Jan M Fijor Jan M Fijor
111
BLOG

Przewidziałem katastrofę

Jan M Fijor Jan M Fijor Polityka Obserwuj notkę 11
     Ktoś, kto tak jak ja miał już kontakt z hiszpańskim przewoźnikiem, mógł wczorajszą katastrofę samolotu Spainar przewidzieć.   

      Są takie linie lotnicze, o których wiem, że na pewno nigdy nimi drugi raz nie polecę.

      Mój prywatny ranking najgorszych przewoźników ustawiam wyłącznie w oparciu o doświadczenia osobiste. Na czarnej liście miałem niegdyś Eastern Airlines w USA (nie istnieje od prawie 20 lat), mam na niej wciąż Aeroflot, Air India, Alitalia, większość linii afrykańskich, ekwadorską Tame i kilku innych przewoźników z Ameryki Łacińskiej oraz bohatera wczorajszych newsów, hiszpański Spanair. Gdyby nawet któraś w tych linii gwarantowała jedyne połączenie na danej trasie, wolałbym zrezygnować z podróży niż ryzykować jej usługi. Z każdą z nich łączy mnie bowiem jakieś burzliwe przeżycie - czy to płonący silnik (Air India), czy poważne awarie (Eastern Airlines i Aeroflot), najczęściej jednak wyjątkowo niechlujny serwis, wielogodzinne opóźnienia, brud, złe traktowanie, zniszczony czy zagubiony bagaż. Tak się bowiem składa, że linia, która pozwala sobie na złe traktowanie swego najcenniejszego aktywu, jakim są pasażerowie, równie źle, a może nawet gorzej traktuje swą załogę i sprzęt. Wypadek czy katastrofa jest tylko kwestią czasu.

      Zły serwis prowadzi do spadku popytu na usługi linii, co z kolei powoduje spadek rentowności i trudności finansowe. Tym większe, im większa jest konkurencja. Dlatego nie zdziwiłem się, kiedy kilka tygodni temu dowiedziałem się, że zajmujący jedną z czołowych lokat na mej czarnej liście, Spanair, którego przed bankructwem uchronił skandynawski monopolista, SAS przeżywa trudności finansowe. (N.b. podobne trudności przeżywa Alitalia, Air India, Aerofłot i LOT). Wszystko się zgadza – pomyślałem, czując że wkrótce usłyszymy na temat tej linii więcej złych nowin. Nie czekałem długo. 20 sierpnia 2008, samolot Spanair rozbił się na lotnisku Barajas w Madrycie, zabierając ze sobą życie 153 pasażerom, którzy być może nie mieli okazji przetestować przewoźnika wcześniej, albo nie prowadzili – jak ja – swej czarnej listy.

 

     Wprawdzie nie znane są jeszcze oficjalne przyczyny katastrofy, nie wykluczone jednak, że był to...sabotaż ze strony związków zawodowych, które wysysają krew także m.in. z Alitalii czy LOT-u. N.b. katastrofa miała miejsce na kilka godzin przed zapowiedzianym przez związek zawodowy, strajkiem liczącego 3000 osób personelu lotniczego Spanair. Ewidentny był też błąd pilota, który dwukrotnie - drugi raz jak wiadomo z fatalnym skutkiem – usiłował podnieść do lotu maszynę, która się do lotu z przyczyn technicznych nie nadawała; dwa zawory na froncie feralnego MD – 82 były przegrzane. To można było przewidzieć, tym bardziej, że nie tak dawno ów MD 82 miał przymusowe lądowanie z przyczyn technicznych na Wyspach Kanaryjskich.

   
        Trafiłem pod te hiszpańskie skrzydła za pośrednictwem LOT i Lufthansy, która ku mojemu zdziwieniu zaprosiła Spanair do swego sojuszu lotniczego, Miles and More. Ostatni odcinek podróży służbowej z Warszawy do Alicante odbyłem właśnie na pokładzie tego drugiego co wielkości przewoźnika Hiszpanii. Co prawda doleciałem na miejsce, i z powrotem, cały i zdrowy, podróż ta ujawniła wszelkie możliwe bolączki hiszpańskiej awiacji.

        Wskutek opieszałej kontroli paszportowej, trwającej ponad trzy godziny, mimo iż większość odprawianych posiadała paszport UE, samolot nie odleciał na czas. Skorzystały z tego skrzętnie służby kontrolne, które z pasją jakiegoś sadysty przesuwały termin odlotu przez ponad dwie godziny. Po starcie opóźnionym łącznie o ponad 4 godziny nie było na pokładzie serwisu. Stewardessom nie chciało się nawet wstawać z foteli. Jednakże prawdziwa seria upokorzeń czekała na mnie dopiero w Alicante.

     Wyleciałem z zamiarem odbycia prezentacji, zaproszony przez kilku przedsiębiorców polskich, zainteresowanych eksportem swych produktów do Hiszpanii. Próbki i materiały miałem w walizce, która dziwnym trafem ze mną nie doleciała. Podejrzewałem, że została na Barajas w Madrycie, bo tam swą walizkę jeszcze widziałem. Niestety, naburmuszona Seńora z Alicante nie dała wiary i zarządziła ściągnięcie mego bagażu z...Warszawy. Przez dwie doby nikt mnie nawet nie poinformował, co dzieje się z walizką i materiałami, by w trzeci dzień wezwać mnie niepotrzebnie na lotnisko (50 km w jedną stronę) gdzie okazało się, że czerwona walizka nie jest moją granatową walizką. Nie dość, że nie mogłem wygłosić pełnej prezentacji, nie miałem ponadto szczotki do zębów, maszynki do golenia, majtek, skarpetek na wymianę. Obowiązkiem linii było dostarczyć mi w tej sytuacji zestaw minimum i sfinansować kupno podstawowych elementów garderoby. Hiszpanie rżnęli jednak głupa twierdząc, że nie mogą mi tego kupić, bo chroni ich tajemnica handlowa. Musiałem wysupłać z kieszeni prawie 200 euro na zakup rzeczy, których właściwie nie potrzebowałem. Co prawda, bagaż się w końcu znalazł, tak jak mówiłem, był cały czas w Madrycie. Otrzymałem go na kilkanaście godzin przed terminem odlotu do Polski, dwa dni po terminie niedoszłej prezentacji. Nie tylko nie zostałem przeproszony i nie otrzymałem przysługującego mi odszkodowania, gdy po powrocie o Warszawy upomniałem się w Miles and More o rekompensatę, czyli przynajmniej zwrot kosztów biletu, zostałem obśmiany i zignorowany. Na koniec ze Spanair przysłali mi czek na 60 euro...bez pokrycia.


     Wtedy w Alicante kilku polskich producentów straciło okazję do zrobienia interesu, bo przyjeżdżając bez materiałów reklamowych i próbek wyszliśmy na nieprofesjonalnych kmiotków, co to przylecieli do Królestwa Hiszpanii bosi i goli. Dzisiaj widzę jednak, że i tak nam się udało. Tych 153 pasażerów, którzy 20 sierpnia 2008 – tak jak ja, cztery lata temu - zawierzyli Spanairowi, zapłacili za bałagan i arogancję hiszpańskiego przewoźnika znacznie wyższą cenę.

    Dlatego, radzę, nie bagatelizujcie państwo złego serwisu, dużych opóźnień, zagubionych bagaży i innych drobnych błędów. To one prowadzą do katastrof.

 

Jan M Fijor

www.fijor.com

 
Jan M Fijor
O mnie Jan M Fijor

Nazywam się Jan M Fijor. 20 lat na emigracji w USA, Argentynie i Meksyku. Pracowałem tam jako barman, pośrednik, makler, doradca finansowy.  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka