Długo zastanawiałem się, czy o tym pisać, w końcu jeden ma dłuższego, inny krótszego i nic z tego nie wynika, bo życie toczy się dalej.
Przyznam, że kiedy już powziąłem decyzję o pomiarze, a sprawa jest przecież delikatna, miałem z metodologią nie lada problem.
Czy mierzyć w pozycji stojącej, czy leżącej, ma przecież ogromne, znaczenie dla wyniku pomiaru.
Uznałem wreszcie, że stojąc wygląda dostojnie i ropoczałem pomiar.
Tu znów pojawił się klopotek, bowiem ze spuszczoną główką dawało nieco mniejszy wynik końcowy, a utrzymanie jej w górze nastręczało znów odrobinę trudności.
Wreszcie chwyciłem go jedną ręką, oczywiście ostrożnie, zdając sobie sprawę z jego delikatności i począwszy od ogonka, aż do pyszczka wyszło mi, że ma 46 centymetrów długości.
Mój kot, choć lekko skonsternowany zniósł pomiar dzielnie, a dokonałem go tylko dlatego, że od dawna miałem wrażenie, że nie rośnie, choć jest jeszcze młody. Teraz zmierzyłem i powtórzę za jakiś czas w celu porównania. Skurczyć się chyba nie skurczy?
Ciekawe, czy w Wigilię powie mi coś na ten temat?