nie zahaczyć.

Z rana świątecznego Warszawa wygląda jak śnięta ryba. Leniwie snują się po niej niedobitki z nocnych imprez, niektóre głodne jak psy obijają drzwi przepisowo pozamykanych dziś sklepów spożywczych. Menele sępią pod Pałacem, a policjanci w srebrzysto-szarym radiowozie, ocknąwszy się, robią rutynową rundkę. Kwiaty pod zdjęciem śp. Andrzeja mocno już nieświeże, ruszony przez wiatr brzozowy krzyż z metalowym prętem w środku żałobliwie wisi nad tlącymi się zniczami, a daktylowa palma na placu de Gaulle'a jak zwykle, dalej nie rodzi kokosów. Długi Nowy Świat opustoszały po samą Starówkę szykuje się na to, co niebawem nadejdzie.

Podobnie jak każdy współczesny pielgrzym, świadomy politycznych potasowań, chciałbym zobaczyć wędrujący namiot. Co prawda tak wcześnie jeszcze nieaktywny, ale działają za to Przekąski i Zakąski. Mizerny kieliszek zmrożonej wódki, tej od Palikota i na cztery rozsieczon śledź z cebulką za dwanaście PLN ożywiają na chwilę ciało i umysł. Pod sceną dla orkiestry wojskowej siedzą już dwaj umundurowani staruszkowie, z wachlarzem orderów na piersiach pozują do zdjęć jakimś śniadym turystom. Inni, dostojnie, o lasce kroczą tam, gdzie wiadomo. W kawiarni Telimena w otoczeniu grupki starszych, nobliwych udziela się już doktor Jan Żaryn: - My przygotowujemy tekst, a wy go wydrukujecie - komenderuje. Kilkanaście lat temu widziałem w Telimenie Rosiewicza, więc czy aby to nie jaka stołeczna Jama Michalikowa dla środowiska? Na Placu Zamkowym wieża babel - oprócz angielskiego, dominuje włoski i melodyjny rosyjski. Rusofonów jest dużo, ale chyba nie w głowie im ruszyć na Żoliborz, bo tamtejsi, jak niesie wieść, lubią sobie dłużej pospać nie niepokojeni. Coraz więcej umundurowanej i smutnej, grobowo patetycznej młodzieży, karnie tupiącej pod różnymi sztandarami, chorągwiami i chorągiewkami. Wokół kilka straganów z żołnierskimi bibelotami i gadżetami. Można przymierzyć hełm i panterkę, wycelować z prawdziwego karabinu. Dziewczęta wdzięczą się do swoich chłopców i kręcą pupkami okryte jakimiś szmatkami w kolorze khaki. Kilka wojskowych pojazdów, dalej prawdziwy czołg i armata. Radocha dla milusińskich, licznie oblegających odświętnie wypucowane rekwizyty. Nic w tym dziwnego, wszak ponoć wojsko to tylko dziecięca fiksacja. Słoneczko podgrzewa. Wreszcie idą ci prawdziwi. Bum, bum, bum! Bam, bam, bam, trzaskają obcasami po bruku, grupkami, każda w innym kostiumie. Zaczyna się teatrum magnum, quasikarnawałowa, śmiertelnie poważna maskarada. Na końcu peletonu wojskowa orkiestra, miejscami niezgrana i fałszująca, ale ogólnie dęta i głośna. Biegnę obok, radośnie podskakując, wśród dzieciarni i cyklistów. Nagle robi się mały zator i ... - Jeeest! - wyrwało mi się mimowolnie. Na rogu ulicy nie pamiętam już jakiej, przy skręcie do Grobu Nieznanego Żołnierza między trasą przemarszu a wojskowymi stoiskami, wybitnie zaburzając korowód, stoi on. Trzymany przez panie. Trzy starsze i jedną w średnim wieku. Od razu można było wyczuć ogromne, naergetyzowane pole, jakie się wokół niego gromadziło. Misternie skonstruowany w językach spis ludzi do utrącenia z triumfalnie skreślonym