(3)
Oczywiście nie wiemy z góry z absolutną pewnością, czy przeciwnikom te ich 4 kiery na pewno idą (a do tego czy oni umieją je wygrać!), nie wiemy też dokładnie, za ile polegniemy na te nasze obronne 4 piki.
Po prostu musimy wyciągać wnioski, szacować szanse i podejmować statystycznie trafne decyzje, co na długi dystans doprowadzi do możliwie wielu wyników korzystnych a możliwie niewielu niekorzystnych.
Jak ktoś lubi rachunki, to może sobie przy tym pomagać obliczaniem "wartości oczekiwanej" danego zagrania (np. zalicytowania 4 pików) i porównywaniem z wartością oczekiwaną jakiejś innej decyzji (np. spasowania na 4 kiery wroga). Nie chcę zamulać, ale na życzenie Czytelników podam prosty wzór, jak się to liczy. Podobny, jak dla oceny możliwych decyzji w ekonomii i w okolicach.
(4)
A teraz wyobraźmy sobie, że podejmujemy decyzję o obronie i licytujemy te nieszczęsne 4 piki, licząc, że wpadniemy niezbyt drogo. Ale niestety, karty u przeciwników leżą parszywie i wpadamy za 800. Spora strata. Partner sinieje i robi nam ciężkie wymówki, że on taki głupi i narwany nie jest i jeszcze nigdy w życiu nie zalicytował kontraktu, który zakończyłby się wpadką za 800!
Przyjmijmy, że mówi prawdę. Jak na to zareagować?
Jeżeli to nasz partner stały lub perspektywiczny, to wyjaśniamy mu spokojnie, że ktoś, kto NIGDY nie wpadł za 800, po prostu zaprzepaścił mnóstwo szans na opłacalne obrony!
Gdyby bronił częściej, to owszem, raz na jakiś czas, przy wyjątkowo złośliwych układach, wpadałby za 800, ale za to wielekroć więcej razy - przy wszystkich układach choć trochę bardziej przychylnych - wpadałby taniej, a czasem znacznie taniej.
(5)
Analogicznie z sytuacjami, kiedy bronimy i wpadamy wprawdzie za niewiele, ale ta broniona przez nas końcówka przeciwnikowi nie szła, czyli zamiast zapisać sobie za wpadkę wroga to my daliśmy wrogowi zapisać za naszą wpadkę. A partner wyrzuca nam, że zabawiliśmy się w pogotowie ratunkowe i wygraliśmy wyścig o wpadkę.
Znowu - jeżeli partnerowi NIGDY się nie zdarzyło wygrać takiego wyścigu, to oznacza, że bronił zbyt rzadko!
(6)
Za podejmowaniem obrony przemawia jeszcze jedno - niekiedy role się mogą odwrócić, i ze ściganej zwierzyny to my przekształcimy się w myśliwego, np.:
(a)wskutek szczęśliwych układów, błędu wistowego przeciwnika etc., oraz rzecz jasna naszej genialnej rozgrywki, taką zalicytowaną w obronie końcówkę po prostu wygramy, i to prawdopodobnie z kontrą! A bywa w takich razach, że w ślad za tym wygramy też kilka następnych rozdań w efekcie kryzysu w obozie wroga!
(b) przeciwnicy ocenią, że nasza obrona jest tania, czyli dla nich nieopłacalna, albo wręcz, że my możemy wygrać te nasze 4 piki, i zalicytują jeszcze 5 kierów - czy to w nadziei, że to się jeszcze da wygrać, czy też w mylnie podjętej obronie..
Reasumując to, co powyżej - nasze podtrzymanie licytacji stwarza przeciwnikowi nową sytuację wyboru, a tym samym - szansę pobłądzenia czy to w dalszej licytacji, czy to na wiście. Szło im równo 4 kiery, czyli 10 lew. Zaryzykowaliśmy wpadkę na 4 piki (być może nawet dużą, czyli nieopłacalną). Ale wskutek dynamizmu naszej licytacji przeciwnik ocenił to inaczej i zalicytował jeszcze 5 kierów, które już mu nie szły. Czyli przeciągnęliśmy wroga na poziom 5 i to on wygrał wyścig o wpadkę! Notujemy plusy zamiast zapisać to czy tamto in minus!
Ale uwaga - żeby do tego mogło dojść, przeciwnikom trzeba dać tę szansę, wykupić ten los, jak o to prosił Pan Bóg znanego z anegdoty Icka.
Czyli w sytuacjach niepełnej wiedzy po obu stronach, w pewnych rozsądnych granicach warto i trzeba licytować wyżej, i w ogóle grać z wykalkulowanym, ale dość wysokim ryzykiem, niekiedy nawet bezczelnie skacząc przeciwnikom do gardła.
Przeciwnicy, postawieni w trudnej sytuacji decyzyjnej mogą ciężko pobłądzić.
Jak mawiał Janusz Korwin Mikke, brydżysta swego czasu bardzo dobry (choć nie aż wybitny!), za to wybitny felietonista brydżowy:
"ŁAJDACES FORTUNA IUVAT"
(7)
Wspomniałem powyżej, że stałemu lub perspektywicznemu partnerowi trzeba czasem to czy tamto wytłumaczyć.
Ale chcę tu podkreślić 2 rzeczy:
(a)Tego rodzaju edukacyjne dyskusje warto podejmować wyłącznie ze stałym lub perspektywicznym partnerem. I to najlepiej nie podczas gry, a dopiero podczas spaceru z powrotem do domu lub przy jakiejś innej okazji. Podczas gry unikamy krytycznych uwag. Przegrał, bo grał jak koń? Przecież nie robił tego nam na złość. Po prostu w tym momencie nie umiał lub nie dał rady lepiej, chociaż pewnie chciał.
"Bad luck, partner!" i podnosimy karty do następnego rozdania.
Dyskusja w czasie gry nie doprowadzi do poprawy jej jakości. Nasze nauki spowodują po stronie partnera (i naszej czasem też) najpierw stres, a dopiero później refleksję. Czyli chwilowo pogorszą jego koncentrację, a dopiero kiedyś później - ewentualnie - podniosą jego kwalifikacje.
Tak więc w czasie gry przyjmijmy, że partner zagrał najlepiej jak umiał!
Możemy i pewnie powinniśmy zadbać, żeby nauczył się więcej, ale nie uczmy go akurat na polu walki!
Trzeba też bardzo dbać o pielęgnację i ochronę ego partnera, ergo ten nasz kaganek oświaty powinien mu świecić, a nie przypalać skórę. Przecież nie chodzi nam o to, żeby partner następnym razem starał się tylko panicznie uniknąć popełnienia błędu. On ma grać po to, żeby wygrać, a nie po to, żeby się nie narazić na naszą krytykę.
Jeżeli zaś ten nasz stały lub perspektywiczny partner okaże się mimo wszystko odporny na racjonalne argumenty.... no cóż, wtedy trzeba poważnie przemyśleć, czy aby na pewno trafny jest ten przymiotnik ("stały" lub "perspektywiczny") obok wyrazu "partner"...
(b)Tym bardziej trzeba i należy zmilczeć nawet gruby błąd, jeżeli gramy z przygodnym partnerem. Tu nie ma już konstruktywnego sensu wdawać się w całą dyskusję, ani teraz, ani nawet później!
Powtórzę: u "pouczanego" najpierw idzie stres, a dopiero później refleksja i korekta. No więc po co mamy denerwować gościa, który jeszcze przez chwilę będzie siedział vis a vis nas, i za którego błędy popełnione w okresie zestresowania będziemy płacić. Dobijemy go psychicznie, to dzisiaj, od razu dostawi kolejnego i kolejnego kalafiora.
A poziom jego gry w dłuższej perspektywie nas wcale nie interesuje. Po co za darmo uczyć lepszej gry kogoś, kto nie będzie naszym przyszłym partnerem, ale może być naszym przyszłym przeciwnikiem? !
(8)
Już chyba ostatnie spostrzeżenie pod rozwagę (na dzisiaj):
Wyobraźmy sobie, że gramy na pieniądze w przygodnym kółku, gdzie jest jeden słaby gracz, a trzech pozostałych, w tym my, prezentuje wyraźnie wyższe umiejętności. Jak to wpływa na strategię, tzn, na decyzję podejmowane w konkretnych konfiguracjach i konkretnych rozdaniach?
(a)Chwilowo los posadził nam vis a vis tego nieszczęsnego drewniaka. Przeciwnicy licytują te swoje opisane wyżej 4 kiery na robra. Pewnie im idzie i zapiszą 620. Mam obronę 4 pikami, pewnie za 500, a może nawet taniej. Czyli obrona opłacalna: 500 zamiast 620. Ale czy na pewno?
Pomyślmy o dalszych perspektywach. Zalicytowaliśmy te 4 piki i zapisaliśmy przeciwnikom te "opłacalne 500". I co dalej, jakie są widoki na odrobienie tego i na wygranie czegokolwiek w kolejnych rozdaniach z tym drewniakiem naprzeciwko?
Mogliśmy spasować na 4 kiery, szybko i higienicznie przegrać robra za 10 dużych punktów, co było w praktyce najniższym możliwym wymiarem kary, a tak - naszą "opłacalną obroną" przedłużyliśmy sobie właśnie szansę na dalsze pasztety, wyprodukowane przez naszego aktualnego pożal się Boże partnera! Albo i przez nasze własne "opłacalne obrony" w nadziei na coś, co i tak było prawie niemożliwe? Ze 3-4 takie "opłacalne" obrony, jakaś głupota naszego partnera, a na koniec i tak ta prawie nieuchronna dograna przeciwników, i co - za tego niewygrywalnego robra trzeba zapłacić 3-4 razy więcej...
Wniosek: kiedy gramy w parze z najgorszym, wyraźnie odstającym graczem, najważniejsza jest minimalizacja strat. Nie opłacają się więc nawet dość sensowne obrony. Krótki rober, najmniejszy wymiar kary. Jeżeli po drodze coś możemy wygrać, w sensie dodatniego zapisu, to naturalnie bierzemy, bo po to nam Pan Bóg ręce dał, ale nie przedłużamy tej niebezpiecznej zabawy! Następne 2 robry zagramy z dobrymi partnerami, a ten facet będzie pracował na nasze korzyści. Po co to odwlekać?!
Że co, że to nieuczciwe, bo pozbawiamy frajera vis a vis szans na osiągnięcie sensownego wyniku?
Po pierwsze, ten facet jest dorosły. Z dziećmi przecież na pieniądze nie gramy.
Po drugie, azaliż jestem stróżem brata mego? Toż ja jego nie oszukuję, co jest do wzięcia dla nas obu, to biorę, ja tylko unikam nadmiernych ofiar i poświęceń dla ratowania czegoś, czego najprawdopodobniej uratować i tak by się nie dało. No bo, po trzecie, czy faktycznie są realne szanse, że ten facet w długim dystansie coś by wygrał? Wątpliwe...
(b)I odwrotnie, kiedy gramy z najlepszym partnerem w danym towarzystwie, warto podjąć nawet lekko nieopłacalną obronę, bo przedłużanie gry w tej konfiguracji to zwiększanie szans na nasze sukcesy w kolejnych rozdaniach, rekompensujące tę chwilową stratę.
Potwierdza się więc stareńka zasada, że lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć.Ba - okazuje się, że może ona nawet mieć korygujący wpływ na matematyczne kalkulacje...