Z góry zaznaczam że nie jestem ani specjalistą od Europy wschodniej ani od spraw międzynarodowych więc poniższy tekst należy w całości do popularnego ostatnio gatunku wróżbiarstwa politycznego. Tym niemniej czytając liczne relacje informacje i analizy dotknął mnie pewien spójny obraz całego przedsięwzięcia. Ot, taka sobie bajeczka.
Jest faktem że Rosjanie potrzebują drogi lądowej na Krym. Zwłaszcza że podobno mają tam zamiar umieścić albo już umieścili broń A. Pomijając nawet aspekt ekonomiczny - nie mogą sobie pozwolić na to że w zimie z powodu złej pogody strategiczny półwysep choćby na kilka dni zostanie odcięty od świata. Pytanie o atak na Mariupol jest więc raczej z gatunku kiedy i jak niż czy i dlaczego. (Nie znam się na tym ale zaryzykuję twierdzenie że główne natarcie pójdzie raczej od strony Krymu niż zbuntowanych republik - okrążenie miasta gwarantuje sukces, atak ze wschodu niekoniecznie).
Od jesieni liczne źródła mówią że atak jeśli ma być skuteczny powinien nastąpić wczesną wiosną. Można było o tym przeczytać nawet tu na salonie. Ostatnie "przecieki" wskazują na początek kwietnia.
Zapowiedziane dzisiaj dostawy broni z USA nie mają szansy nic zmienić - dają natomiast Rosji wygodny pretekst do oficjalnego włączenia się w konflikt. "USA i Polacy" są po stronie ukraińskiej to my wkraczamy żeby wspomóc zbuntowane republiki.
Nieustannie pojawiają się informacje o kolejnych czołgach/transportach wojska i broni przekraczających granice Ukrainy (mimo rozejmu).
Armia Ukraińska jest pogrążona w całkowitym marazmie. Albo prezydent nad nią nie panuje albo też nie zamierza jej do niczego użyć. W takim przypadku jednostki ochotnicze takie jak Azow są wprost przeznaczone na rzeź w przypadku ewentualnej eskalacji walk.
Mimo że Polska jest najbardziej przychylnym Ukrainie sąsiadem (co jest kluczowe w przypadku prawdziwej wojny) obóz prezydencki zintensyfikował ostatnio odwoływanie się do antypolskich "bohaterów" i uderzających w Polskę działań propagandowych - jakby obliczonych na zniechęcenie polskiej opinii publicznej.
Wszystkie powyższe kawałki układanki dają się moim zdaniem złożyć w taki obraz:
Wojna w kwietniu. Ukraina prawie bez walki oddaje wschód, drogę na Krym, Odessę, dostęp do morza. Pozostałe kadłubowe państewko staje się rezerwuarem taniej siły roboczej dla Niemiec i dotychczasowych ukraińskich oligarchów. Naturalne w takim przypadku ciążenie Ukrainy i Ukraińców ku Polsce zostaje zatrzymane przypomnieniem wypadków na Wołyniu i nakręcaniem spirali nienawiści między Polakami a Ukraińcami. Polacy tracą dla Ukraińców sympatię, Ukraińcy wolą pracować w Niemczech niż w Polsce, władze kadłubowej Ukrainy "zapominają" o wrogu na wschodzie (z którym łączą oligarchów liczne interesy) i podbijają bębenek. Niedługo potem wchodzi na ekrany polskich kin film Smarzowskiego...
* * *
Do tej pory nie miałem specjalnych sukcesów w przewidywaniu wydarzeń polityki międzynarodowej (poza oczywistymi), mam nadzieję że i tym razem zupełnie nie pojmuję co tam się tak na prawdę dzieje...
e.