na czerwono nazwiskiem byłego Ministra Obrony, niechlujnie przylepiona karteczka z napisem "nie czytam Gazety Wyborczej" i "nie oglądam TVNu" oraz informacja o wykładach pod namiotem (18 sierpnia o 18 - spotkanie z Anną Fotygą. Zapraszam w imieniu namiotu. Jak ktoś się wybiera, to niech opisze). Jedna z kobiet zaabsorbowana jakąś emocjonującą rozmową ze swoją rówieśniczką trzęsie się, przez co namiotem lekko telepie. W środku Mariusz Bulski w roli życia. Troszku się podpasł od chwili katastrofy, więc wygląda jak turecki basza. Jego pewna siebie twarz mówi "i chuja mi zrobicie." Kilku aktywistów nerwowo zbiera podpisy. Jacyś dwaj panowie o sino-krasnych nosach w patriotycznym amoku biegają w te i nazad. Paniusie trzymające się pod łokcie oceniają kto Żyd, kto inna kanalia. Nie oszczędzają nawet maszerujących. Jacyś cykliści wyraźnie wkurzeni - co oni tu robią, przecież łamią prawo i porutę nam robią przed obcokrajowcami - skarżą się porządkowemu. Porządkowy łypie okiem, ale przezornie milczy. Wjeżdżają konie. Kawalerzystom trudno utrzymać szyk. Fioletowe otoczki i piki na sztorc sprawiają, że grupka za mną wpada w euforię, zaczynają klaskać jak na stadionie, płosząc zwierzęta, w wyniku czego uprószona ulotkami agencji towarzyskich warszawska ulica zostaje przyozdobiona dodatkowo, wonnymi końskimi pączkami. Daję się porwać ciżbie. Wlewamy się na Plac Piłsudskiego. Uroczysta odprawa, apel poległych, bęben, drętwe mowy - nuda jak cholera. Dzieci jęczą. Na szczęście - obok w pasażu działa fontanna. Można się pobawić wytryskującymi z podłoża strugami. Bach!, bach! czy to burza? Nie, to tylko haubice walące z kalichlorku dezorientują najmłodszych. Na tyłach grobu, w Ogrodzie Saskim zabawa w najlepsze. Wojsko przygotowało sporo atrakcji. Jeszcze gdyby dowieźli grochówkę, to byłaby pełnia szczęścia. Jacyś panowie, rozglądając się podejrzliwie, łykają chyłkiem z piersiówki, niestety, oficjalnie nie można. Spacerek między wozami z telewizji. Przemysław Babiarz z błyskiem w oku i uśmiechem a la Przemysław Babiarz wysłuchuje swojego rozmówcy, a goście w ciemnych okularach i garniturach rozpychają tłum, bo za chwilę na sygnale przejedzie tędy kawalkada limuzyn. Z jednej pomacha do nas tajemnicza dłoń należąca do pani w niebieskim wdzianku. Niestety, twarzy nie widzę. Gawiedź bije brawo. To już koniec? Jeszcze tylko koszerny falafel przy synagodze Nożyków na Twardej, tramwajem pobyczyć się nad Wisłą i wieczorek na Chmielnej w jednej z tamtejszych knajpek. No, i na uwieńczenie dnia Marek Migalski. W siwej marynarce, charakterystycznie przygarbiony, ze spuszczonym wzrokiem, przez nikogo nie niepokojony, samotnie zmierzający Chmielną. W przejściu podziemnym, pod Marszałkowską, przyjmie pogardliwą minę rzuconą mu przez ulicznego grajka i uda się w stronę Pałacu Kultury. Chwilę odprowadzę go wzrokiem licząc na to, że powtórzy wyczyn Ryszarda Ochódzkiego, a następnie ruszę w stronę Centralnego, by kolejnych kilka godzin spędzić na  korytarzu zatłoczonego do granic możliwości pociągu do Szczecina ...

I am a Nasturtium What Flower Are You?  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka