Prezydent Kaczyński powrócił z najłagodniej rzecz ujmując pechowej podróży do Azji. Dla tej wizyty odwołał spotkanie z prezydentem Francji Nicolasem Sarkozym. Czy było warto? Teraz już wszyscy wiemy.
Prezydentowi cały czas towarzyszy jakieś fatum. Gdzie nie wyjedzie, tam wzbudza kontrowersje, śmiech bądź litość (jak w Mongolii). Przypomnijmy że najpierw uległ awarii rządowy samolot na lotnisku w Ułan Bator. Świta prezydenta musiała wyczarterować nową maszynę narodowego przewoźnika Mongolii. Tym samolotem Kaczyński udał się do Tokio, gdzie miał spotkać się z cesarzem Aikhito. Niestety fatum, które towarzyszy naszemu prezydentowi, spowodowało chorobę Jego Cesarskiej Mości. Wielkie to nieszczęście, gdyż cesarz przyjmuje tylko dwie głowy państw do roku. Kaczyńskiemu przyjdzie zatem jeszcze poczekać.
W tym czasie z Moskwy do stolicy Mongolii dowieziono części zamienne do rządowego Tupolewa. Po naprawie samolot wyruszył do Tokio, by zabrać prezydenta do Seulu. Kiedy wydawało się, że teraz już nic złego nie może się zdarzyć, nasz latający sarkofag wpadł w turbulencje nad Republiką Korei i musiał chwilę krążyć nad lotniskiem. Spowodowało to spóźnienie prezydenta na spotkanie z premierem Korei.
Po analizie powyższych zdarzeń większość polityków dla własnego bezpieczeństwa powinna unikać latania z głową naszego państwa. Bo albo gospodarz do którego się udajemy nagle zachoruje, ewentualnie umrze, albo samolot ulegnie awarii podczas lotu i wszyscy zginą w katastrofie.
Piotr Muller
