Kiedy myślę o bliskich mojemu sercu libertarianach/wolnościowcach/anarchokapitalistach etc, którzy upatrują nadziei w realizacji swoich (i moich równeż) wolnościowych ideałów, czy to przy PO (w węższym, polskim zakresie), czy to przy eurolewactwie (a może od elekcji Obamy należałoby mówić o global-lewactwie?), to przypomina mi się historia Dekretu o Ziemii.
Dla młodszych odrobinę przypomnienia.
Gdy losy bolszewików ważyły się (się następujące po czasowniku brzmi dla mnie bardziej wschodnio), Lenin wydał Dekret o Ziemii, w którym nadawał rosyjskim chłopom ziemię przez nich uprawianą. Było to posunięcie czysto koniunkturalne - Lenin w ten sposób chciał zyskać chłopów przychylność, a także skłonić walczących w carskich oddziałach chłopów do dezercji.
Posunięcie okazało się trafne. Chłopi uwierzyli w szczerość uwłaszczeniowych i prowolnościowych intencji bolszewików i przeszli na ich stronę. Gdy tylko bolszewicy uzyskali władzę i umocnili się przy niej, natychmiast przystąpili do kolektywizacji, czyli poodbierali chłopom uprzednio nadaną ziemię i pozapędzali ich do kołchozów.
Takie właśnie wspomnienie towarzyszy w mojej głowie myślom o wolnościowach szukających powiększenia zakresu wolności przy lewakach.