Piotr-Slowinski-elGuapo Piotr-Slowinski-elGuapo
60
BLOG

Entuzjazm zamiast strachu, czyli co jest z tymi globalwormami?

Piotr-Slowinski-elGuapo Piotr-Slowinski-elGuapo Polityka Obserwuj notkę 6

Tak, tak - wOrmami, a nie wArmami.

Przyglądając się globalwormom uderza pewna intelektualno-emocjonalna sprzeczność, a mianowicie, iż snuciu przez nich katastroficznych wizji nie towarzysz ich emocjonalny odpowiednik - strach, pokora, zaniepokojenie, zatroskanie. Przecież lada co mamy wyzdychać, a oni nie wydają się wcale ani odrobinę bać (w przekonujący, a nie ostentacyjny, sposób), nie pogrążają się w coraz większym strachu, jeśli już to tylko w wystudiowany, wyćwiczony dla medialnych potrzeb sposób. Oni się zwyczajnie nie boją, zamiast tego z ich zachowania i tekstów przebija tłumiony, ale czyściuteńki entuzjazm, rozpierająca radość, euforia. Jak to możliwe, że katastrofa wzbudza euforię? Możliwe, możliwe. Byli już w historii podobni - komuniści, którzy zachowywali się analogicznie. Jak kania dżdżu poszukiwali katastrofy i to koniecznie w skali makro, aby móc rzucić się do jej rozwiązywania. Dla komunistów takim katalizatorem były zagadnienia społeczno-gospodarcze, to globalwormów jest to ekologizm. Różne obszary, ale charakter preferowanej przez obu terapii analogiczny - totalitarne ograniczenie wolności, skoncentrowanie władzy w rękach ich, którzy czują się predestynowani do uleczenia świata, kontrola, kontrola i jeszcze raz kontrola. Ciekawe kiedy zaczniemy słyszeć o wprowadzeniu dyktatury ekoletariatu.

Oni są takimi nieco łagodniejszymi podpalaczami rzucającymi się do gaszenia roznieconego przez siebie pożaru. Łagodniejszymi, bo zamiast samemu go rozniecać, potrzebują znalezienia jakiegoś zewnętrznego punktu zaczepienia. Można by rzec, że nie powodują wypadków drogowych, by móc się pochwalić swoimi umiejętnościami niesienia pierwszej pomocy, tylko uporczywie patrolują ulice, by na takowy natrafić, zaś czasem niecierpliwość popycha ich do wywlekania z samochodów po nieznaczącej stłuczce byle zadraśniętych uczestników kolizji i traktowania ich skaleczeń defibrylatorem. Jest jakieś psychiczne schorzenie polegające na celowym utrzymywaniu zależnych od siebie osób w stanie chorobowym, aby móc na nie wylewać swoje oceany opieki i troski. Oni na to coś cierpią, tylko w odpowiednio łagodniejszej formie oczywiście. Ci naiwni oczywiście, bo dziś o niech, a nie o cynikach piszę.

A więc szczytują, że sytuacja dojrzewa,  ze w końcu są tak blisko, że są tuż, tuż..., żeby temu obrzydliwemu i podejrzanemu z definicji przemysłowi i tym przygłupokowatym (w najlepszym, a faszyzmogennym, w gorszych) ludkom założyć wędzidło na twarz! Przecież de facto oni się ani odrobinę nie boją, dlaczego by mieli - przecież są niewierzący, więc ich horyzont sięga kilkudziesięciu lat najdalej, a przez tyle lat to nawet gdyby przyszło 1000 atletów i każdy zjadłby 1000 kotletów i pierdzieliby oni CO2 przez 1000 lat, to nie zaceodwują nas - taki to wielki świat. Entuzjazm od nich bijący dowodzi, iż poszukiwania czy to CO2, czy wcześniej katastrofy z powodu dziury ozonowej, czy przeludnienia, czy nawet i zasrania przez konie Paryża przez ich protoplastusiów, to najzwyklejsza racjonalizacja ich nadziei, ich chęci, że w końcu znajdą archimedejski punkt przyłożenia, którym podniosą Ziemię. Przestraszą, a nie podniosą de facto. Przestraszą i ogłupią tak, że otępiały ludek odda im się w pacht dobrowolnie, że pozwoli się sobą opiekować, da sobą rządzić, że ten cały spontaniczny burdel śmierdzący nieokiełznaną, nieprzewidywalną wolnością w końcu - daj Leninie - zostanie uregulowany, poprzycinany, wymodelowany, pourabiany jak trzeba i przez kogo trzeba. Tyle lat starań, tyle wysiłków - próbowali z przeludnieniem, później z dziurą ozonową, przełamywanie prze ich praszczurów precedensu z (pardon my french) - zasraniem Paryża już w poprzednim stuleciu. I oto po wszystkich tych wysiłkach mają poczucie, że tym razem już są w ogródku, już witają się z gąską. Lud jest dostatecznie ogłupiały, naiwny, a przede wszystkim ma dostatecznie pełną michę, żeby nie zwracać uwagi, że jakieś uprzęże mu się instaluje. Politycy też trzymają się właściwej strony, bo przecież widzą dla siebie doskonałą okazję do rządzenia, przydzielania limitów, negocjacji, stawiania sprawy na ostrzu noża i znajdowania w ostatniej chwili ratunku dla swoich drogocennych wyborców, odpowiednio nakręconych przez doskonale sytuujące swój interes media, bo przecież zgoda (z rządzącymi) buduje, a niezgoda rujnuje.

Ja zaś wolę umrzeć wolny, choćby i ugotowany przez Słońce, niż żyć w ich cudownym totalitarnym, naukowo regulowanym i wajchowanym w jedynym właściwym kierunku świecie. Smaczniejszy mi na wolności chleb, niźli w niewoli frykasy.

-- 
11 XII 0x7D8
NeG

Długoletni durny kuc po powrocie na ziemię.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka