Lord Firkraag Lord Firkraag
52
BLOG

Mundial uratowany, Afryka w półfinale

Lord Firkraag Lord Firkraag Rozmaitości Obserwuj notkę 0

 

Jak to?? Przecież za nami dopiero połowa rozstrzygnięć w grupach. Nie rozegrano jeszcze ani jednego meczu fazy pucharowej, a jakiś „fachowiec” już stawia takie tezy.
Oczywiście chciałbym się mylić i naiwnie wierzyć, że - tak jak w meczu Australia-Serbia - wygrywać będą po prostu w danym momencie lepsi, ale nie po to Blatter zorganizował mundial w swojej ukochanej Afryce, aby Afryka się na nim skompromitowała. A kompromitacja czaiła się tuż za rogiem – ostanią nadzieją FIFA na uratowanie mistrzostw była Ghana (bo do awansu Słoni potrzebna jest wysoka porażka Portugalii z Brazylią i nie mniej wysokie zwycięstwo Wybrzeża nad Koreą Północną – scenariusz jednak mało realny, przynajmniej w pierwszej części).
Czarne Gwiazdy, dzięki prawdziwie sportowej postawie Kangurów mogą więc cieszyć się z awansu do II rundy. Co więcej, rozstrzygnięcia w grupach A, B i C sprawiły ze trafiają do dość kuriozalnej czwórki potencjalnych półfinalistów. Gdyby ktoś przed mundialem powiedział wam, że w półfinale na pewno zagra ktoś z czwórki Urugwaj, Korea Pd, USA, Ghana, zapewne skwitowalibyście to pobłażliwym uśmieszkiem. Pobłażliwość byłaby uzasadniona – Urugwaj to drużyna z tradycjami ale z czasów przedpotopowych, dawno nie osiągnęła niczego wielkiego w MŚ i nawet w Copa America wyniki lepsze od przeciętnego, tzn awans do półfinału, osiąga incydentalnie. Korea Pd. była potęgą tylko na własnym terenie, kiedy jej trenerem był klepiący po policzkach sędziów Guus Hiddink. Amerykanie mimo systematycznego pięcia się w futbolowej (ups, chciałem powiedzieć – soccerowej) hierarchii wciąż za potęgę uważani być nie mogą. Ghana natomiast ma na świecie mniejszą renomę niż Kamerun, Nigeria czy Wybrzeże KS – jej czołowi zawodnicy grają w relatywnie gorszych klubach niż gwiazdy Słoni, Orłów czy Lwów, a ich najlepszy piłkarz z powodu kontuzji na mundial nie przyjechał. Każdy zdroworozsądkowo myślący szukałby więc ewentualnego półfinalisty z Afryki raczej w grupie F lub G.
Ale futbolowe życie potoczyło się swoim torem i oto szansę na przekroczenie afrykańskiego Rubikonu, czyli awansu do strefy medalowej mistrzostw świata, będzie miała ekipa Gwiazd. I już głowa w tym oficjeli z FIFA aby szansy tej zmarnowała. Ktoś powie, ok., ale przecież najpierw trzeba wygrać z USA i Urugwajem. Cóż, jak wszyscy wiemy, sędziowie piłkarscy są tylko ludźmi i czasem się mylą, a ich pomyłki składają się na piękno i wyjątkowość piłki nożnej. W żadnej innej dyscyplinie zespołowej panowie z gwizdkiem nie mają tak wielkiego potencjalnego wpływu na końcowy rezultat jak arbitrzy futbolowi. Skoro w mundialu azjatyckim dało się tak gwizdać i machać chorągiewkami, by przepchnąć Koreę przez drogę zdawałoby się dlań nie do przebycia (Włochy, Hiszpania), to tym bardziej może się to udać na mundialu afrykańskim z Ghaną, która „musi” wygrać „tylko” z USA i z Urugwajem. Popularyzacja futbolu i odkrywanie dlań nowych terenów wymaga poświęceń, w Stanach soccer jest coraz popularniejszy, a Urugwaj to kraj, gdzie piłki nożnej popularyzować nie trzeba. Sukces drużyny afrykańskiej na mundialu w Afryce jest dla FIFA niezbędny.
Jeśli się mylę i Ghana nie zostanie przepchnięta do półfinału, bo nie sądzę, by była w stanie awansować tam o własnych i tylko własnych siłach – z chęcią wszystko powyższe odszczekam.
Zresztą wczorajszy mecz pokazał, z jakiego formatu drużyną mamy do czynienia. Póki wynik w spotkaniu rozgrywanym w Nelspruit był remisowy, a więc stanowił potencjalne zagrożenie dla dalszego udziału Ghany w mistrzostwach, Czarne Gwiazdy starały się atakować, ale robiły to nieporadnie. Nawet jak zawodnicy w białych koszulkach stwarzali sobie sytuację, to zamiast akcję kończyć strzałem szukali rozwiązań jeszcze lepszych, co kończyło się z reguły stratą piłki (celował w tym Asamoah Gyan). W momencie kiedy Australia objęła prowadzenie, Ghańczykom jakby przestało zależeć na doprowadzeniu do wyrównania. Ważne było, by nie dostać więcej do swojej sieci, bo wtedy sytuacja mogałby się zrobić dramatyczna. Kontaktowy gol Serbii właściwie definitywnie załatwił sprawę awansu i od 80 minuty mecz w Johannesburgu w zasadzie toczył się nie o zwycięstwo, a o uniknięcie konieczności gry z Anglią i w perspektywie z Argentyną w fazie pucharowej. Niemcom zależało na tym, aby meczu nie przegrać, ale jakiejś wielkiej chęci - nie tylko podwyższenia zwycięstwa, ale nawet dowiezienia go do końca - nie było po nich widać. Oczywiście by „być w porządku” – sami sobie wyrównującej bramki strzelić nie mogli. Rzecz w tym, że Afrykanie też woleli trafić do tej części drabinki, gdzie nie trzeba będzie grać z Anglikami i chłopcami Diego. W ostatnich 10 minutach grali tak, aby dograć mecz do końca, nie walczyli z całych sił by strzelić wyrównującą bramkę. Sądzę, że gdyby Serbowie jakimś cudem zdobyli nagle dwie bramki, końcówka meczu na Soccer City Stadium wyglądałaby zupełnie inaczej. Ale tak się nie stało.
Tym samym podopieczni Rajevaca, mimo iż przegrali mecz, byli chyba po nim bardziej zadowoleni niż chłopcy Loewa.
Zwycięstwo w meczu z Serbią nie dało natomiast Kangurom nic, poza satysfakcją – i ewentualnie – możliwością zorganizowania mundialu w 2018 r. (wszak FIFA lubi wynagradzać zasługi dla krzewienia futbolu).

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości