Filip Memches Filip Memches
81
BLOG

Postkomunizm

Filip Memches Filip Memches Polityka Obserwuj notkę 16

Względny sukces wyborczy Grzegorza Napieralskiego stał się pretekstem do rozważań na prawicy nad recydywą postkomunizmu. Bo przecież Bronisław Komorowski i Jarosław Kaczyński są teraz na łasce elektoratu przywódcy SLD. Trzecia siła polityczna Polski staje się de facto siłą sprawczą polskiej polityki. Postkomunizm wraca na arenę dziejów. 

Tyle bzdur. A teraz zastanówmy się serio, czy mamy do czynienia z recydywą postkomunizmu. Żeby to było możliwe trzeba sobie uprzytomnić co się kryje za pojęciami. Postkomunizmu, wbrew obiegowym opiniom, nie należy utożsamiać z SLD. Partia Napieralskiego to z jednej strony rzeczywiście postpeerelowska wspólnota nostalgiczno-biograficzna. Ale z drugiej jest jednak formacją aspirującą do bycia radykalną lewicą na wzór zachodni – formacją, która w gruncie rzeczy nie chce już oglądać się w przeszłość, o czym świadczy znaczące poparcie dla Napieralskiego wśród młodych mieszkańców polskiej prowincji.
 
Postkomunizm zalęgł się więc gdzie indziej. Czymże więc on jest? To wszelkie struktury i działania na stykach polityki, biznesu, służb specjalnych, mediów będące dziedzictwem PRL. Ale przecież zjawisko to dziś chyba się odnosi do innych środowisk politycznych aniżeli SLD. Idźmy dalej, postkomunizm stanowią rozmaite koncepcje, które wywodzą się z komunizmu lub jego pochodnych, wchodzących z komunizmem nawet w pewien spór czy konflikt, ale mających z nim w wielu przypadkach wspólnych wrogów (najlepszym przykładem może być marksistowski rewizjonizm).
 
Z tego powodu za postkomunistów należy uznać po prostu agresywnych modernizatorów, którzy wychodzą z założenia, że to co się nie udało komunistom, bo byli siermiężni, brutalni i przede wszystkim na dłuższą metę nieefektywni, to się musi udać im. Grzegorz Napieralski jakoś bardziej mi się w tym kontekście kojarzy właśnie z komunistami aniżeli z postkomunistami. Do tych drugich należy natomiast samozwańcza elita nawołująca do ratowania Polski przed widmem prezydentury Kaczyńskiego. Swoją pozycję zawdzięcza ona koniunkturalnym zachowaniom w czasach PRL i/lub dobrym usytuowaniem się w strukturach postkomunizmu. Chodzi więc również o ludzi, którzy teoretycznie nie mają żadnych postpeerelowskich obciążeń biograficznych, bo byli zaangażowani w opozycję bądź bardzo młodzi. Co nie przeszkodziło im odnaleźć się w warunkach postkomunizmu i je w końcu przyjąć.
 
Tak więc z Napieralskim czy bez niego, postkomunizm wciąż trwa. I jak na razie z areny dziejów nie schodzi, chociaż takie czynniki zewnętrzne jak Unia Europejska czy globalizacja stanowią dla niego poważne wyzwania. Stające w jego obronie „autorytety” (nazywające go „wolnością”, „demokracją”, „europejskością”) już nieraz czuły się zagrożone rewoltą „populizmu”. Szczególnie pamiętają traumę roku 2001, gdy w wyniku wewnętrznej wojny w łonie Unii Wolności warszawsko-krakowski salon wylądował na marginesie życia politycznego, zdradzony przez trójmiejskich autentycznych populistów. Kilka lat później wydawało się, że owi trójmiejscy, populistyczni miłośnicy piłki nożnej chcą nawet IV RP i przezwyciężenia postkomunizmu, ale logika walki z PiS i przypuszczalnie sieci rozmaitych interesów, znowu pchnęły ich w objęcia warszawki i krakówka.
 
Teraz „autorytety” i obsługiwane przez nie intelektualnie, moralnie, politycznie siły drżą przed tym, żeby postkomunistyczny, a w istocie quasi-feudalny podział, jaki się utrwalił w latach 90. („Europejczycy” kontra „ciemnogród”) nie zniknął. Bo gdy zniknie, cały ten konglomerat skończy tak jak kończy arystokracja w systemach feudalnych, które upadają. Przyznajmy, nie jest to dla ludzi go tworzących radosna perspektywa.

Publicysta magazynu tygodnik.tvp.pl. Poza tym mąż i ojciec, mol internetowy, autsajder, introwertyk.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka