Lord Firkraag Lord Firkraag
399
BLOG

przed fazą pucharową

Lord Firkraag Lord Firkraag Rozmaitości Obserwuj notkę 2

 Wydawać by się mogło, że ledwie parę dni temu dyskutowaliśmy o "karnym na Fredzie" w meczu otwarcia, a już mamy za sobą fazę grupową i połowę drużyn mniej. Pierwsza część mudnialu obfitowała w niespodzianki, sensacje i katastrofy.

 Na pewno najważniejszym wydarzeniem fazy grupowej jest upadek Hiszpanii. To oczywiście nie pierwszy raz, kiedy urzędujący mistrz świata nie wychodzi z grupy - w tym stuleciu zdarza się to już trzeci raz (na cztery turnieje). Koniec mistrzowskiej Francji w 2002 r. był z jednej strony żałosny (nie strzelić choćby jednej bramki to jednak dla drużyny w której grali świeżo wówczas koronowani królowie strzelców Ligue One /Cisse/, Premiership /Henry/ i Serie A /Trezeguet/ totalna kompromitacja), z drugiej jednak niespodziewany - przecież ta sama drużyna dwa lata wcześniej wygrała bez większych problemów Euro w Beneluxie (bez LUXu) i rok wcześniej Puchar Konfederacji. Problemem Le Blues wówczas była stagnacja w składzie - poza Djibrilem Cisse Lemmere nie zabrał na azjatycki mudnial żadnego młodziaka - wszyscy to byli stare repy po lub w okolicach trzydziestki. Ci sami którzy 4 lata wcześniej rzucili piłkarski świat na kolana, nie pozwalając mu wstać na dwóch kolejnych imprezach. Przykład ten powinien był dać do myślenia odpowiednio Lippiemu i del Bosque. Że zwycięski skład trzeba zmienić, że trzeba wpuścić nieco świeżej krwi, że trzeba młodymi wilczkami wywrzeć presję na stare, nasycone sukcesami wygi. Włoski szkoleniowiec zabrał co prawda kilku zawdoników dwudziestotrzyletnich (i to była w kadrze dolna granica wieku) ale żaden z nich nie odgrywał choćby marginalnej roli (Criscito, Bonucci, Bocchetti, Marchisio). O fatalnej selekcji del Bosque napisałem już ze dwie notki. Jeden jedyny Koke siedzący na ławce.

Kolejna niespodzianka, choć już mniejszego kalibru, to śmierć Europy w "grupie śmierci". To że ktoś tam umrze było wiadomo od razu, ale tego, że będą to obie europejskie potęgi (bo choćby się nie wiem jak wyzłośliwiać wobec Anglików, że ostatni raz cokolwiek wygrali w 1979 w 1966, to jednak futbolową potęgą są - choćby z racji naj... ciekawszej ligi świata) to pewnie nie przewidywał nikt.

Klęska Europy oznaczała sensacyjny awans Kostaryki - w dodatku z pierwszego miejsca. Kostaryka to najlepsze, co temu mundialowi mogło się przytrafić, to powiew starych romantycznych czasów, gdzie w futbolu najważniejsza była pasja. Kostaryka to także dla kibiców naszej pszenno-buraczanej ekstraklasy powód do dumy. To w końcu u nas poważnej piłki uczył się Junior Diaz - jeden z lepszych lewych obrońców na tym turnieju (jakkolwiek absurdalnie to nie brzmi taka jest prawda). Co miłe - on o tym, że to Wisła Kraków odkryła go dla europejskiego futbolu doskonale pamięta. I to chyba najbardziej polski akcent tego mudnialu - nie bijący rekordy Miro Klose.

Dla niektórych niemiłą niespodzianką a przynajmniej dużym rozczarowaniem jest klęska "czarnej" Afryki (Maghreb to jednak zupełnie inna rzeczywistość). Dla mnie to potwierdzenie może nieco rasistowskiej tezy że reprezentacje afrykańskie jako całości nie nadają się do futbolu przez duże "F". Awans Nigerii niewiele tutaj zmienia - wynika w dużej mierze z sędziowskiej omyłki. Lwy i Gwiazdy wolały koncentrować, się na kłótniach o kasę lub obijaniem się na treningach czy nawet w spotkaniach turniejowych, niż na grze. Smuci to zwłaszcza w przypadku Ghany - która meczem z Niemcami rozbudziła nadzieję, na to że wreszcie nad Zatoką Gwinejską nauczyli się grać zespołowo. Skoro nawet w takim momencie i po takim - zdawałoby się - pozytywnym kopie, nie potrafili okiełznać indywidualnego interesu dla dobra drużyny, to nie zrobią tego już nigdy. Iworyjczykom  z kolei chyba nikt nie powiedział, że na tych mistrzostwach ich wodzem powinien być mający za sobą znakomity sezon Yaya Toure, a nie dogorywający Drogba.

Algieria - to jak wspomniałem inna rzeczywistość, bliskość Europy, wpływy byłej paryskiej metropolii sprawia, że Algieria gra bardzo europejską piłkę. Nie ma tutaj miejsca na gwiazdorzenie, Feghouli jest prawdziwym liderem dobrze poukładanej drużyny. Lisy Pustyni są drugim po Maroku (Mexico'86) krajem Maghrebu, który przebił się do fazy pucharowej.

Awans niemal w komplecie Ameryki Południowej - to na pewno duże wydarzenie, choć Latynosi stoczą już dzisiaj bratobójcze pojedynki. Z drugiej zaś strony, mamy pewność, że przynajmniej jedna drużyna z Ameryki Południowej dotrze do strefy medalowej.  Z całej czwórki najsolidniejsze wrażenie robi Kolumbia prowadzona przez Pekermana, ale znając życie do półfinału wejdą Canarinhos.

Argentyna - grała póki co minimalistycznie, ale mam głęboką nadzieję, że w play-offach nie tylko Messi będzie ciągnął ten wózek. Może swój instynkt bramkowy odnajdzie wreszcie "El Pipita"? Może Di Maria do efektowności dołączy także odrobinę efektywności. Szwajcaria i Belgia to nie są słabi przeciwnicy, ale też nie potęgi, przed którymi należy klękać.

Czerwone Diabły to najbardziej przereklamowana drużyna na tym turnieju. Ok mają komplet punktów, ale po zwycięstwach jeszcze mniej przekonujących niż te argentyńskie. Sprawiają wrażenie jakby bagaż oczekiwań ich przytłaczał. Może za wcześnie powieszono im medale tych mistrzostw na szyi.

Niemcy - zaczęli świetnie, potem było już gorzej. Oczywiście trudno przewidywać, że Algieria nawiąże do swoich wielkich tryumfów sprzed lat, aczkolwiek historia lubi się powtarzać, a piłka nożna kocha takie scenariusze z podtekstem. No dobra...dość już tego myślenia magicznego - para ćwierćfinałowa Niemcy-Francja to chyba największy pewnik ze wszystkich możliwych kombinacji

Meksyk - wspominałem wcześniej, że ciąży na nich jakaś klątwa nie pozwalająca na przeskoczenie 1/8 finału. Zadanie mają arcytrudne - bo Oranje są bez wątpienia najlepiej reprezentującą się na mudnialu drużyną z Europy, ale w końcu kiedyś tą klątwę trzeba przełamać (i znów myślenie magiczne).

Holandia - wiecznie przegrani.. dla Robbena, van Persiego czy Sneijdera ostatnia szansa by coś w piłce reprezentacyjnej wygrać, by zamknąć usta marudzącemu Cruyffowi, by przeskoczyć osiągnięcia pokoleń z połowy lat 70. i z końca lat 80. Meksyk, Kostaryka, Argentyna, Niemcy lub Brazylia jako przeszkody. Czy to możliwe?? Skończy się pewnie na półfinale, aczkolwiek obstaję przy swoim - w niedzielę wygra Meksyk.

Na koniec zostawiam Suareza i pewną śmiałą teorię. Każdy zdroworozsądkowo myślący człowiek wie, ze FIFowska kara jest absurdalnie wysoka. Jeden powód - aby nie budzić podejrzeń, że ma ona związek z układem drabinki turniejowej. Drugi - bardziej dalekosiężny. Bądźmy szczerzy - w pierwszej połowie tego roku to Suarez był absolutny numer jeden. Leo i Cristiano mogli jedynie patrzeć z podziwem, na to co ten facet wyczyniał. Teraz samojeden, w dodatku kulawy, wygrał z Anglią.. GGdyby poprowadził Urugwaj do tryumfu nad Brazylią i w efekcie do medalu mistrzostw świata... Gdyby utrzymał równą formę do "boxing day"... co musiałoby się stać aby nie dostał Złotej Piłki? I to jest prawdziwy powód kuriozalnej dyskwalifikacji. No bo jak "Złota Piłka" dla Suareza. Tego oszusta? Tego nurka? Tego wariata? Umówmy się - ugryzienie może i jest mało estetyczne ale jakimś szcególnie brutalnym faulem nie jest. Chiellini nie musi teraz pół roku leżeć na wyciągu. Zresztą kamery pokazały jedynie sprint Suareza do Chielliniego, nie wiemy co zdarzyło się bezpośrednio wcześniej - a to moim zdaniem jest kluczowe w tej całej sytuacji. Coś El Pistolero musiało sprowokować, a jak wiemy Włosi są mistrzami brudnej gry...

A na zupełny koniec typowanie ćwierćfinałów (znając moją skuteczność sprawdzi się może w 1/4):

Brazylia-Kolumbia, Francja-Niemcy, Meksyk-Kostaryka, Argentyna-Belgia.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości