Zawsze to przyjemnie złapać lewaka ze spuszczonymi gaciami. Jednakże gdy zamiast kosztownych zabiegów majacych lewaka ze spuszczonymi gaciami przyszpilić, to sam lewak w ferworze swej gorączki za pasek chwyta, klamrę wraz z rozporkiem rozpina i nogawki ze świstem po wychudzonych goleniach spuszcza, a to w dodatku w pełnym przeświadczeni, iż bynajmniej się nie ośmiesza, tylko prestiżu tym nabywa, to moja schadenfreunde nadyma się wówczas do galaktycznych rozmiarów.
Nie wiecie o czym piszę? - to proszę sięgnąć do "Samolubnego genu", rozdział 7 - Planowanie rodziny. Jest to jeden z mniejszych objętościowo rozdziałów - 13 stroniczek z ogonkiem zaledwie. Istotne jest, iż Dawkins "Samolubny gen" pisał w apogeum przeludnieniowej histerii. Dla młodzieniaszków wyjaśnienie, że to to samo, co obecnie globalne ocieplenie, czy efekt cieplarniany - sojusz pożytecznych idiotów i cyników robiących na tym szmal, polany sosem naukowizmu podawany w akompaniamencie medialnej histerii wieszczącej nieuniknioną aplokalipsę ... chyba, że pozwolimy jej zapobiec jajogłowym i politykom, za odpowiedni szmal oczywiście. I proszę mnie nie lapać za słówka - ja tu nie zabieram zdania w kwestii czy globalne ocieplenie ma miejsce, czy też nie, takoż i efekt cieplarniamy. Ja tylko jestem przekonany, że ci którzy głośno o tym krzyczą nie robią tego bynajmniej w celu zapobieżenia spodziewanym kataklizom. Wczoraj krzyczeli o przeludnieniu, ale stało się ono passe, reporterzy przestali przychodzić na konferencję, fundacje przestały dawać granty, temat wybrzmiał, obejrzał się, więc dziś podchwycili globalne ocieplenie, bo z eksploatowania akurat jego jest dobra kasa. Jutro będą zapobiegać kolejnemu nieuniknionemu kataklizmowi itd.
Ale dość dygresji. Dawkins, jak się nietrudno domyśleć, niodrodnym synem swojej epoki jest, więc do Samolubnego genu wyznanie przeludnieniowej wiary wpleść musi, żeby swoi wiedzieli, że jest swój, a ci co nie wiedzą, co myśleć, żeby się swojej poznawczej niepewności pozbyli. Ładny kawałek rozdziału 7-go poświęcony jest malowaniu Apokalipsy wg nieświętego Dawkinsa - a to, że za 500 lat ludzi w Ameryce Łacińskiej będzie tyle, że będą musieli stać koło siebie w ciasnym szpalerze, a to, że za 2000 lat cały wszechświat nas nie pomieści itd, itp. Historyjki, jak z odkryciem szachów, kiedy to odkrywca poprosił za zapłatę jedno ziarenko ryżu na pierwszym polu, dwa na drugim, 4 na trzecim i tak dwa razy więcej na każdym kolejnym. Gdy zaś nas Dawkins już postraszy to oczywiście nie porzuca nas w trwodze nieutulonej, tylko wskazuje świtlistą drogę uniknięcia nieuniknionej katastrofy - regulacja urodzin: Nie uszło zapewne twojej uwagi, że wyliczenia te są jedynie teoretyczne! (Te apokaliptyczne) W rzeczywistości tak się nie stanie z kilku praktycznych powodów. Ich nazwy to głód, epidemia i wojny l u b t e ż (wytłuszczenie w oryginale), jeśli dopisze nam szczęście, kontrola urodzeń. Dawkins nie pozostawia alternatywy - albo pozdychamy w wyniku wojen, zaraz i głodu, albo kontrola (na początek) urodzeń.
Następnie zaś Dawkins powraca do głównego wątku swojej książki (już sięga do paska) i z kolejnej strony zachwala wyjaśnienia samolubnogenowe nad doborogrupowym. To w ogóle sprawia wrażenie jakiejś kłótni kochanków, bo 99% obserwacji jest zgodnych, ale dziś nie o tym - nie przeciągajmy nastroju. Podczas zachwalania Dawkins coraz bardziej się nakręca i najwyraźniej zapomina co dopiero był napisał (i przepuścił przez kilka w wznowień) i przebąkuje najpierw nieśmiało, że niekiedy populacje dzikich zwierząt pozostają w przybliżeniu stabilne, zachowując podobne tempo narodzin i zgonów,acz z z odruchowym prostowaniem się: Dzikie zwierzęta prawie nigdy nie umierają ze starości: głód, choroby lub drapieżniki dosięgają je na długo przedtem, nim staną się naprawdę stare, czyli znów opowiada bajeczkę o bezalterntywności wojen, głodu, chorób - podobnie, jak w przypadku homosapiensów. Następnie angażuje się w bardziej absorbujące starcie z Wynne-Edwardsem (Wynnem i Edwardsem?), któremu młóci korpus posiłkując się rozwinięciem tez Lacka. Starcie jest najwyraźniej tak absorbujące, iż w zgubnym poczuciu ulgi Dawkins spuszcza spodnie nie zdając zapominajac chyba, iż wciąż jest na wizji: Jest faktem dobrze udokumentowanym, że nadmierne zagęszczenie powoduje czasem obniżenie przyrostu naturalnego. (...) W jedym z eksperymentów umieszczono myszy na wolnym powietrzu w zamknięciu, przy obfitości pokarmu i pozostawionej swobodzie rozmnażania się. Populacja rozrastała się do pewnego momentu, po czym stabilizowała się na pewnym poziomie. Przyczyną tego okazało się obniżenie płodności samic wywołane nadmiernym stłoczeniem; miały mniej potomstwa. Zjawiska tego typu często bywały opisywane.
(przerwa na wybrzmienie echa)
I co? I nic. Czy taka obserwacja prowokuje Dawkinsa do złagodzenia swojego wcześniej wyłuszczonego stanowiska o bezalternatywności dla kontroli urodzeń, czy zapładnia jego umysł do pogodniejszego spojrzenia w przeszłość, że skoro byle głupie myszy mają mechanizmy regulowania liczebności populacji i to bez wojen, chorób, głodu, to może i my ludzie również? Że wcale nie potrzebujemy troszczących się (troską czapli przenoszącej ryby z wysychającego stawu, z bajki Biskupa Krasickiego) o przeludnienie Dawkinsów.
Na zakończenie mały bonus - przykład typowo lewackiej nowomowy: Rozdział ten zamyka się wnioskiem, że poszczególni rodzice (zwierzęcy NeG) prowadzą planowanie rodziny. Jednak ograniczenie przez nich swojej rozrodczości ma na celu jej optymalizację, a nie dobro ogółu. Tak, tak - to ten ton kierowników kuli ziemskiej pokroju Dawkinsa, czy pomniejszych, ale za to naszych rodzimych Quasich, Mtwapów, Cyncynatów i innego jajogłowego pomiotu który wie lepiej jak ten świat powinien wyglądać i którzy odruchowo bredzą, że optymalizacja życia rodziny stoi w opozycji do dobra ogółu.
--
2008.10.01
NeG
Inne tematy w dziale Polityka